Artykuły

Moralitet nocy świętojańskiej

Hrabia wyjechał, służba się bawi w noc świętojańską. Za oknami przesuwają się cienie - sylwetki tańczących w ogrodzie. Hrabianka Julia ko­kietuje służącego Jeana, w końcu go uwodzi. Tej nocy wszystko wolno. Lecz komu - ile wolno? Gdzie kończy się pańska fanaberia, a zaczyna - upadek? Od którego mo­mentu udzielająca się Julii gorączka zabawy ludowej przeradza się w erotyczne opętanie, walkę płci, walkę klas, splot pożądania z niena­wiścią, związek kata z ofia­rą - by w finale dać odczuć wręcz metafizyczną kosmiczną perspektywę tych konfliktów: zmaganie dwóch natur w czło­wieku, natury dnia i natury nocy, światła i ciemności, ła­du i szaleństwa?

Tej gorączki, napiętej atmo­sfery, zdecydowanego, narzu­conego przez reżysera rytmu, który by usprawiedliwiał dalszy rozwój wypadków - zabrakło na początku przed­stawienia. Reżyser chyba zbyt ufnie zdał się na sam tekst i na aktorów, ci zaś, zbyt ma­ło dotąd doświadczeni w po­dejmowaniu zadań tak zawro­tnie trudnych, jakie przed ni­mi stawia ów kameralny dra­mat Strindberga, od pierw­szych scen rzuceni na głębo­ką wodę, sami z siebie nie od razu potrafią wytworzyć od­powiednio wysokie napięcie. Toteż cała pierwsza część spektaklu sprawia wrażenie niepewnego, częstokroć ner­wowego szukania się po omacku wszystkich trzech po­staci. Są tu momenty udane, są słabsze, wszystko razem nie daje jednak przeczucia grozy obłędu, który wkrótce nadcią­gnie z głębi nocy, z głębi sce­ny, od ogrodu, w postaci pi­janej hałastry wdzierającej się do izby i poczynającej tam siać spustoszenie.. Z upad­kiem hrabianki runęły wszystkie bariery. To mocny obraz, pełen okrutnej groteski, opar­ty na pół-śpiewanych, pół-szeptanych strofach muzyki Lucjana Marzewskiego, do­brze zrobiony przez grupę słuchaczy teatralnego studia. Czyżby reżyser miał na myś­li pamiętną sekwencję z "Viridiany" - Bunuela?

Dopiero ten obraz podwyż­sza - i to od razu o wiele stopni - temperaturę emo­cjonalna przedstawienia; Ja­nusz Kulik zaraz chwyta właściwą nutę w ostro zary­sowanej scenie, w której Jean - rozczarowany faktem, iż Julia nie ma pieniędzy na wspólną ucieczkę - nie umie odmówić sobie przynajmniej chwili cynicznego tryumfu, pijąc burgund hrabiego (,,Niedobry dla zięcia?"). Rytm zo­stał złapany - i dalej już przebieg akcji nabiera wyra­zu. Dramat Julii przeobraża się w symboliczne starcie dwóch racji: słabnących teraz, nad ranem, uosabianych przez Julię racji nocy i szaleństwa, i racji dnia, i trzeźwości, wy­kładanych przez narzeczoną Jeana, kucharkę Krystynę. Ich pojedynek o duszę Jeana ma w sobie coś z uniwersal­nego moralitetu. Szkoda, iż ów metafizyczny wymiar dramatu Strindberga, który się tutaj pojawia, nie został w jakiś sposób zaakcentowany już wcześniej: nadałoby to, jak sądzę, bardziej zwarty i kon­sekwentny kształt tej insce­nizacji. Przekonują o tym sce­ny końcowe, czerpiące z owej moralitetowej inspiracji tea­tralną sugestywność, zwłasz­cza moment, gdy grająca Kry­stynę Krystyna Jędrys, przez chwilę osłabiona w swej ar­gumentacji, waha się, raptem kurczy w sobie, jak gdyby się gwałtownie postarzała, i chwyta się rozpaczliwie for­mułek katechizmu - swej ostatecznej broni, zaś wątła ri­posta Julii: "Wierzysz w to, Krystyno?" - jedynie wzma­ga zaciętość jej kolejnego ataku. A Jean w tym czasie ostrzy brzytwę. To on staje się tu centralną - wbrew ty­tułowi - postacią. I to on wygra - bo umie pragmaty­cznie czerpać i z jasnej, i z ciemnej strony życia, opowia­dając się zawsze po stronie w danej chwili mocniejszej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji