Woyzeck zmartwychwstał
Wojenne błoto, g... i krew w wielkim przedstawieniu lubelskiej grupy teatralnej.
Tę sztukę wystawiono dotąd tylko dwa razy, chociaż Jan Kott zaliczył ją do trzech najważniejszych polskich dramatów napisanych po wojnie, obok "Emigrantów" Mrożka i "Antygony w Nowym Jorku" Głowackiego.
Stało się tak nie do końca z woli autora i teatru - kolejne inscenizacje "Do piachu" zablokowali kombatanci oburzeni sposobem, w jaki Tadeusz Różewicz przedstawił partyzantów z AK.
Przeciw odwetowcom
Do pierwszego starcia doszło w 1979 r., kiedy prapremierę zrealizował w warszawskim teatrze Na Woli Tadeusz Łomnicki. Historia prostaka Walusia, który za kradzież i gwałt zostaje rozstrzelany swoich kolegów z oddziału, została napiętnowana za wulgarność i "sprzyjanie niemieckim odwetowcom". Pod wpływem anonimowych listów i ataków w prasie Różewicz poprosił o zdjęcie sztuki z afisza.
Podobne reakcje wywołała 11 lat później realizacja Kazimierza Kutza w Teatrze TV: po emisji we wrześniu 1990 r. telewizja została zasypana protestami.
Spektakl na długie lata powędrował do archiwum, a poeta konsekwentnie odmawiał zgody na następne realizacje.
Dopiero w tym roku zgodził się na trzecią w historii premierę, "Do piachu". Wystawiła ją Kompania Teatr/Provisorium - niezależna grupa teatralna z Lublina, która zasłynęła kilka lat temu inscenizacją "Ferdydurke" Gombrowicza opartą na fizycznym, naturalistycznym aktorstwie.
Nie wiem, czym kierował się Różewicz tym razem, ale była to świetna decyzja. Oddając sztukę w ręce łudzi, którzy urodzili się po wojnie i nie są z nią emocjonalnie związani, stworzył szansę na uniwersalne odczytanie dramatu.
Leśni ludzie
W spektaklu Janusza Opryńskiego rozrachunek z partyzancką przeszłością, który tak oburzał weteranów wojennych, stracił na znaczeniu. Nie ma dyskusji o AK i Narodowych Siłach Zbrojnych. Jest za to portret człowieka unurzanego w wojennym błocie, g... i krwi. Wszystko na scenie - od mundurów, przez karabiny, po elementy scenografii -jest pokryte grubą warstwą brudu. Wrażenie jest tak sugestywne, że w powietrzu niemal czuje się smród niemytych ciał i butwiejących płaszczy, zepsutego mięsa i latryny.
Głównym tematem jest odczłowieczenie, które powoduje wojna. Mówi o tym już sam wygląd partyzantów, którzy owinięci kożuchami i kocami nie przypominają ludzi. Aktorzy: Jacek Brzeziński, Jarosław Tomica, Michał Zgiet i Witold Mazurkiewicz grająnie bohaterów, ale śmiertelnie przerażone zwierzęta. Po miesiącach i latach w lesie podrywają się na każdy hałas. Ich potrzeby ograniczone są do chlania, żarcia i wydalania. Strach przed śmiercią odreagowują za pomocą wódy. Powaga wojny wciąż miesza się groteską: w jednej ze scen kucharz Sfinks (Brzeziński) marzy o kobiecie, pieszcząc wieprzową tuszę, w innej partyzanci wymiotują do patefonu, z którego słodko śpiewa Hanka Ordonówna.
Jednocześnie pod naturalizmem i rubasznością ukryta jest najczystsza poezja. Twórcy z Lublina znaleźli genialną metaforę dla ludzi z lasu - partyzanci w ich przedstawieniu mają do pleców przytroczone pnie młodych drzew. Przy nich śpią, jedzą, piją, modlą się, a kiedy ruszają w drogę, razem z nimi rusza las. Jest tak, jakby razem z ciężkimi pniami dźwigali materiał na swoje krzyże.
Opryński buduje antyepos o antybohaterach i zestawia go z prawdziwym eposem - napisanym w stylu średniowiecznych ballad rycerskich poematem Rilkego "Pieśń o życiu i śmierci kometa Krzysztofa Rilke". Wykonuje go przy wtórze liry korbowej Borys Sommerschaf, a jego śpiew daje opowieści wymiar legendy.
Ale to dopiero postać Walusia czyni z "Do piachu" dramat na miarę "Woyzecka". Ten prosty chłopak do końca nie rozumie, czym zasłużył sobie na śmierć. Przecież wokół wszyscy kradną i zabijają, dlaczego to on ma iść do piachu? Ta śmierć obnaża bezsens wojny.
Chrystus z karabinem
W lubelskim spektaklu Walusia gra Witold Mazurkiewicz i jest to najważniejsza rola w karierze tego aktora. Mazurkiewicz schodzi z Walusiem na samo dno człowieczeństwa, daje się prowadzić jak krowa na postronku, żre kaszę z miski jak pies, pod karabinami, nad własnym grobem ściąga spodnie i załatwia się ze strachu. A jednocześnie aktor szuka światła w tym prymitywnym chłopaku, który nie umie złożyć dwóch zdań. Z jaką naiwną pasją dopytuje podchorążego o Częstochowę i Kraków! Jak żarliwie modli się podczas mszy polowej, jak gdyby chciał odpędzić widmo śmierci!
Nie widziałem jeszcze aktora, który bardzo chce uratować bohatera przed wyrokiem, na jaki skazał go pisarz, i na tej walce oparty jest cały dramatyzm lubelskiego przedstawienia.
Bo Waluś nie jest bandytą, jak chcieli krytycy Różewicza, ale zwykłym człowiekiem uwikłanym w historię. To polski Woyzeck urodzony pod Radomskiem, a zarazem symbol niewinnej ofiary - w finałowej scenie Komendant trzyma na rękach jego ciało jak ciało Chrystusa zdjęte z krzyża. Lubelskiemu zespołowi zawdzięczamy to, że Woyzeck zmartwychwstał na scenie.