Obywatel ukrzyżowany
Przed dziesięcioma laty Tadeusz Słobodzianek napisał swoją debiutancką sztukę "Obywatel Pekosiewicz". Obecnie Mikołaj Grabowski na scenie Teatru im. J. Słowackiego powrócił do tego samego tekstu, acz w dużej części napisanego od nowa. "Obywatel Pekoś" opowiada o losach zwykłego, małego człowieka, wciągniętego w tryby historii, która doprowadza go do szaleństwa.
Akcja sztuki rozgrywa się w 1968 r. Do Zamościa docierają odgłosy warszawskich wydarzeń, - ściągnięcia "Dziadów" Dejmka, studenckich zamieszek. Na scenie dzieje się to przede wszystkim za pomocą radia, nadającego słynne przemówienie Gomułki, które rozbrzmiewa nawet na foyer podczas przerwy.
Scena bardzo funkcjonalnie zakomponowana przez Krzysztofa Tyszkiewicza przedstawia siermiężne mieszkanie głównego bohatera, które w miarę potrzeb zmienia się w biuro partyjnych urzędników, po zasunięciu krat w oknach w izbę wytrzeźwień i milicyjny pokój przesłuchań. Ta sama przestrzeń staje się też zakrystią, w której do mszy przygotowuje się biskup.
Głównego bohatera poznajemy podczas wywiadu udzielanego redaktorowi Polskiego Radia. Rozochocony wódką Pekoś snuje wspomnienia z dzieciństwa, kiedy to matka przerzuciła go przez druty obozu koncentracyjnego. Po wojnie, kiedy opuścił dom dziecka, zajął się nim miejscowy biskup, który do dziś pozwala mu służyć do mszy i sekretarz partii, który załatwił mu kawalerkę.
Pierwsza część spektaklu jest typową teatralną publicystyką. Oglądamy w niej scenki rodzajowe, a to libacji zorganizowanej przez kumpli u Pekosia, a to konfliktu Józka Koperskiego z ojcem - dawniej komendantem UB, obecnie przyznającym się przed synem do swojego żydowskiego pochodzenia. Pekoś jest tu spychany na drugi plan, lecz ciągle jego problemy gdzieś się pojawiają.
To najlepsza z ról - jakie do tej pory widziałam - Błażeja Peszka. Gra on niepozornego człowieka, który raz po raz uświadamia sobie, iż został przez los skrzywdzony.
Interesujące kreacje stworzyli również niedawni absolwenci PWST: Tomasz Karolak jako kolega Pekosia, prosty kierowca rozdarty między konduktorką Luśką, a żoną Kryśką, Krzysztof Zawadzki jako zbuntowany syn partyjnego notabla oraz Sebastian Domagała grający dobrotliwego księdza Piotra.
Druga część spektaklu przybiera bardziej symboliczny wymiar. Wypuszczony z więzienia Pekoś zaczyna popadać w obłęd, który nasuwa mu zbliżający się wiek Chrystusowy. Siebie zaczyna uważać za syna Boga, a prześladowcę za "towarzysza Judasza".
Apogeum tego następuje w trakcie wielkanocnej rezurekcji. Na scenie pojawia się kościelny mur, zza którego widać biorące udział w procesji sztandary. Rozdarty i odrzucony zarówno przez partię jak i Kościół Pekoś wybiega na środek boso, ubrany jedynie w krótką komżę, z koroną cierniową na głowie. Posądzony o alkoholowe szaleństwo zostaje związany przez obstawiających uroczystość religijną milicjantów, którzy skrępowali go, by zawieść do izby wytrzeźwień.
Ta symboliczna scena ukrzyżowania współczesnego Chrystusa robi wrażenie. Nie wiem tylko dlaczego, znajdująca się na widowni młodzież dostała w tym momencie ataku śmiechu. Twórcom spektaklu chyba nie o to chodziło.