Artykuły

Chrystus zastrzelony

Po legendarnych spektaklach Łomnickiego i Kutza trzecia realizacja "Do piachu" Różewicza ujawnia niezwykłą aktualność tekstu o bezsensie wojny.

Rzadko widzimy twarz tego, kto do nas strzela. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia usłyszeliśmy o Polaku z Camp Babilon, którego podczas czyszczenia broni zastrzelił własny kolega. W spektaklu Provisorium/Kompanii Teatr partyzanci po odprawieniu mszy rozstrzeliwują oskarżonego o bandziorkę strzelca Walusia. Dwie bezsensowne śmierci. A pośrodku najwybitniejszy utwór polskiej dramaturgii współczesnej - "Do piachu" Różewicza.

Lubelska premiera jest dopiero trzecią realizacją tego dramatu napisanego przed prawie 30 laty. Legendarne przedstawienia przygotowali w 1979 roku Tadeusz Łomnicki (teatr Na Woli) i w 1990 Kazimierz Kutz (Teatr TV). Obydwu towarzyszyły protesty kombatantów, toteż nic dziwnego, że Różewicz nie dawał zgody na kolejne realizacje. Aż w końcu przyszli do niego dwaj reżyserzy, którzy nie przestraszyli się stężenia obrazoburczego okrucieństwa "Do piachu" i przeczytali ten dramat inaczej. Bez martyrologii i odbrązowiania przeszłości.

Wojsko wegetuje w lesie

Nowe "Do piachu" nie rozprawia się z mitem partyzanta akowca, ale z obrazem wojny jako dziejowej konieczności albo męskiej przygody. W głębi sceny siedzi muzyk w szynelu, gra na lirze korbowej i śpiewa dodany do tekstu Różewicza poemat "O miłości i śmierci korneta Krzysztofa Rilke". Romantyczna śmierć samotnego herosa zostaje zderzona z wegetacją partyzantów zagubionych w czasie i przestrzeni. Nie wiadomo nawet, jaka to wojna, może druga światowa, może wszystkie wojny razem wzięte. Dla Amerykanów będzie to przecież Wietnam, dla Rosjan - Czeczenia. Wszędzie jest jakiś las, w którym ludzie do siebie strzelają.

Frajerstwo broni

W uwerturze spektaklu jeden po drugim walą się na ziemię pnie drzew, a zamarznięte na kamień truchła, żołnierskie upiory, ożywają, miotając przekleństwa. Bohaterowie tak długo walczyli w lesie, doskonaląc sztukę kamuflażu, że sami stali się drzewami. Zamiast żołnierskich plecaków noszą równo obciosane pnie symbolizujące parszywy partyzancki los, brzemię odpowiedzialności za siebie i innych. Odczuwalny w każdej scenie fizyczny wysiłek staje się udziałem zarówno postaci, jak i aktorów. Ich ciężkie oddechy, toporne gesty, wulgarny język przemieniają scenę świat w prawdziwe piekło.

Bohaterowie Różewicza śpią między kurami, w płaszczach, z dłońmi na karabinach. Boją się śmierci, bo wokół świszczą kule, choć wroga nie widać. Komendant (Michał Zgiet) ślepnie od spirytusu. Kucharzowi Sfinksowi (Jacek Brzeziński) wszystko jedno: zarżnie świnię czy człowieka. Porucznik Kiliński (Jarosław Tomica) wierzy w regulaminy jak w Pismo Święte. Człowieczeństwo zredukowane do zabijania, żarcia, wydalania, onanizmu.

Psi Bóg

W scenie wspólnej modlitwy głos ukrytego pod wozem, czekającego śmierci strzelca Walusia (Witold Mazurkiewicz) wydobywa się jakby spod ziemi niczym głos przyczajonego Boga, który przybrał najnędzniejsze z ciał, by po raz kolejny wypróbować człowieka. Im dłużej patrzymy na ten spektakl, tym lepiej rozumiemy, że jesteśmy świadkami rytuału zabijania brudnego wsiowego Chrystusa, który żre otręby z psiej miski, bździ i robi pod siebie. W chwili śmierci ten mordowany w człowieku Chrystus patrzy nam w twarz.

Lubelscy twórcy nie chcieli zrobić spektaklu o daremnej ofierze w imię wojennego prawa. Pytali raczej, za co wolno umierać? Jaki jest sens wojennego upodlenia? Ich "Do piachu" opowiada o odpowiedzialności za drugiego człowieka. Za jego ból, cierpienie i w końcu za jego śmierć. Od tego obowiązku nikt nikogo nigdy nie zwolni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji