Tydzień w kulturze [Polscy krytycy wyśpiewują hymny pochwalne...]
Polscy krytycy wyśpiewują hymny pochwalne i palą kadzidła przed czwórką litewskich reżyserów. Sukcesy Oskarasa Koršunovasa, Eimuntasa Nekrošiusa, Rimasa Tuminasa i Jonasa Vaitkusa wręcz skłaniają niektórych zoilów znad Wisły do udzielania ostrych przygan polskiemu teatrowi. Każda okazja jest dobra, by dołożyć swoim, że są do niczego w porównaniu z braćmi Litwinami. Debiut reżyserski w Polsce trzydziestoletniego Koršunovasa stał się pretekstem do zgoła niesmacznych pouczeń, jakiej to lekcji udzielił polskiemu teatrowi swoim spektaklem. (W warszawskim Teatrze Studio wystawił Daniiła Charmsa, jednego z najgłośniejszych Oberiutów; działali oni i tworzyli na przełomie lat 20. i 30. w Leningradzie pod szyldem Stowarzyszenia Sztuki Realnej OBERIU.) Wątpię jednak, czy litewski reżyser będzie rad, iż posłużono się jego nazwiskiem i pracą, aby zaatakować „konserwatywny świat polskiego teatru”. A wnoszę to chociażby z odpowiedzi wymuszonej na nim przed premierą dość obcesowym pytaniem: „Czym pan tłumaczy tę twórczą erupcję, której teatr polski może dziś Litwie tylko zazdrościć?”. W odpowiedzi Koršunovasa zaimponowała mi pokora i skromność, z jaką traktuje on fenomen sukcesu w sztuce scenicznej: „Teatr żyje w zamkniętym kręgu nowinek i plotek. Kiedy na Litwie pojawił się jeden dobry teatr, dla innych stało się jasne, że może powstać taki drugi, trzeci i kolejny. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę z tego, że teatr w ogóle jest zjawiskiem efemerycznym. Jeśli ktoś dzisiaj mówi o litewskim teatrze, to nie wykluczone, że jutro już o nim nie będzie pamiętał… Trzeba zresztą zaznaczyć, że wielkie przedstawienia i wspaniałe nazwiska polskiego teatru wpłynęły na teatry litewskie”. Pouczająca to lekcja dla recenzentów!