Artykuły

Znaczenie klasyki

Rozmowa z reżyserem spektaklu Jarosławem OSTASZKIEWICZEM

- Ukończył pan polonistykę na Uniwersytecie Warszaw­skim, zaś rok temu - stu­dia reżyserskie w warszaw­skiej Szkole Teatralnej. Już podczas tych studiów zdążył pan być asystentem reżysera Macieja Prusa (przy spekta­klach "Car Mikołaj", ,,Nieboska komedia", "Na dnie"), a także Macieja Wojtyszki przy realizacji słynnej "Tamary" w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Reżyserował pan przedstawienie warsztatowe pod opieką Gustawa Holoub­ka - była to sztuka Becketta "Którzy upadają" w "Atene­um". A całkiem samodzielne pana prace?

- Sztuka Toma Kempinsky'ego "Odchodzić" w Tea­trze Polskim we Wrocławiu,

"Święty Franciszek i wilk z Gubbio" Stefana Themersona, "Kwartet" Schaeffera i "2+2" Whiteheada w Opolu, i teraz - "Panna Julia" w Olsztynie.

- Co pan dostrzega takiego ważnego w "Pannie Julii", dramacie rozgrywającym się pomiędzy trojgiem osób, przed stu laty, gdzieś w Szwecji?

- Jest to temat szaleństwa, które przynosi noc świętojańska, ta szczególna noc w ro­ku, kiedy wszelkie bariery po­między ludźmi znikają i lu­dzie odsłaniają swoje charak­tery. Bo można by powiedzieć, że istnieją w świecie dwa po­rządki: świat ciemności, sza­leństwa, naszych pragnień - i świat konkretu, ładu i hie­rarchii. Według mnie w tym świecie szaleństwa i gorączki porusza się przede wszystkim główna para bohaterów: Pan­na Julia i jej służący Jean. To oni poznają prawdę o sobie, z nich spadają maski, poznają siebie wzajemnie najgłę­biej jak tylko można. Zaś na­rzeczona Jeana - Krystyna - należy do drugiego świata, jest kimś, kto nie rezygnuje z drogi porządku, zdaje sobie sprawę, że nie wolno jej wda­wać się w szaleństwo tamtych dwojga, bo to, co szaleństwo przynosi - jest niebezpieczne dla codziennego funkcjonowa­nia człowieka. Tej nocy świę­tojańskiej gorączka szaleństwa osiąga apogeum- a po­tem wstaje słońce. I ci, któ­rzy spali tej nocy, mają wię­cej siły. Spała właśnie Krysty­na. Tacy jak ona przywracają porządek świata, co nie zna­czy, że uda się to zrobić bez uszczerbku dla każdego z nich. Bo tym, którzy doświadczyli głębszej wiedzy o sobie - niełatwo jest wrócić do świata i jego norm.

- Widzę, że pan ujmuje ten dramat Strindberga nie jako "zwykłą" sztukę psychologicz­ną, lecz znacznie szerzej - jako wielką metaforę. Czego pan zatem oczekuje od akto­rów? I czy to właśnie w związku z tym mówił pan żar­tobliwie przed rozpoczęciem prób o konieczności "powy­kręcania rączek i nóżek" ak­torom? Zabrzmiało to groźnie...

- Oczywiście miałem na myśli aktorskie nawyki. Cała sprawa polega na tym, że ak­torzy muszą tu zerwać ze schematem i rutyną, poszu­kać w sobie czegoś szczegól­nego, czegoś odświętnego, także w sensie sposobów i śro­dków aktorskich, nowych, nie­banalnych rozwiązań. Takie jest znaczenie klasyki w tea­trze. Jeżeli aktor będzie sta­rał się załatwić rolę jakimś "ogólnoaktorskim" podejściem, to zaraz odbije od innych, któ­rzy robią jakiś krok w kie­runku prawdy...

- Dziś taką "ogólnoaktorską" rutynę zwykło się u nas właśnie nazywać "profesjona­lizmem".

- Tak pojęty profesjona­lizm to jedna z największych chorób tego zawodu. Przeko­nanie o własnym profesjona­lizmie powoduje, że aktorzy tak się na sobie koncentrują, że nie słyszą partnerów, nie nie słyszą nawet samych sie­bie.

- Zgodzimy się, że taki jest stan aktorstwa w wielu, nie­gdyś najlepszych, polskich te­atrach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji