Artykuły

Makbet z orkiestrą

Szekspira prezentowano już na tysiące sposobów. Inscenizowano jego dramaty w renesansowych, autentycznych wnętrzach, ubierano Hamleta w czarny sweter i dżinsy. Przerabiano na musicale i filmowe, krwawe opowieści z życia japońskich samurajów. Czy można się więc dziwić, że Szekspir jest obecny również w operze?

Giuseppe Verdi trzykrotnie sięgał po dramaty szekspirowskie, które stanowiły inspirację dla jego oper. Z jednym pomysłem zmagał się całe życie, marzył o skomponowaniu "Króla Leara", ale nigdy nie odważył się tego uczynić. Chyba z powodu zbytniego szacunku do genialnego dramatopisarza, któremu przydzielił pierwsze miejsce w historii teatru, jak napisał kiedyś. I dodał jeszcze: "To uwielbiany przeze mnie poeta, którego czytam stale i wciąż od nowa". I jeszcze jeden cytat z listów Verdiego: "Jedyną rzeczą, która mnie zawsze powstrzymywała od częstszego zajmowania się tematami szekspirowskimi, była konieczność ciągłych zmian dekoracji".

Verdi nie był chyba jednak w tym momencie zupełnie szczery. Bo prawdziwym powodem był respekt i uznanie, jakie czuł wobec wielkiego mistrza teatru. I obawa, że nie podoła przełożeniu jego myśli na język muzyki.

Panuje powszechne przekonanie, że dwukrotnie jednak udało się to kompozytorowi z ogromnym powodzeniem. Wtedy gdy u schyłku życia sięgnął po szekspirowskiego "Otella" oraz "Falstaffa" tworząc dwa najwspanialsze arcydzieła całej literatury operowej, dwa wielkie dramaty muzyczne, w których słowo z muzyką splatają się w nierozerwalną całość.

Ale przecież Verdi sięgnął po Szekspira także znacznie wcześniej. I jest to również spotkanie ciekawe. Powstały w 1847 r. "Macbeth" jest próbą przełożenia dramatu szekspirowskiego na język operowy, XIX-wiecznego kanonu, któremu w tym okresie kompozytor był wierny. Wielkie monologi, sceny batalistyczne i fantastyczne przemieniły się w melodyjne arie, duety i nieodzowne u Verdiego śpiewy chórów. Na dodatek nie ma tu wielkiej miłości, bez której opera w owym czasie nie mogła istnieć. Bohaterowie - Makbet i jego małżonka zamiast wyznać sobie dozgonną miłość, śpiewają o tym, jak pozbyć się kolejnego pretendenta do królewskiego tronu.

Co powstaje zatem, gdy wielki dramat przykrojony zostaje do kanonu klasycznej opery? Można zobaczyć aktualnie w warszawskim Teatrze Wielkim, gdzie przypomniano "Macbetha" Verdiego. Ciekawe to przeżycie dla wszystkich tych, którzy znają literacki pierwowzór, a "Makbet" jest ciągle obecny w kanonie szkolnych lektur. Verdi i jego librecista Francesco Maria Piave pozostają wierni Szekspirowi zachowując konsekwentnie ciąg scenicznych zdarzeń. Ale są też wierni operze, dlatego na przykład trzy czarownice przepowiadające przyszłość Makbetowi przemieniły się w duży chór trzygłosowy, zbójcy gotujący śmierć Bankowi śpiewają w rytmicznym staccato, każdy akt kończy się monumentalnym muzycznie finałem i tak oto ciągle opera zwycięża nad szekspirowskim dramatem.

A jednak można dysponując takim materiałem stworzyć interesujący spektakl teatralny. Przekonał nas o tym twórca warszawskiej inscenizacji. Marek Grzesiński, który w operze Verdiego szukał inspiracji właśnie dla teatru nowoczesnego, a jednocześnie na swój sposób wiernego Szekspirowi. Nie zadowoli on miłośników tradycyjnej opery, którzy lubią przepych, rozmach i tłum na scenie, może jednak usatysfakcjonować zwolenników dobrego teatru, proponując surowość inscenizacyjną (interesujące dekoracje Wiesława Olko), wiele ciekawych rozwiązań poszczególnych scen, a także pewien lekko ironiczny dystans w stosunku do operowej konwencji zwłaszcza tam, gdzie dominuje on nad literackim pierwowzorem.

"Macbeth" Verdiego w warszawskiej inscenizacji jest więc po trosze komiksem z Szekspira (zwłaszcza że dzieło wykonywane jest w języku włoskim, więc znakomita część publiczności odbiera tylko przebieg podstawowych zdarzeń), w dużych partiach ciekawym spektaklem teatralnym, momentami zaś pasjonującym dramatem muzycznym. Zwłaszcza wtedy, gdy wykonawcy potrafią sprostać trudnym zadaniom, jakie stawia im kompozytor. Ma bowiem ten spektakl dwa jeszcze niepodważalne walory. Bardzo dobrze przygotowaną i precyzyjnie grającą orkiestrę, którą prowadzi Andrzej Straszyński, oraz świetnie śpiewający chór, jak zwykle u Verdiego mocno eksponowany.

Z solistami natomiast bywa już różnie. Z dwóch premierowych obsad warto polecić następujących wykonawców. Przede wszystkim Ryszardę Bacewicz (Lady Macbeth), Jerzego Artysza i Wiesława Bednarka (Macbeth) oraz świetnego młodego tenora, który błyskotliwie zadebiutował na warszawskiej scenie - Stanisława Kowalskiego (Macduff).

"Macbeth" Verdiego przez lata uznawany był za operę nie w pełni udaną. Sam kompozytor był również tego zdania, w 1865 r. dokonał istotnych przeróbek w partyturze. Dziś wraca z powodzeniem na scenę. W br. zaprezentowano "Macbetha" m.in. w Monachium, w La Scali oraz na festiwalu w Salzburgu. Można więc powiedzieć, że Warszawa podąża za modą. Ale warto również dodać, że po prawie 140 latach przypomniano dzieło interesujące, w takim kształcie inscenizacyjnym i scenicznym, że może liczyć ono na powodzenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji