Giuseppe Verdi - Makbet
Upłynęło 240 lat od czasu napisania dramatu przez Szekspira, gdy w 1846 roku. 33-letni wówczas Verdi rozpisał dzieło na kartach partytury. Premiera odbyła się we florenckiej La Pergoli, choć znana nam dziś wersja jest paryską redakcją utworu, przepracowaną przez autora w 1865. Dzieło, otwierające cykl szekspirowski ("Otello" 1887, "Falstaff" 1893) zajmuje w spuściźnie verdiowskiej miejsce szczególne dzięki swej koncepcji dramaturgicznej, odmienne niż dotąd potraktowanie warstwy instrumentalnej i wokalnej, poprzez odejście od tradycyjnego bel canta, pozbawienie utworu pierwiastków erotyki oraz nadanie mu wymiaru bez mała kameralnego, tym silniej unaoczniające konflikty moralne prowadzące do zbrodni. Zasługa to też librecisty, F. M. Piavego, który - nie bez pomocy Verdiego - uzyskał efekt ogniskujący w czterech aktach dramatu muzycznego najważniejsze wątki dzieła oraz rysy postaci, odsłaniające nie tylko swe cechy zbrodnicze, ale i - zgodnie z szekspirowska intencją - w ostatniej chwili uświadamiające sobie winę, za którą przyjdzie im ponieść okrutną acz sprawiedliwą karę. Wśród zapowiadanych i zrealizowanych już zapowiedzi w obecnym sezonie operowym w Polsce dzieł Verdiego pojawia się wiele i to właśnie z kręgu szekspirowskiego. Odbyła się żywo dyskutowana premiera wrocławska "Otella", niebawem w poznańskim Teatrze Wielkim usłyszymy "Falstaffa", zaś 29 października odbyła się premiera "Makbeta" w gdańskiej Operze Bałtyckiej, czwartego - po Nabuccu, Rigoletcie i Traviacie - dzieła Verdiego w repertuarze tej sceny.
Spektakl wystawiony z rozmachem i wyobraźnią zaniepokoił dysproporcjami ważącymi w ostatecznym kształcie artystycznym. Przy nijakiej reżyserii dano przedstawieniu znakomitą scenografię Mariana Kołodzieja; przygotowując na wysokim poziomie partię orkiestry, przeoczono niedoskonałości wokalne solistów. W roli głównej, choć nie tytułowej, Lady Makbet, wystąpiła Barbara Sanejko (sopran), rolę Makbeta zaśpiewał Florian Skulski (baryton). Złowieszcza para niestety serio potraktowała wskazówki reżysera; nie mogąc fascynować głosami pozbawiła się możliwości zagrania swych ról. Stworzyła duet mało wiarygodny, nieruchawy i aktorsko nieporadny. Słynna scena somnambuliczna z aktu IV pozwoliła zmienić nieco zdanie o solistce, starającej się odtworzyć nastrój i klimat tego psychologicznego epizodu. Średni poziom wokalny konsekwentnie utrzymali obaj tenorzy: Marek Kalisz jako Makduf i Józef Stelmach jako Malkolm. Na tym tle postacią jeśli nie wybitną, to na pewno wybijającą się był bas Kazimierz Sergiel śpiewający partię Banka, tworzący kreację przejmującą, pełnokrwistą, prawdziwie verdiowską... Brawo. Panie Kazimierzu! Dobrze wypadły sceny zbiorowe z chórem. Słowa uznania należą się jednak przede wszystkim orkiestrze, kierowanej przez Janusza Przybylskiego, grającego bardzo poprawnie, zdyscyplinowanie, brzmiącej równo i sugestywnie. Muzyka "Makbeta" to już inna jakość estetyczna niż w poprzednich dziełach twórcy "Aidy" - to już nie "wielka gitara" z rozlewnym, szerokim akompaniamentem orkiestry, ale logicznie skonstruowany dramat muzyczny, co właściwie pojął dyrygent, a za nim jego zespół, co wreszcie udało się ku chwale Verdiego i teatru unaocznić. Podobnie zresztą jak Marianowi Kołodziejowi, który stworzył gotycką w wyrazie i barokową w formie dekorację, operującą skrótem, symbolem, parabolą, odżegnującą się od tak popularnej na naszych scenach operowych dosłowności. Dekoracje Kołodzieja do gdańskiego "Makbeta" warte są oddzielnego miejsca w polskiej scenografii teatralnej.
Przedstawienie premierowe przyjęto życzliwie i serdecznie; wszak doceniono trud włożony weń przez realizatorów. Można mniemać, iż przedstawienie obejrzy wielu melomanów, by posłuchać muzyki z przyjemnością i obejrzeć spektakl, który przygotowano z pieczołowitością, choć na miarę swoich możliwości.