Artykuły

Zanim wybuchnie słońce

"Kopenhaga" w reż. Waldemara Krzystka w Teatrze IMKA w Warszawie. Pisze Marek Oramus w Wiedzy i Życiu.

Sztuka Michaela Frayna "Kopenhaga" należy do tej samej odmiany co "Fizycy" Durrenmatta czy "Sprawa Oppenheimera" Kippharda: opowiada o naukowcach zajmujących się fizyką kwantową. Stolica Danii w tytule wzięta się stąd, że tu właśnie Niels Bohr powołał liczący się na świecie Instytut Fizyki Teoretycznej, dokąd pielgrzymowali fizycy z całej Europy. Jak powiedziano u Frayna, jeśli Einstein odgrywał wtedy wśród fizyków rolę Pana Boga, to Bohr był papieżem wyznawców teorii kwantowej. Z miastem wiąże się także tzw. interpretacja kopenhaska teorii kwantowej, opracowana przez Bohra i obowiązująca do dziś.

Frayn wziął za temat sztuki ciekawy epizod, jakim była wizyta Wernera Heisenberga u Bohra we wrześniu 1941 r. Chociaż obaj fizycy przeżyli II wojnę, po dziś dzień nie wiadomo, o czym rozmawiali, przedmiotem kontrowersji jest nawet miejsce rozmowy: czy był to gabinet Bohra, czy teren obok domu, gdzie obaj panowie wybrali się na spacer. Wiadomo tylko, że wrócili bardzo wzburzeni. Z punktu widzenia dramaturga, który zamierza wyświetlić tajemnicę - okoliczności wymarzone.

Sztuka jest statyczna, bierze w niej udział troje aktorów: Jan Frycz jako Bohr, Adam Woronowicz jako Heisenberg i Aleksandra Popławska jako żona Bohra, Margrethe. Fizycznie mało podobni do swych pierwowzorów, lepiej wypadają pod względem psychicznym. Bohr ociężały, długo ważący sądy, Heisenberg nerwowy, szybki, efektowny. W przeszłości był asystentem Bohra i jego przyjacielem, ale wojna, zajęcie Danii przez Niemcy sprawiły, że ci dwaj badacze znaleźli się po przeciwnych stronach barykady. Heisenberg próbuje się odwołać do wspólnych doświadczeń, ale Bohr trzyma go na dystans i nie pozwala na żadną komitywę.

Do dziś trwają dociekania, po co Heisenberg przyjechał wtedy do Bohra. Sztuka proponuje kilka możliwości. W momencie spotkania odkrywca zasady nieoznaczoności kieruje nazistowskim programem budowy bomby atomowej, ale nie

zyskał zaufania sfer hitlerowskich (do partii nie należy), nazywany jest nawet "białym Żydem". Bohr z kolei jest wybitnym teoretykiem, twórcą kroplowego modelu jądra atomowego pierwiastków rozszczepialnych, który pomaga zrozumieć mechanizm rozszczepienia. Heisenberg czuje, że nie da się go skaptować do współpracy, więc tylko próbuje się dowiedzieć, czy jego dawny mistrz czegoś nie wymyślił. Pyta o wieści z obozu aliantów: czy pracują nad bombą? Czy zajmują się problemem rozszczepienia? Na co Bohr powiada: a skądże mam wiedzieć? Korespondencja z Anglią jest zablokowana, z Ameryką urwie się lada miesiąc - a w tych krajach grupują się fizycy, którzy mają coś do powiedzenia.

Możliwe jednak, że Heisenberg chce coś Bohrowi przekazać, a obawia się to uczynić wprost, bo z całą pewnością mieszkanie Bohra jest na podsłuchu. Rozmowa dotyczy zatem kwestii fachowych: ile uranu trzeba do osiągnięcia masy krytycznej? Heisenberg uważa, że około tony. Dziś wiadomo, że była to wielkość przesadzona co najmniej o rząd wielkości. W innej części rozmowy, która odbywa się już w zaświatach, pada informacja, że w bombie amerykańskiej wystarczyło 50 kg. Heisenberg przyznaje, że tego nie obliczył - czemu? Może to właśnie ukryta wiadomość: będziemy robili bombę wolniej, nie zależy mi, żeby alianckie bomby atomowe padały na niemieckie miasta. Czy ten sygnał dotarł do kierownictwa programu Manhattan, trudno orzec, nic nie wskazuje, by zwolniono tam tempo. Najprościej rzecz tłumaczy żona Bohra: Heisenberg przyjechał, aby się pochwalić, ile teraz od niego zależy.

Znakomicie uchwycił Frayn wzajemne pretensje obu uczonych. - Ty tak pracowałeś, byle tylko matematyka się zgadzała, wszystko robiłeś szybko, nie zastanawiałeś się, co to znaczy. A ile zniszczyłeś po drodze? - powiada Bohr. - Kiedy wyjechałem na narty, opracowałeś zasadę nieoznaczoności i zaraz skierowałeś do druku, nie dając mi w nią zajrzeć. Nie tak się umawialiśmy. - Owszem, zachowałem się kiepsko, ale potem czytałeś, ile chciałeś, i nawet wniosłeś poprawki. Byłem tobą przytłoczony, dopiero jak wyjechałeś, zacząłem swobodnie myśleć - replikuje były asystent.

Scena, gdy Heisenberg opowiada, jak doszedł do zasady nieoznaczoności, należy do najlepszych w sztuce. Chcąc uporządkować myśli, wyszedł o zmroku na spacer i chodził od latarni do latarni. W pewnej chwili wyobraził sobie siebie samego, obserwowanego przez teleskop z wielkiej odległości z kosmosu. Widziany byłby jako rozmyty zarys postaci, pojawiający się w świetle latarni i zaraz znikający w ciemności. O tym, co się dzieje w ciemności, można by tylko domniemywać. W podobnie fragmentaryczny sposób my postrzegamy świat subatomowy.

Nieczęsto w dzisiejszych czasach trafiają się sztuki "o czymś", napisane z talentem i znajomością rzeczy, z premedytacją rezygnujące z gagów, pląsów i świecidełek. Bohaterem "Kopenhagi" jest de facto społeczność fizyków, której dwaj przedstawiciele w konkretnym momencie historycznym zdają sobie sprawę ze spoczywającej na nich odpowiedzialności za losy świata - mówiąc bez żadnej przesady. Jeden u drugiego szuka pociechy i wsparcia. I ledwo wizyta się zakończy, każdy pójdzie w swoją stronę. Heisenberg wróci do programu budowy reaktora (żeby otrzymać czysty uran 235), Bohr jako syn Żydówki będzie uciekał z Danii i zdąży wziąć udział w projekcie Manhattan. Ale ich drogi nigdy już nie zejdą się tak jak dawniej.

"Gdybyśmy patrzyli na ludzi, widząc tylko ich cechy obserwowalne, byłaby potrzebna nowa etyka kwantowa - brzmi ostatnie zdanie sztuki Frayna. - Wtedy być może znajdzie się miejsce w niebie i dla nas".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji