Złapać recenzyjkę
Niegdyś dyrektorzy teatrów domagali się, by dramaturdzy dopisywali do swoich sztuk specjalne fragmenty, zgodnie z życzeniem reżysera czy aktorów. Dzisiejszy reżyser, choćby tylko z powodu braku współczesnych dramaturgów, najchętniej współpracuje z grubym mazakiem, pracowicie wykreślając co się tylko da. Rozumiejąc prawa, reżyserskiej niezależności, nie można znieść w spokoju sytuacji, kiedy dzięki ołówkowi z finezyjnej "Księgi Hioba" Brudno Winawera w Kwadracie tworzy się ponure sztuczydło, godne najpodlejszej tingel-tanglowej rozrywki.
Reżyser Wiesław Rudzki, zdaje się nawet nie przeczytał w całości realizowanej przez siebie sztuki. Przeoczył fragment dla teatru najważniejszy - nieśmiałe autorskie sugestie na temat scenicznej realizacji: "sztuka (...) powinna być grana w półtonach, kto chce złapać rólkę albo recenzyjkę - niech sięgnie do krynicy natchnień moich starszych kolegów".
Rólkę złapano przednią, recenzyjkę, jak widać mniej; starego ramola-autora nikt przecież nie będzie brać na serio.
"Księga Hioba" wystawiona po raz pierwszy w 1921 roku w warszawskim Teatrze Małym, przetłumaczona następnie na angielski przez samego Conrada, stała się bez wątpienia największym sukcesem scenicznym Winawera. Ten fizyk z wykształcenia, felietonista, komediopisarz i cynik z powołania, stworzył niezwykłego uroku farsę, ukazującą absurdalnie wynaturzone stosunki świata, w którym przyszło mu żyć. Naukowiec zmienia zawód i zostaje zwykłym robotnikiem; miejsce na szczytach hierarchii społecznej zajmują sutenerzy, oszuści, spedaleni arystokraci, szansonistki i grafomani. Wszystko zaś toczy się w klimacie salonowej dysputy, pełnej zaskakujących i atrakcyjnych rozwiązań teatralnych. I z takiego to właśnie cacka, które przed laty skłoniło Irzykowskiego do wygłoszenia wielu gorzkich słów na temat kryzysu intelektualnego cywilizacji zrobiono pospolitą kobyłę teatralną. Obdarowaną w dodatku średniej jakości dowcipami w rodzaju: "Tak. Tak. Ci Panowie grają" lub "Od stu lat "śmietanka kraju" siedziała za granicą i dalej tak będzie" (tutaj stosowny porozumiewawczy grymas w kierunku publiczności).
Sztukę, która mogłaby zabrzmieć dzisiaj niezmiernie aktualnie, zapełniono kretynami i kretynkami, idiotami i idiotkami, pozbawiając ich jakichkolwiek przymiotów intelektualnych. Znikł cafy problem, a Winawerowski cynizm, wiodący prostą drogą ku humorowi Mrożka przepadł pośród komedianckich numerów. W dziele zagłady zgodnie współpracowali reżyser, scenograf, aktorzy. Listy napiętnowanych przedstawiać tutaj nie będziemy. Wspomnieć jedynie należy o najmłodszym narybku Kwadratowej sceny - Piotrze Furmanie. Gdyby powściągnął on nieco wodze swej nieposkromionej a naiwnej dynamiki, nie byłoby okazji do tego niesmacznego kalamburu, zaś teatr i publiczność zyskaliby naprawdę zdolnego aktora.
Jak widać ostatnie zmiany organizacyjne budzą obawy, że Kwadrat pozbawiony troskliwej opieki Edwarda Dziewońskiego stoczy się stopniowo do poziomu bulwarowego teatrzyku "gwiazdeczek". Wyłącznie fakt, że redagowaniem programów zajęła się Magdalena Ciesielska uspokaja wzbudzone emocje. Ale w ten sposób nie robi się dobrego teatru!