Artykuły

Próba

Praca nad realizacją scenicznej wersji głośnej powieści Anatolija Rybakowa "Dzieci Arbatu", jakiej podjął się Teatr Polski we Wrocławiu, weszła w stadium końcowej realizacji. Próby idą "pełną parą", dwa razy dziennie, rano i wieczorem, niekiedy równolegle, gdyż cześć reżyserskich obowiązków Jacek Bunsch powierzył Zygmuntowi Bielawskiemu.

Pracownie teatru mają pełne ręce roboty. Wszędzie coś się majstruje, poprawia, dorabia. Kiedy rozlega się głos scenografa Wojciecha Jankowiaka, Zygmunt Bielawski bez namysłu chwyta za gaśnicę pianową i biegnie na miejsce zdarzenia, aby w porę przygasić emocje towarzyszące rozmowom scenografa z tzw. fachowcami. Słowem, normalna przedpremierowa gorączka, bez której nigdy nie powstają rzeczy godne uwagi.

Dzięki i uprzejmości Jacka Bunscha mogłem przypatrzyć się próbom, zobaczyć pracę aktorów. W obsadzie młodość spotyka się z doświadczeniem. Rolę Saszy Pankratowa, głównego bohatera "Dzieci Arbatu" powierzył reżyser Miłogostowi Recakowi, rolę Stalina - Igorowi Przegrodzkiemu.

Miłogost Reczek mówi mi, że przyjął rolę nie bez pewnego zaskoczenia. Oczywiście, to ogromna satysfakcja, ale zaczyna mu już ciążyć odpowiedzialność, gdyż zdaje sobie sprawę z oczekiwań publiczności i ambicji całego zespołu aktorskiego, w którym, obok młodych - Ewy Skibińskiej, Małgorzaty Ostrowskiej, Krzysztofa Dracza, Tadeusza Szymkowa, zobaczymy też Danutę Balicką, Ferdynanda Matysika, Edwina Petrykata, Bogumiła Danielewskiego. Wszystkich wymienić nie sposób - gra prawie cały zespół.

Oto scena zebrania aktywu komsomołskiego, na którym Sasza Pankratow oskarżony zostanie o polityczną dywersję. Dopiero teraz, na próbie, gay aktorzy są w swoich ubraniach, bez charakteryzacji, widać w pełni, jak młody to zespół, niemal rówieśnicy "dzieci Arbatu". To naprawdę dla nich wymarzony materiał dramaturgiczny. Chciałoby się zapytać, dlaczego tak rzadko ów walor młodości wykorzystywany jest w pracy tego teatru? Młodzież wchodzi z krzesłami, są wśród nich także statyści, siadają, zaczyna się zebranie, któremu przewodniczy Baulin (Janusz Andrzejewski). Ale coś nie wychodzi. Jedna, druga przymiarka do scenicznej sytuacji. Któryś z aktorów pyta: - Z jaką świadomością przychodzą ci ludzie na zebranie partyjne? Czy wiedzą z góry, co czeka Pankratowa? Bo jeśli tak, to już nie jest to zebranie, ale sąd. A może dopiero w trakcie zebrania uświadamiają sosie cel narady? Właściwie, jak mogło naprawdę wyglądać takie zebranie? Jaka była ta młodzież? Bezwolna? Zastraszona? A może cynicznie wyrachowana?

Pytania, które stawiają sobie wykonawcy, w gruncie rzeczy są pytaniami, które spektakl powinien skierować ku publiczności, nic więc dziwnego, że reżyser wykręca się jak może i nie udziela na nie jednoznacznej odpowiedzi. Chodzi mu bowiem o przedstawienie utrzymane w tonie dyskursywnym. Wszelka jednoznaczność byłaby tu oczywistym uproszczeniem. Jak mi mówi, jest to podstawowa sprawa, którą konsekwentnie, od początku realizacji, uświadamia zespołowi.

O tym, jak dalece odmienne mogą być oceny, zarówno okresu historycznego, którego sztuka dotyczy, jak i pokolenia, o którym opowiada, przekonuje artykuł M. Małachowa, zamieszczony w kwietniowym numerze miesięcznika "Mołodaja Gwardia" pt. "Sens naszego życia - list weterana KPZR". Niezwykły to list, bo też jego autor nie jest zwykłym człowiekiem. Ten weteran partii - jak sam siebie określa - osobiście stykał się ze Stalinem, w latach trzydziestych był I sekretarzem Komitetu Miejskiego w Kołomnie, w latach pięćdziesiątych zastępcą przewodniczącego Komitetu Planowania ZSRR. Jego wystąpienie przeciwko tezom zawartym w powieści A. Rybakowa jest próbą obrony skompromitowanych stalinowskich pozycji w imię rzekomej prawdy o pokoleniu. Pisze on tak: "Ale oto czytam Rybakowa i całkiem inny świat - młodzież, moja młodzież, ma inne zainteresowania, inne pomysły, inne kryteria moralne i inne wartości moralne". W innym zaś miejscu: "Nie, my nie byliśmy zakutymi, prymitywnymi, posłusznymi robotami, bezmyślnie spełniającymi cudzą wolę, jak ten i ów próbuje nas przedstawić. Nasz entuzjazm pracy był świadomy, nikt niczego nie robił pod przymusem pałki".

Zapewne jest w tym sporo prawdy, ale tym bardziej oskarża ona to pokolenie o świadome naruszanie elementarnych zasad ludzkiej uczciwości. Ileż było takich zebrań, na których ta wspaniała młodzież potrafiła wydać wyrok na najbliższych kolegów? Ilu było takich jak Sasza Pankratow? Jak Anatolij Rybaków?

Inna sytuacja z próby, która tym razem odbywa się z konieczności w małej sali, ponieważ na scenie malarze kończą robotę przy olbrzymim portrecie Stalina. Scena odwiedzin wuja Saszy - Marka Riazanowa (Edwin Petrykat), tego słynnego krewniaka, który rozmawia z samym Stalinem. Serdeczne przywitanie, prezenty od wuja, matka Saszy (Danuta Balicka) nakrywa do stołu, rozmowa o Stalinie, jaki jest naprawdę. Scena idzie gładko. Tutaj pozostaje już tylko cyzelować szczegóły. Bunsch przypomina Petrykatowi, że Riazanow to "ideowiec", z powieści dopowiada szczegół dotyczący podróży Riazanowa do Ameryki. Tak, to jest człowiek, który liznął trochę świata i uwierzył, że dzięki Stalinowi będzie można dokonać szybkich zmian ekonomicznych. I znowu dyskusja. Kto wtedy, w latach trzydziestych, mógł wyjeżdżać? A wyjeżdżali, to fakt. Intelektualiści, inżynierowie, artyści, tak że Riazanow nie był jakimś odosobnionym wyjątkiem.

Bielawski sięga po ostatni numer "Odgłosów", które drukują powieść Rybakowa w odcinkach. - Muszę wam przeczytać fragment monologu wewnętrznego Kirowa, bo dotyczy on właśnie tej sprawy i wyjaśnia, dlaczego ludzie typu Riazanow byli za Stalinem. Rybakow tak pisze o Stalinie: "Jego metody są nie do przyjęcia, ale program słuszny. To on przekształcił Rosję w potężne uprzemysłowione państwo". I dalej: "Zna schemat władzy. Jego uproszczona logika seminarzysty, jego dogmatyzm seminarzysty są zrozumiałe i imponują ludziom. Umiał wpoić narodowi przekonanie o swojej wszechwiedzy i wszechmocy. Narodowi podoba się jego wielkość, podoba się to, że po tylu latach rozprzężenia wojny domowej, wałki wewnątrzpartyjnej, nastał porządek, ten porządek utożsamiają ze Stalinem".

Riazanow myśli podobnymi kategoriami. W gruncie rzeczy, to technokrata ufający w szczęśliwą gwiazdę Stalina, a właściwie w sukces gospodarczy, który dzięki Stalinowi można będzie osiągnąć. Podobny punkt widzenia prezentuje właśnie autor artykułu, zamieszczonego na łamach "Mołodoj Gwardii" M. Małachow. Kuriozalne jest jednak to, że pisze o tym dzisiaj, dając wyraz tym samym przekonaniom, co bohater powieści Rybakowa.

"Ja osobiście miałem okazję spotykać się służbowo ze Stalinem, słyszeć wypowiedzi o nim największych uczonych, pisarzy, konstruktorów, dowódców wojskowych i działaczy gospodarczych już po XX zjeździe. Poglądy te różniły się między sobą tym i owym, jednakże w jednym były zbieżne - była to wybitna osobowość. (...) W. Lenin opracowując system NEP-u, liczył tylko na okres przejściowy, nie zaś na epokę budowy socjalizmu, a Rybakow co, chciałby żeby NEP istniał wiecznie, poważnie i na długo? W tym dopatruje się on odejścia Stalina od testamentu Lenina?".

Wniosek z tych rozważań może być tylko jeden: to dzięki Stalinowi kraj poszedł naprzód, jemu zawdzięcza swój rozwój.

Groźna to polemika, ale uzmysławia nam ona, jak potrzebna była powieść Rybakowa, jak pasjonujący temat wziął na warsztat Teatr Polski. Nic dziwnego, że próba zamienia się czasem w dyskusję, że aktorzy poszukują historycznych uzasadnień poza scenariuszem. Tak być powinno. Tylko tak może powstać wartościowa inscenizacja.

Kiedy wychodzę z teatru, maszyniści ciągną właśnie w górę płótno z podobizną Stalina. Jest tak wielkie, że wypełnia cały otwór sceniczny...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji