Zmiana formatu
Gdybym - jak Edward Karwański - chciał lub musiał przejąć gwałtownie Teatr "Kwadrat" (a stało się tak w wyniku osierocenia tej sceny przez Radiokomitet i przydzielenia jej przez władze miasta Teatrowi na Woli), miałbym wówczas przed sobą dwa wyjścia. Albo starałbym się przyjąć dyrekcję pozostawiając Edwardowi Dziewońskiemu kierownictwo artystyczne jego sceny, albo też - w przypadku niepowodzenia - zmieniłbym styl "Kwadratu". Dyrektor Karwański wybrał wyjście pośrednie: utracił Dziewońskiego, ale postanowił kontynuować jego linię repertuarową, zmieniając jedynie format programów teatru w charakterystycznej oprawie graficznej Eryka Lipińskiego.
I tak oto po uroczych, wysmakowanych przedstawieniach Dziewońskiego - po "Znajomku z Fiesole" Winawera i "Niewinnej grzesznicy" Grubińskiego, pojawił się teraz na scenie "Kwadratu" kolejny Winawer, a ściślej - jego "Księga Hioba", uchodząca, pewnie nie bez racji, za najlepszą komedię uczonego ironisty. Cóż z tego, skoro rzecz ta, rozgrywająca się w Warszawie "w czasach mizerii powojennej i upadku literatury dramatycznej" szyta jest na scenie tak grubymi nićmi, iż szwy owe rażą bardziej niż bawi tekst Winawera. Brak jest niestety reżyserskiego ucha na specyficzny humor świetnego przedwojennego komediopisarza, zaś próba przejaskrawienia wspaniałego prześmiewcy daje w rezultacie mizerne rezultaty.
Spektakl próbują ratować aktorzy, mający jeszcze świeżo w uszach poprzedniego Winawera, prowadzonego piano i subtelnie. Wśród nich zaś: Andrzej Kopiczyński (Mosan), który wyrósł nam niespodziewanie w "Kwadracie" na świetnego aktora komediowego, Paweł Wawrzecki (Klotz) - najbliższy bodaj owego ledwie dostrzegalnego dystansu do roli, który wnosił zawsze na scenę sam Edward Dziewoński, Joanna Jędryka (Tola Olska) - i tym razem wystylizowana na małą, kruchą kobietkę, a wreszcie - Andrzej Fedorowicz, który wprawdzie nie smakował jeszcze Winawera, ale znakomicie radzi sobie z rolą Bendzinera. Także Józef Duriasz prawidłowo interpretuje rolę zagubionego w półświatku naukowca (Doktor Herup). Pozostali aktorzy prowadzą, niestety, swoje role forte, przerysowują je i nazbyt chętnie puszczają oko do widowni. A teatr nie lubi takich estradowych chwytów, po prostu mijają się one z celem.