Odkrywanie średniowiecza
DAWNO już nie miałem okazji obserwować w teatrze tak żywiołowej, entuzjastycznej reakcji publiczności, jak ta, której byłem świadkiem po zakończeniu spektaklu "Ludus Danielis", wystawionego na scenie Teatru Wielkiego w Warszawie przez "Bornus Consort", męski zespół wokalny działający od paru lat, bez większego rozgłosu, choć z niemałymi osiągnięciami, pod kierownictwem muzycznym Marcina Szczycińskiego. Teraz, gdy upływ czasu pozwolił mi ochłonąć z pierwszego wrażenia, myślę, że źródłem owej, niezwykłej reakcji publiczności była specyficzna więź łącząca coraz silniej, w miarę trwania widowiska, członków zespołu i widzów, a której podstawą było coś co nazwałbym wspólną radością odkrywania. Radością odkrywania, że oto jeśli wykażemy odrobinę dobrej woli i bez uprzedzeń wejrzymy w "mroki Średniowiecza", to czekają nas jeszcze rzeczywiście niecodzienne fascynacje.
"Ludus Danielis" - "Gra o Danielu" to spisany w XIII wieku w Beauvais we Francji dramaty dzisiaj dodalibyśmy najchętniej - muzyczny, opowiadający za Starym Testamentem dzieje proroka Daniela rzuconego na pożarcie lwom z rozkazu króla Juliusza za to, iż nie oddał mu boskiej czci a następnie ocalonego przez dochowującego przymierza komuś, kto mu zaufał, Jahwe. Żywa, precyzyjnie poprowadzona i trzymająca w napięciu akcja, przekonywająco zarysowane konflikty, zdecydowanie nakreślone postacie bohaterów, całość bogato zilustrowana muzycznie (pięćdziesiąt oryginalnych melodii; w całym dramacie muzykolodzy znaleźli zaledwie jeden cytat - hymn na Boże Narodzenie "Nuntium vobis") - wszystko to sprawiło, iż z czasem został on nie tylko uznany za szczytowe osiągnięcie średniowiecznego teatru, ale zdobył dla siebie znaczące miejsce w historii teatru w ogóle, choć - poza kręgami specjalistów - uległ praktycznie zapomnieniu.
Dzisiaj możemy na szczęście powiedzieć - to już historia. Powrót "Ludus Danielis" wydaje się bowiem - dzięki "Bornus Consort" - trwały, mimo iż zadanie, jakie przed sobą postawił zespół, było zaiste arcytrudne.
"Gra" - jak napisałem wcześniej - oparta została na fragmentach tekstu biblijnego. Realizatorzy widowiska pragnąc, aby przemówiła ona do współczesnego widza, mieli więc do pokonania podwójną przeszkodę. Najpierw musieli spróbować odczytać Stary Testament oczyma trzynastowiecznych twórców, a następnie przełożyć to spojrzenie na język teatralny zrozumiały dla współczesnego widza. I to dbając jednocześnie oto, aby nie zatracić klimatu charakterystycznego dla inscenizacji średniowiecznych.
Czy się udało? Moim zdaniem - wspaniale. I to zarówno w warstwie treściowej - teraz mam już znacznie mniej wątpliwości, co oznacza sformułowanie, iż w Średniowieczu miarą człowieka był jego stosunek do Boga; nie było - mogę sądzić - w nim ciepłego miejsca dla wahających się i niezdecydowanych - jak i warstwie formalnej. W zaproponowanym przez zespół kształcie scenicznym spektaklu tylko bardzo wprawne oko mogłoby odróżnić, co w nim bezpośrednio wywodzi się z teatru średniowiecznego, a co zostało świadomie, dla nawiązania łatwiejszego kontaktu ze współczesnym widzem, wprowadzone przez inscenizatora.
A skoro już mowa o inscenizacji... Nie wiem, nie mogę wiedzieć, jak naprawdę wyglądał dramat średniowieczny. W inscenizacji Hanny Chojnackiej jawi się on jako widowisko barwne i bogate. Pełne dyna-miki, ruchu, muzyki i tańca. Mało kojarzące się z rezerwowanym dla Średniowiecza słowem "asceza".
Czy słusznie? Zapewne Średniowiecze nie było tak "mroczne" jak nam się na ogół wydaje.