Artykuły

Język nazbyt giętki

Losy Słowackiego. Lubi się ten spór dwu wieszczów, lubi się to nieustające powracanie ech owej dawności, co przeżarła już niejedno pokolenie swoją żywotną nachalnością - czy może nie ma się dosyć odwagi, by się temu oprzeć, przeciwstawić, ujrzeć w tym dziedzictwie - poza ładnościami - ciężar dokuczliwy? Można odnieść wrażenie, obserwując poczynania naszych teatrów w ostatnim sezonie, iż wchodzimy w czas pewnego zelżenia tego gniotu wielkiej tradycji romantycznej, skoro reżyserowie śmiało sobie poczynają z ucukrowanymi jak figi tekstami, za nic sobie mając wskazówki Wieszczów, a stają się one coraz łatwiej wykonalne z każdym sezonem.

Polski "teatr romantyczny" to był teatr "pisany", był to czysty "teatr wyobraźni", przenoszenie go na sceny było, jest i będzie podobne do adaptowania powieści fantastycznych dla potrzeb filmu. Sądzę, że teksty romantyków można by z powodzeniem wystawiać jedynie w TV z użyciem tricków technicznych, jakimi dziś można tam się bawić. Wystarczy tylko tekst pociąć starannie, bo się żaden w całości nie chce bronić i pozwolić Skierkom i Grabcom na hasanie, piorunom na zabijanie, toporom polelumowym na obcinanie włosów Derwida bez draśnięcia starej czaszki, taplając się do woli w anachronizmach, którymi pan Juliusz tak się ochoczo posługuje w "Balladynie", że panu Adamowi (Hanuszkiewiczowi) słowa nie wolno powiedzieć przeciw jego hondom, nie widząc ich jeszcze.

Czegóż to Słowacki nie brał z Szekspira! Nawet anachronizmy. W "Opowieści zimowej" akcja toczy się, jak wiadomo, równocześnie w czasach przedchrześcijańskich (poselstwo do Apolla po werdykt w sprawie cnoty królowej Hermiony) i nowożytnych, skoro występuje tam malarz-realista (przerobiony na rzeźbiarza) Julio Romano, który zmarł w 1545 r., ponadto akcja dzieje się częściowo w Czechach, które leżą nad morzem i są krajem pustynnym. W "Królu Janie" pomieszane są czasy i miejsca, opuszczone najważniejsze wydarzenia życia tej historycznej postaci a nasnute nieprawdopodobne, wszystko dla dobra dramatu... O wielu innych jego znakomitych dziełach można mówić to samo, a przecie geniusz... Sęk tylko w tym, że kiedy się przycina Szekspira - to z nadmiaru, kiedy się tnie Słowackiego - to z ubóstwa.

Krystyna Skuszanka wycięła chyba ponad jedną trzecią tekstu Lilli Wenedy i widownia wyszła z przekonaniem, że zostało go za dużo. Grandilokwencja Juliusza Słowackiego w czasach Becketta jest czymś rażącym poczucie dobrego tonu. Szekspirowski barok tłumaczy się na ogół dobrą robotą poetycką, zdobnictwo stylistyczne Słowackiego rodzi się z pośpiechu i dojmującego pragnienia sukcesu u współczesnych, którzy go nie akceptowali. Obiegowe wyobrażenia o klimacie epoki romantyzmu, kształtowane na lekcjach "przerabiania" Słowackiego, utwierdzają kolejne roczniki Polaków w poglądach najfałszywszych. Słowacki był zanadto "romantyczny", zanadto alabastrowy, lazurowy, enigmatyczny - żeby być rzecznikiem swego czasu. Opinie o jego dramatach bywały miażdżące, złośliwe, obraźliwe nawet, ale przecie usprawiedliwione. Nie byli ci nasi przodkowie tacy anielscy w sądach, a już romantyzmu w nich za grosz.

Chyba jeno w zapatrywaniach politycznych... Ci żądali od niego, żeby mniej mówił do uszów a więcej do kontuszów, kiedy on zapatrzony w Szekspira pragnął "nie własne serce, nie myśli swojego czasu, lecz serca i myśli ludzkie niezależne od epoki przesądów malować i stwarzać władzą do boskiej podobną".

Spodobała mu się ta władza boskiej równa, o jakiej wielki rywal w "Wielkiej Improwizacji" deklamował, też za Szekspirem (między innymi) idąc, bo tamten w sonetach nie raz podkreślał swoją moc unieśmiertelniania każdego, kogo piórem ruszy... Mickiewicz był zbyt silny, żeby Szekspirowi ulegać, czego tknął z tamtej krynicy - zaraz odmieniał. Szekspir wołał: "słabości, tobie na imię kobieta"! a Mickiewicz: "kobieto, puchu marny!" Szekspir powiada: "żartuje z blizny, kto nie odniósł rany," Mickiewicz to tłumaczy na: "kto rany nie odebrał żartuje z żelazem". Otello mówi "Out of my sight". Mickiewicz tym razem powtarza: "Precz z moich oczu"! Słowacki był zbyt chwiejny, żeby nie ulec aż do samozatraty. Obserwował "zwyczaje teraźniejszych poetów", ale postępował dokładnie jak oni, krasząc "kwilącą serca dyssekcją, lub melancholizowaniem sztucznych obrazów prostą legendę".

Dotyczy to głównie "Lilli Wenedy" i "Balladyny", obu sztuk mocno przez współczesnych wyszydzonych i zakwestionowanych jako dzieła sztuki. A przecie po obie raz po raz teatry nasze sięgają. Trociny z tekstów tych lecą, kiedy się ich worków skalpel reżyserskiego ołówka dobierze, a przecie coś zostaje i nawet zmusza do zastanowienia. Wiadomo już, że Krystyna Skuszanka całą akcję "Lilli" do klubu emigranckiego przeniosła, Derwida ucharakteryzować kazała na Mickiewicza, dobywając w ten sposób na jaw jedną z najbardziej zaskakujących możliwości interpretacji tej mętnej i zagmatwanej sztuki. Mickiewicz na scenie Teatru im. Słowackiego w sztuce Słowackiego to jest coś. Coś tam Lechici prawią, coś znowu Wenedowie na przekór, tekst staje się niesłyszalny, pomysł z Mickiewiczem-Derwidem i jego milczącą harfą okazał się dla tekstu zabójczy i ożywczy razem, wiersz dramatu przestaje w ogóle cokolwiek znaczyć, jego bombastycznej niestosowności, jego sztuczności już się nie zauważa, ponieważ została widzowi zadana sprawa wyniesiona ze szkoły, wyssana z mlekiem matki. Od tej chwili widownia współtworzy - pisze sama - dramat tych dwu "na słońcach swych przeciwnych bogów" we własnej wyobraźni, z własnej czerpiąc pamięci.

Mówię tak, bom bacznie obserwował siebie, jak Valery swoją wewnętrzną reakcję, a mniemam, iż jestem widzem pospolitym i że inaczej być nie mogło. Ponieważ - gdym się zmuszał, żeby posłuchać o czym te przebrane za szlachtę osoby gwarzą i swarzą - nijak dociec nie mogłem, z wyjątkiem passusu o pawiu i papudze i służebnicy cudzej, ale to przecie tekst spoza tej dramy o Lechitach, posługujących się dzidami i toporami, w której jedyną postacią współczesną jest Ślaz, postać krojona, jak mi ucho podpowiada, z Bękarta (akt pierwszy "Króla Jana"), Autolikusa (złodziejaszek z "Opowieści zimowej") i chyba Jagona; jest to jedyna postać mówiąca ludzkim językiem w tym zbiorowisku nieprawdopodobnych deklamatorów.

"Stój że tu, stary - dzida w ręce prawej przeciwko wrogom, tak - hełm na łysinę". Ta kwestia może w rzeczy samej dać powód do mniemań, że akcja "Lilli" jest kamuflażem narzuconym nie z lęku przed cenzurą przecie, ale z chęci oderwania od płaskiej doraźności swarów i klęsk polskich a przeniesienia jej w uniwersum. Skuszanka słusznie jednak łamie ów zamysł a przebierając Lechitów w kontusze i zbrojąc w karabele (na emigracji nie wolno im było nosić broni, więc to sprzeniewierzenie sprzeniewierzeniu), Derwida czyniąc Mickiewiczem rzecz całą demaskuje i umiejscawia - widząc w tym zabiegu jedyny ratunek dla tekstu, którego inaczej grać po prostu już się przecie nie da. Biedny Słowacki. Tak pragnął się zuniwersalizować.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji