Artykuły

Parsifal XXI wieku

"Parsifal"?! Ta Wagnerowska "piła" nie przyciągnie do teatru ani jednego widza. A poza tym, skąd warszawska opera weźmie wokalistów do tak ciężkiego i forsownego śpiewania? Czy Wicherek i orkiestra Teatru Wielkiego podołają temu przedsięwzięciu? Raczej wykluczone. To się nie może udać.

Takie "krakanie" dało się słyszeć od początku sezonu, czyli od momentu, gdy dy­rektor Sławomir Pietras ogło­sił, że zamierza na stołecznej scenie wystawić uroczyste misterium sceniczne, zmarłe­go przed stu laty, wielkiego niemieckiego kompozytora. Z pyszna i nieswojo czuć się musieli wyznawcy takich poglądów już w dniu premie­ry "Parsifala", 26 marca. Tak znakomicie zrealizowanego spektaklu na warszawskiej scenie nie było od dawna.

Antoni Wicherek - odpo­wiadający za stronę muzy­czną - przygotował operę nienagannie. Jego interpreta­cja fascynowała świeżością, przejrzystością, nowoczesnoś­cią i perfekcyjnym połącze­niem każdego tematu ze sceniczną akcją, podporządkowaniem muzyki - dramatowi. To wielka kreacja niewątpliwie najlep­szego polskiego "wagnerysty". Szko­da jedynie, że orkiestra TW nie mogła popisać się idealnie precy­zyjnymi wejściami: kilkakrotne opóźnienia sekcji dętej, a niekiedy nawet skrzypiec, były - choć niewielką - to jednak plamą na honorze.

Wiele komplementów należy się także wokalistom, wśród których brylowała Hanna Lisowska, od wielu sezonów występująca w repertuarze wagnerowskim na sce­nie Metropolitan Opera w Nowym Jorku. Mocny, o nieskazitelnie czystym brzmieniu i ogromnym wolumenie sopran Lisowskiej roz­brzmiewał za sceny górując nad wszystkimi pozostałymi. Nie zna­czy to wcale, że Kundry Lisowskiej była partią wykrzyczaną, potrakto­waną siłowo. Wokalistka niezwykle świadomie (i swobodnie) operowała głosem, interpretując nastroje po­staci równie histerycznie, co subtel­nie, popisując się przy tym piękny­mi pianami. Słuchając solistki nie można było oprzeć się wrażeniu - wyrażonemu dość żartobliwie, ale z atencją - że Lisowska może zabić głosem.

Taką siłą nie może poszczycić się odtwórca partii tytułowej, solista opery wiedeńskiej - Grzegorz Caban, który, mimo oczywistych trudności, premierę zaśpiewał bar­dzo dobrze. Najwyższe słowa uzna­nia przeznaczam również dla solisty łódzkiego TW - Włodzimierza Zalewskiego, kreującego ogromną partię Gurnemanza. Po wysłuchaniu premierowego spektaklu doszedłem do wnio­sku, że przed Zalewskim już "tylko" "Śpiewacy norymbers­cy". Brawo. Znakomicie też spisali się: Zenon Kosnowski (Amfortas), Mieczy­sław Milun (Titurel), Ry­szard Morka (Klingsor) i Zdzisława Donat śpiewająca w grupie dziewcząt - kwiatów. O dziwo - nie najgorzej brzmiał chór przygotowany przez Bog­dana Golę. Warto byłoby jednak wyrównać jeszcze głosy męskie (zwłaszcza tenorowe) i dopracować precyzję wejść altów.

Reżyseria Klausa Wag­nera, choć dyskusyjna, to jednak w połączeniu ze znako­mitą i funkcjonalną scenogra­fią Thomasa Peknego (nie udały się tylko kostiumy w I akcie) stworzyła niezapomniany obraz. Supernowoczesna zabudowa przes­trzeni scenicznej i doskonałe świat­ło, budowało miejsca akcji na oczach widzów fascynując śmiałoś­cią, a rozwiązanie np. sceny z udziałem dziewcząt - kwiatów (i oczywiście wspomniana interpreta­cja muzyczna Wicherka) uświado­miło, że mamy do czynienia z realizacją XXI wieku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji