Artykuły

Mama jest moim prywatnym krytykiem

Jest młoda, zdolna - co udowodniła przez ponad trzy lata spędzone w teatrach wrocławskich - teraz wraca do teatru, z którym związani są jej dziadkowie i rodzice. - Nie boję się porównań z matką. I tak wiem, że one będą - mówi KATARZYNA Z. MICHALSKA, córka Doroty Kolak i Igora Michalskiego, nowa aktorka Teatru Wybrzeże

Katarzyna Z. Michalska pochodzi z rodziny od ponad pół wieku związanej z Teatrem Wybrzeże w Gdańsku. Jej dziadek Stanisław Michalski, prawdziwa legenda tej sceny, występował na niej od 1955 roku praktycznie do śmierci (zmarł 1 lutego zeszłego roku). Babcia Katarzyny, Sabina Mielczarek, występowała w Gdańsku w latach 1955-60. Jej ojciec Igor Michalski pracował w Wybrzeżu w od 1982 do 2006 roku (od 2007 roku jest dyrektorem Teatru im. Bogusławskiego w Kaliszu). Wreszcie jej matka Dorota Kolak (w Gdańsku nieprzerwanie od 1982 roku) jest w tej chwili największą aktorską gwiazdą trójmiejskich scen.

Katarzyna (rocznik 1985) ukończyła aktorstwo w szkole teatralnej we Wrocławiu. Jeszcze w trakcie studiów występowała w spektaklach uznanej, niezależnej formacji Ad Spectatores oraz w produkcjach Teatru Współczesnego im. Wiercińskiego we Wrocławiu. Była etatową aktorką tej drugiej sceny od początku 2009 roku. W sumie w stolicy Dolnego Śląska zagrała w ponad 15 przedstawieniach. Część z nich prezentowana była na ogólnopolskich festiwalach. Dwa razy mogliśmy zobaczyć Michalską w Trójmieście: w spektaklu Ad Spectatores "1612" na Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych R@Port w Gdyni w 2008 roku oraz w "Królu Learze" Szekspira w reżyserii Cezarisa Graužinisa z Teatru Współczesnego (Michalska zagrała tam Kordelię) na XIV Międzynarodowym Festiwalu Szekspirowskim w 2010 roku. Młoda aktorka była także dwukrotnie nominowana do nagrody teatralnej marszałka województwa dolnośląskiego: w 2008 roku w kategorii "debiut" za "Baal" Bertolda Brechta w reżyserii Anny Augustynowicz oraz w 2010 roku za "Akropolis. Rekonstrukcja" Stanisława Wyspiańskiego w reż. Michaela Marmarinosa.

Michalska umowę z Teatrem Wybrzeże podpisała na początku sierpnia. A na scenie będzie można ją zobaczyć już 30 sierpnia - wystąpi w najnowszym spektaklu Jarosława Tumidajskiego "Wyspa niczyja. Mapping" [na zdjęciu podczas próby].

Mirosław Baran: Od kiedy stało się dla Ciebie oczywiste, że zostaniesz aktorką?

Katarzyna Z. Michalska: - Zaczęłam o tym myśleć jak byłam mała, jeszcze w podstawówce. W liceum miałam taki moment, że - dzięki dwóm gdańskim lekarzom weterynarii, braciom Piotrowi i Krzysztofowi Czubek - chciałam leczyć zwierzęta. Niestety, lekcje chemii w liceum sprawiły, że szybko z tego pomysłu zrezygnowałam. I wreszcie, gdzieś tak w trzeciej klasie liceum, poczułam, że nie mogę robić niczego innego, że muszę iść w ślady rodziców. Wszyscy w kółko powtarzali "Musisz zostać aktorką!" - dlatego w pewnym momencie powiedziałam, że nie chcę. Jednak ostatecznie okazało się, że to oni mieli rację. Musiałam zostać aktorką, bo nawet jeśli myślałam o innych zawodach, to serce ciągnęło mnie do teatru.

Jakie masz wspomnienia z dzieciństwa, związane z pracą rodziców i z teatrem?

- Wspomnienia mam naprawdę piękne. Było przesiadywanie godzinami w teatrze. Na przykład siedziałam pod stolikiem inspicjenta czy suflera nie tylko w czasie prób, ale też w trakcie spektakli. Mając cztery czy pięć lat, byłam podobno w stanie w czasie trwania poważnego spektaklu - na przykład "Biesów" Fiodora Dostojewskiego - ani razu się nie ruszyć. Nawet nie robiło mi to, że w jakimś spektaklu mamusię mi zabijali na scenie. Kiedy rodzice mnie wyganiali zza kulis, to zakradałam się na drugi balkon - to było jeszcze przed remontem dużej sceny Teatru Wybrzeże. Pilnowały mnie panie garderobiane, inspicjentka Joanna Januszewska - osoby, które pracują w Wybrzeżu do dziś. To wszystko moje ciocie i wujkowie, a teatr wspominam jak mój drugi dom. Nie było innej możliwości - często oboje rodzice mieli próby cały dzień. Pamiętam też, że wyganiali mnie z bufetu, bo wtedy można było w nim jeszcze palić i był cały zadymiony. Dużo czasu spędziłam też w garderobie dziadka, w słynnej "10". To było miejsc magiczne; w końcu sam Stasiu spędził w nim chyba pół swojego życia. W gruncie rzeczy wszystkie moje wspomnienia z Wybrzeża są bardzo rodzinne.

Wierzysz w to, ze talent aktorski może być przekazywany w genach?

- Nie wiem, czy w ogóle można używać słowa talent. Bo co to w gruncie rzeczy jest? Jeśli to kwestia wrażliwości na sztukę - to myślę, ze można go mieć w genach. Ale w aktorstwie, zresztą jak w wielu innych zawodach, jeśli wrażliwość nie przełoży się na ciężką pracę, to sam talent niewiele da. Ja nasiąknęłam teatrem i jego atmosferą w młodym wieku, sporo się naoglądałam i z tym bagażem poszłam do szkoły teatralnej. Trafiłam tam z wrażliwością i świadomością, jak trzeba używać siebie w tym zawodzie, jak wykorzystywać swoją emocjonalność. Na pewno też to, że oboje moi rodzice są aktorami, nauczyło mnie dużego dystansu do zawodu. Wydaje mi się, że - tak jak moja mama -umiem wrócić do domu po próbie i po prostu ugotować obiad. Pomimo pełnego zaangażowania w pracę potrafię zostawić ją w teatrze, wrócić do domu i być tam w stu procentach.

Po trzech latach we Wrocławiu wracasz teraz do Gdańska.

- Spotkałam się przy pracy we Wrocławiu z Agatą Dudą-Gracz, w której się absolutnie zakochałam. I jako w człowieku, i reżyserze. To spotkanie było przełomowe w moim myśleniu o pracy w teatrze. Zadałam sobie sprawę, że Wrocław, który przez parę lat był dla mnie bardzo ważny, już się "wyczerpał". Poczułam, że potrzebuję zmiany. I to nie tylko zmiany otoczenia, ale też zmiany w myśleniu o teatrze. Dlaczego wybrałam właśnie Teatr Wybrzeże? To, jak wygląda obecnie jego zespół, jak wygląda repertuar, z kim mogę się tu spotkać spowodowało, że to miejsce mnie przyciągnęło. Poczułam, że chcę pracować z takimi reżyserami, jak Anna Augustynowicz, Rudolf Zioło, Grzegorz Wiśniewski, Kuba Kowalski czy Adam Nalepa.

Nie boisz się zmiany?

- Do tej pory się bałam. Wiedziałam świetnie, ze nie mogę przyjść do Gdańska od razu po szkole, że muszę coś zrobić wcześniej sama dla siebie. We Wrocławiu bardzo długo nikt nie wiedział, kim są moi rodzice. Byłam wtedy - w dobrym znaczeniu tego słowa - anonimowa. I to mi się podobało. Po paru latach pracy poczułam, że mogę iść do dyrektora Adama Orzechowskiego z tym, co zrobiłam we Wrocławiu i powiedzieć "Teraz chciałabym spróbować w pana teatrze". Nie przychodzę do Gdańska z czysta kartą; coś już zrobiłam i czuję, że nie tylko Teatr Wybrzeże może dać coś mnie, ale i ja mogę dać coś temu teatrowi.

A nie boisz się porównań z matką?

- Nie boję się. I tak wiem, że one będą. Zresztą one pojawiały się zawsze. Gdy przygotowywałam się do egzaminu wstępnego w szkole teatralnej, spotkałam się z Grzegorzem Chrapkiewiczem, który mnie ochrzanił i powiedział, że gram jak moja matka. A on akurat zna ją świetnie. Na początku takie uwagi bardzo mnie bolały. Ale czas który minął i to, co zrobiłam w teatrze, sprawiły, że się z tym pogodziłam. Teraz jak sama zauważę, że coś mówię jak ona, to bardzo mnie to śmieszy. W Teatrze Wybrzeże jestem w próbach do "Wyspy niczyjej. Mappingu" Jarka Tumidajskiego. Nagraliśmy mój głos na taśmę i jak Jarek to usłyszał, to powiedział "Matko Boska, zupełnie jak Dorota!". Wiem o tym. I od tego już nie ucieknę. Mam pewnie podobne do matki gesty, głos, rodzaj ekspresji. Ale jestem odrębną jednostką. Jeżeli będę z nią porównywana - to przynajmniej będę porównywana do świetnej aktorki. Daj Panie Boże, żebym była kiedyś tak dobra.

Po czym można poznać dobrego aktora?

- Po radości pracy. A tego nauczyła mnie właśnie moja mama. Zresztą ona sama przyznaje, ze nauczyła się tego zupełnie niedawno. Ten zawód jest męczący, wyczerpujący psychicznie i fizycznie. Ale musi cieszyć, bo inaczej nie ma sensu.

Chciałabyś zagrać razem z matką na scenie?

- Bardzo. I to też od niedawna. Poczułam w sobie siłę; wiem, że nie będę się już na scenie czuć jak jej córeczka i mogę spróbować być dla niej partnerem. Taki wspólny spektakl byłby dla mnie wielką nauką, bo zawsze jak ją oglądam na scenie, to czegoś się uczę. Czekam z niecierpliwością, aż ktoś wpadnie na pomysł obsadzenia nas w jednym przedstawieniu! Przecież choćby Krystyna Janda i Maria Seweryn grywają razem raz na jakiś czas.

Rodzice udzielają Ci wielu wskazówek?

- Mama tak, tata mniej. Ja też bardziej mamę wypytuję, to ona jest takim moim spowiednikiem. Przy każdym moim kryzysie, problemie czy wątpliwości odbywałyśmy długie konferencje telefoniczne pomiędzy Gdańskiem i Wrocławiem. Pomagała mi na tyle, na ile mogła na odległość. Zawsze czułam wsparcie rodziców. Mój kochany tata ma ten problem, że jest bezkrytyczny w stosunku do mnie. Po każdym spektaklu mówi "Byłaś cudowna. Najlepsza!". A mama jest bardziej krytyczna; wiem, że szczerze mi powie, co jej się podoba, a co nie. Jest takim moim prywatnym krytykiem.

A krytyczne uwagi z jej ust Cię nie bolą?

- Czasem się na nie wściekam. Ale przeważnie wiem, że ma rację. Przecież nie chce mnie skrzywdzić, więc nie mówi niczego ostro bez powodu. Nawet jeżeli zaboli mnie to jako córkę, to wzbogaci jako aktorkę.

Jeśli będziesz miała dziecko, to chciałabyś, żeby zostało aktorem?

- To straszne pytanie! Wiem, jak było ze mną. Moi rodzice nie chcieli, żebym była aktorką. Ale kiedy bardzo kategorycznie powiedziałam, że tego właśnie chcę, to zamiast mi odradzać, zaczęli mnie wspierać. Myślę, że tak samo będzie i ze mną. Jeśli moje dziecko powie mi, że na pewno chce być aktorem, to musi robić to, co kocha. Bo nie można nikogo uszczęśliwiać na siłę ani odbierać marzeń.

Przez trzy lata od ukończenia szkoły teatralnej masz na swoim koncie ponad piętnaście spektakli, wyjazdy na festiwale, dwie nominacje do nagród teatralnych. To dużo?

- Nie chcę tego oceniać. Ilościowo - to na pewno dużo. Zawdzięczam to dyrektor Teatru Współczesnego Krystynie Meissner, która umożliwiła mi sprawdzenie się w różnorodnym repertuarze i Maćkowi Masztalskiemu z teatru Ad Spectatores u którego w gruncie rzeczy debiutowałam. Ale chciałabym, żeby tego było w przyszłości dużo, dużo więcej.

Znasz spektakle z Wybrzeża z ostatnich lat?

- Zawsze jak przyjeżdżałam do Gdańska, starałam się oglądać ich jak najwięcej. Te przedstawienia, sama do końca nie wiem dlaczego - czy dlatego, ze grają w nich ludzie, których kocham, ze względu na świetnych reżyserów czy atmosferę - przeważnie bardzo głęboko mnie dotykały. Mam też w pamięci przedstawienia, które widziałam jeszcze przed wyjazdem do Wrocławia. To teatr, który mnie interesuje i porusza. Niedawno miałam przyjemność zrobić ekspresowe zastępstwo w "Nie-Boskiej komedii" Adama Nalepy. To fantastyczny spektakl i cieszę się, że mogłam dołączyć do obsady. Zespół Wybrzeża od mojego wyjazdu został - błagam, żeby tylko nikt się nie obraził! - mocno odmłodzony. Co mnie tylko cieszy. To świetni aktorzy i bardzo fajni ludzie. Pomimo zmian, nie czuję się w tym zespole obco.

Grasz w teatrze, w którym występowali i twoi dziadkowie, i rodzice. To przeznaczenie?

- Może. Gdy chodzę po korytarzach Teatru Wybrzeże - mimo, że zostały one ostatnio wyremontowane - czuję ducha swojego dziadka. Trudno w to uwierzyć, ale zawsze ściska mnie w gardle, jak mijam na korytarzu jego zdjęcie. Ostatnio też Stasiu dużo częściej mi się śni. Może to on mnie tu ściągnął? Strasznie tylko żałuję, że nie zobaczy mnie już na scenie Teatru Wybrzeże.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji