Artykuły

Kto ją wyłączy?

Przesadna więź rodzica z dzieckiem przejawia się najczęściej zwyczajną nadopiekuńczością. Twórcy postanowili zanalizować problem nieco bardziej dogłębnie, stawiając pytanie: co się stanie, kiedy odważymy się posunąć o krok dalej? - o spektaklu "Sex machine" w reż. Tomasza Mana w Teatrze Muzycznym Capitol we Wrocławiu pisze Mona Branicka z Nowej Siły Krytycznej.

Kobieta jest najniebezpieczniejszą zabawką...

Zwłaszcza wśród czterech ścian, przy szczelnie zamkniętych oknach, w pokoju dobrze zacienionym zasłonami. Wtedy wyciąga na wierzch wszystkie swoje tajemnice - a bez wątpienia ma ich wiele. Nie pozwól kobiecie, żeby obnażyła się z intymnych żądz, złudzeń, niespełnionych pragnień. Włączona - wykończy ciebie i wszystkich wokół. Nikt nie zdoła powstrzymać rozpędzonej fali hormonów. To maszyna, konstrukcja skomplikowanych trybików, granat, który tylko czeka na odbezpieczenie.

Taka myśl pozostaje w głowie po obejrzeniu "Sex machine" w reżyserii Tomasza Mana. W kameralnej przestrzeni Małej Sceny wrocławskiego Teatru Capitol powstał eksperyment - muzyczno-teatralna instalacja, paraliżująca widza zarówno innowacyjną formą, jak i śmiałym podejściem do tematów tabu. Biały kwadrat złożony z mniejszych pól wyznacza granicę terytorium, gdzie aktorzy prowadzą swoją grę. Każdy z nich jest tylko pionkiem na podświetlonej planszy, która uwypukla pojedyncze kroki i podkreśla ich znaczenie w kontekście wypowiadanych słów. Kobiecość przesycona pasją, lęk przed odrzuceniem, czy destrukcyjna siła uczuć - to tematy przewodnie historii z teatralnej szachownicy. Głównym rozgrywającym jest Matka (magnetyzująca Justyna Szafran), kobieta zaślepiona chorobliwą miłością do swojego dorosłego Syna (Konrad Imiela) - "bękarta z nieznanego ojca", jak zwykli mawiać o nim ludzie. To ona dyktuje warunki, bo do tego właśnie przyzwyczaiło ją życie. Kiedy okazuje się, że nagle ze wspaniałej rodzicielki i piastunki przeobraża się w zwyczajny balast, którego Syn chce się za wszelką cenę pozbyć z domu, nie jest w stanie się z tym pogodzić. Do swojej rozgrywki kobieta wciąga jeszcze dwie osoby - przyjaciela z dawnych lat (Cezary Studniak) i przyszłą synową (Justyna Antoniak). Wszystko po to, by uczynić z nich ofiary swojej niepohamowanej frustracji.

Konstrukcja opowieści odkrywa przed widzem świat kobiecych paranoi i emocjonalnej huśtawki. Choć całość rysuje się jako hiperbola dziwactw, jest to świadomy zabieg twórcy, który w swojej sztuce odwołuje się do kształtu greckich tragedii. Nie tylko kontrowersyjny charakter relacji między spokrewnionymi osobami, ale także sam przebieg akcji pozwalają wyczuć tę analogię. Bohater tragiczny, prowadzony przez fatum, zmierza do katastrofy - podobnie zachowuje się Matka, czołowa postać "Sex machine". Miotana skrajnymi emocjami - których formalny wyraz stanowi chór pozostałych figur - decyduje się zapłacić najwyższą cenę, zrezygnować z własnej moralności: trzeba przecież ukarać Synka-egoistę za jawną niewdzięczność. Obmyśla plan doskonały, niewymagający nawet wyjścia z domu. To jego ściany stają się przyjazną fortecą dla pośpiesznej ewolucji uczuć. Troska przeobraża się w szaleńczą potrzebę posiadania, miłość w morderczą zawiść, a strach przed samotnością - w seksualne bluźnierstwo.

Syndrom obsesyjnego zaangażowania w życie drugiego człowieka to, wbrew pozorom, nierzadkie zjawisko. Przesadna więź rodzica z dzieckiem w rzeczywistości przejawia się jednak najczęściej zwyczajną nadopiekuńczością. Tomasz Man postanowił w swoim spektaklu zanalizować problem nieco bardziej dogłębnie, stawiając pytanie: co się stanie, kiedy odważymy się posunąć o krok dalej? W tym celu włącza maszynę i rozpędza ją tak, by otarła się o granice tabu - intymnego, społecznego, ale przede wszystkim moralnego. Choć natężenie irracjonalnych sytuacji scenicznych wzbudza w widzu niedowierzanie, sam problem pozostaje ważny. Postać teściowej, kojarzona najczęściej z niewybrednych żartów, tutaj maluje się jako potwór - powodowana zazdrością i rozżaleniem kobieta, która rujnuje życie syna, synowej i własne, ponieważ nie akceptuje nowej pozycji w domowej hierarchii. Jej narzędzia zemsty to nie zwykłe zagrania matki, ale atrybuty prawdziwej kochanki.

Niełatwy temat lepiej przedstawić w taki sposób, żeby widz poddał się emocjom, ale nie czuł się nimi przytłoczony. W tym przypadku udało się to osiągnąć. "Ciężka" treść została zrównoważona przez "lekką" formę, która sprostała dopełnieniu całości bez zbędnego, wizualnego nadbagażu. Prosta scenografia, złożona z białej, podświetlanej platformy, a przede wszystkim klimatyczna muzyka zespołu Karbido to klucz do sukcesu "Sex machine". Warstwa dźwiękowa to zresztą niebanalne rozwiązanie techniczne, podobne zjawisku zwanemu "silent disco". Widzowie, tuż po przekroczeniu progu Małej Sceny, otrzymują bezprzewodowe słuchawki, w których przez całość trwania spektaklu słychać akompaniament współgrający ze wzmocnionymi głosami aktorów. Ten osobliwy zabieg pozwala w intymnej atmosferze zagłębić się w sferę przedstawienia i w wyobcowaniu od reszty widowni śledzić inscenizację.

"Sex machine" to dobry spektakl - jego skomplikowana problematyka jednocześnie fascynuje i skłania do rozważań. Widz, wychodząc z teatru, podejmuje w głowie dyskusję na temat zgubnej emocjonalności, lęku przed samotnością, czy intymnych wyobrażeniach drzemiących we wnętrzu człowieka. Wszystkie te myśli krążą wokół kobiety, której obrazu nie łatwo zatrzeć. Zdolna do wszystkiego, zagubiona we własnej seksualności i nadziejach to zabawka, prawdziwa seks-maszyna. Kto ją wyłączy?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji