Artykuły

Mylne czy nie mylne - oto jest pytanie

1

Kubusia Puchatka podarował dzieciom jakieś siedemdziesiąt lat temu Alan Alexander Milne (czytaj: "myln", bo to Anglik). Dlatego tytułowe pytania o trafność odczytania "Kubusia Puchatka" na scenie Teatru im. Ch. H. Andersena jest podwójnie zasadne, tylko nie bardzo wiadomo, czy potrzebne.

Bo to jest tak: jeżeli bardzo popularny utwór wchodzi na scenę (albo na ekrany w kinach), to nie ma mowy, żeby nie pojawiły się pytania, czy reżyser przełożył utwór na język teatru wiernie, czy "niewiernie". Krytyka strzępi sobie wtedy języki, a widzowie i tak idą, żeby zobaczyć. To, czego poskąpił im reżyser potrafią sobie dośpiewać. Uczenie nazywa się to dobieraniem znaczeń (z lektury, z innych realizacji, a wreszcie z własnej pamięci i wyobraźni).

Reżyser lubelskiego przedstawienia Wojciech Wie­czorkiewicz, wykładowca uczelni teatralnych i arty­sta znany w lalkarskim świecie z ogromnej erudycji, uniknął grzechu, jakiego można było po nim oczeki­wać: że za bardzo opowieść Milne'a "przekombinuje". Nic takiego się nie stało i opowieść o przesym­patycznym pasibrzuchu zrobił po bożemu. Pomysłu na realizację poszukał w prostocie i ukrytej w tej prostocie mądrości, a nie w coraz to bardziej uczo­nych traktatach poświęconych jednej z najbardziej znanych bajek świata.

2

W opowieściach Milne'a o przygodach Kubusia Puchatka mniej ważne są perypetie łasego na "mjut" misia oraz jego przyjaciół (razem z Królikiem i przy­jaciółmi Królika). Co także istotne: w baśniach Mil­ne` nie ma łopatologicznie dydaktycznego smrodku, w jaki niemal obowiązkowo wyposażona jest więk­szość bajek pisanych i opowiadanych. Tu mniej waż­ne jest "o czym", za to bardzo ważne jest "jak". I z tego przede wszystkim - z jakości opowiadania, z ra­dości gawędzenia i z uśmiechu wpisanego między li­nijki tekstu - bierze się wszechświatowa popularność bajan Milne'a. Oczywiście, dla dorosłych - którzy pod­czytują sobie "Kubusiów", kiedy dzieci nie widzą - ważne jest też przewrotne "wpuszczanie" czytelnika w pułapki absurdu, paradoksalnego humoru, jakim dzie­ci posługują się ot, tak sobie, mimochodem.

3

W lubelskim przedstawieniu "Kubusia Puchatka" zabrakło mi trochę radości gawędzenia, trochę uśmiechu i trochę śmielszego przyzwolenia na teatralne igranie, na zabawę konwencją choćby w ramach obranej konwencji realizacyjnej. Chciałoby się powiedzieć, że jest to przedstawienie zbyt serio, bez przymrużenia oka, a nawet zbyt solidne. Ba, ale czy w czasach, kiedy w teatrach dramatycznych, lalkowych i innych zdarza się tyle "rozigrania", to solidność może być zarzutem? Dzieci są za.

Oglądałem i tłumy przy kasie, i słuchałem rzęsistych, "deszczowych" oklasków, bo kiedy dzieci klaszczą, to tak jakby deszcz padał. I jeżeli widz, dla którego sztuka jest "narysowana" uznaje przedstawienie za swoje, to czego tu się czepiać?

Może z żalu. Że - na przykład - Andrzej Ludwik Jóźwicki, obsadzony w tytułowej roli, na popremierowym przedstawieniu poprowadził lalkę ręką spraw­ną i pewną trafności ruchu, ale, tak samo jak na pre­mierze, zbyt słabo przebijał się swoim śpiewem przez barierę parawanu. A przecież tyle w tym przedsta­wieniu piosenek, tyle dobrej muzyki Krzesimira Dęb­skiego, która szansę pełnego wybrzmienia znajduje dopiero w finale. Tak, owszem, to nie taka prosta sztuka prowadzić ciężkie, choć przy tym bardzo "tra­fione" lalki, i radośnie przy tym podśpiewywać peł­nym głosem...

Dalej: jest u Milne'a, i oczywiście w przedstawie­niu, Sowa Przemądrzała, która ma bardzo dużo do powiedzenia. I mówi, ale Bożena Dragun mogłaby to robić z większą dbałością o sens wypowiedzi (może bez pośpiechu, może bez strachu przed pauzami?), a przede wszystkim - inaczej powinna fruwać. Tak, aby animowana przez nią lalka Sowy Przemądrzałej uzgadniała się w ruchu z wygłaszanym tekstem, albo ze swoim lalkowym rokokowo-secesyjnym kształtem i kolorem.

4

Na popremierowym przedstawieniu bardzo zyska­ła rola Mariana Kłodnickiego (Osioł Kłapouchy, taka była jego rola). Być może "wyluzował się" z premie­rowego spięcia, a być może zaczęły go bawić ośle smuteczki i ośle radości. Na przykład z balonika, który podarował mu Prosiaczek i nic to, że Prosiaczek wcze­śniej "pękł" balonik. Z Krewnych i Znajomych Kró­lika (Maria Perkowska) największe ożywienie na widowni wywołują oczywiście zielone żabki, jakie w przedstawieniach teatrów lalkowych stają się od pew­nego czasu obowiązkową przystawką do głównych teatralnych dań.

Dużą ozdobą i znaczącym walorem przedstawienia jest scenografia Jadwigi Mydlarskiej-Kowal. Jej leśne pejzaże, odmieniane w miarę potrzeb drzewom i konarom podobnymi formami, tworzyły znakomite tło do leśnego wędrowania scenicznych bohaterów, którzy w tym lesie mają także swoje leśne domy. Tomy upisano o leśnych baśniach i o miejscu, jakie zajmuje las w dziecięcej wyobraźni. Albo ten straszny, gdzie są wilki, strachy i gdzie można się zgubić, albo taki, gdzie jest dziecięca Arkadia szczęśliwa, śliczna i liryczna. Sceniczne obrazy Jadwigi Mydlarskiej-Kowal są utrzymane na pograniczu abstrakcji lirycznej. Trafnej i ślicznej. Można powędrować...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji