Artykuły

Gdynia to nie Buenos Aires

"W kręgu namiętności - Tango Piazzolla" w reż. Józefa Opalskiego na Scenie Letniej Teatru Miejskiego w Gdyni. Pisze Mirosław Baran w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Kompozycje Astora Piazzolli - niestety z taśmy - oraz popisy wokalne części z aktorów - to jedyne naprawdę ciekawe elementy widowiska muzycznego Anny Burzyńskiej "W kręgu namiętności - Tango Piazzolla" w reżyserii Józefa Opalskiego, premiery na scenie Letniej Teatru Miejskiego im. Gombrowicza w Gdyni.

"W kręgu namiętności" to przerobiona - przede wszystkim skrócona - wersja spektaklu, którego premiera odbyła się pięć lat temu w teatrze im. Słowackiego w Krakowie (wtedy także reżyserował Opalski). Mamy zatem podrzędny bar "Marzenie" w prowincjonalnym miasteczku, w którym pracuje kelnerka Maria (w premierowym spektaklu zagrała gościnnie współpracująca z Teatrem Muzycznym im. Baduszkowej Agnieszka Rose; w tej roli widzowie zobaczą również Martę Kadłub). Pewnego dnia pojawia w nim pragnący zacząć nowe życie Marek (Maciej Wizner). Młodzi szybko łapią nić porozumienia. Maria zdradza chłopakowi swoją tęsknotę za innym, lepszym światem - gdzie wszystko jest "elegantsze", ludzie są piękni i bogaci, emocje skrajne, a kocha się wyłącznie na zabój. Tym światem oczywiście ma być Buenos Aires, z knajpkami, w których króluje tango. W tajemniczy sposób Maria i Marek przenoszą się do marzenia dziewczyny i trafiają do argentyńskiego baru "El Suenio".

I tu zaczynają się problemy z fabułą. "Argentyńscy" bohaterowie są jakby wycięci z papieru - nie robią nic innego, tylko piją, śpiewają i tańczą tango oraz kochają. I to każdy kocha tu praktycznie każdego - a większość z miłości jest oczywiście nieszczęśliwa. Połapanie się w tej uczuciowej plątaninie jest praktycznie niemożliwe. Fabule brakuje także rytmu i zakończenia. Na dodatek na scenie widzimy postacie kompletnie niepotrzebne - zarówno z punktu widzenia postępu fabuły, jak i samej formy spektaklu (bo nie tańczą, ani nie śpiewają). Jak choćby bohater grany przez Andrzeja Redosza (który wygłasza bodajże jedną kwestię, a przez resztę czasu uśmiecha się szeroko do innych aktorów) czy Małgorzatę Talarczyk, która nie ma nawet przysłowiowej halabardy do potrzymania.

Zdaję sobie sprawę, że tekst Anny Burzyńskiej miał stanowić wyłącznie spoiwo dla kolejnych utworów Pazzolli. Jednak po tak doświadczonej dramatopisarce (oraz uznanej teoretyk literatury, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego) spodziewać się można o wiele więcej. Bo kolejne sztampowe dialogi o miłości przerywane są w sztuce co najwyżej kawałami nie najwyższych lotów ("Z lodem?" - pyta właścicielka "El Suenio" Margarita zakochanego w niej klienta, nalewając mu drinka. "Dziś bez loda" - odpowiada mężczyzna).

Gdy przyjrzeć się temu, co miało być w przedstawieniu najważniejsze - czyli muzyce, śpiewowi i tańcowi - także nie było idealnie. Co prawda kompozycje Piazzolli zdecydowanie pozostają jednym z najmocniejszych punktów spektaklu; niestety słuchaliśmy ich z taśmy. Co do śpiewu i tańca widać było wyraźnie, że na scenie mamy aktorów teatru dramatycznego, a nie muzycznego. Melancholijne piosenki naprawdę świetnie i pewnie wykonywały Dorota Lulka (jako Margarita - chyba najlepsza rola przedstawienia), Elżbieta Mrozińska i Agnieszka Rose, co najmniej poprawnie zaprezentowała się Olga Barbara Długońska. Reszta zespołu bardzo wyraźnie odstawała od tej czwórki. Także choreografia Anny Iberszer przygotowana była w ten sposób, by raczej ukrywać braki zespołu, niż prezentować nieprzeciętne umiejętności taneczne gdyńskich aktorów.

Cała akcja toczyła się w prostej przestrzeni knajpy - z barem i szeroką salą z podłogą w czarno-białe kwadraty (scenografia Ryszarda Melliwy). Po raz kolejny w Gdyni efektowne kostiumy - niezwykle kolorowe, jakby wręcz "komiksowo" przerysowane - przygotowała doświadczona Zofia de Ines. Nie można też zapominać o tym, co zawsze jest wartością dodaną spektakli na Scenie Letniej teatru Miejskiego - o wspaniałym widoku roztaczającym się na Zatokę Gdańską za sceną.

Gorzej jest już z reżyserią Opalskiego. Choć w dialogach i tekście piosenek pojawiają się fragmenty mocniejsze - wulgaryzmy (niektórzy bohaterowie dość konsekwentnie mówią o swoich kochankach "Moja dziwka") czy zachęta do miłości lesbisjkiej. Reżyser jednak konsekwentnie prowadzi spektakl, jakby pracował nad kolejnym odcinkiem polskiej telenoweli - jest gładko, przyjemni i bezpiecznie. Nawet bójka dwóch bohaterów przedstawiona jest jako taneczny układ. Aż chce się zapytać, gdzie te gorące namiętności i skrajne emocje?

Spektakl "W kręgu namiętności - tango Piazzolla" bronią jedynie kompozycje argentyńskiego muzyka i niektóre z wykonań piosenek. Czy to wystarczy? Niektórym z wakacyjnych widzów pewnie tak. Mi zdecydowanie nie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji