Artykuły

Zaspy w październiku

Telewizja Polska właśnie przypomina zrealizowany przed laty serial Wajdy ""Z biegiem lat, z biegiem dni". Film jest kompilacją kilku modernistycznych dramatów. Reżyser wespół ze scenarzystką Joanną Ronikier - w brawurowy sposób pokazał, jak wiele dramatycznej siły i niezwykłego klimatu emanuje z tekstów Zapolskiej, Bałuckiego, Kisielewskiego. Film ułożony z tekstów przeznaczonych na scenę, stał się bodaj najpiękniejszym filmowym portretem Krakowa przełomu XIX i XX wieku.

Gdy więc usłyszałem, iż znakomity kompozytor Zygmunt Konieczny (znany m.in. z "Piwnicy pod Baranami") zamierza na scenie Teatru im. Słowackiego zrealizować własny dramat muzyczny "Śnieżyca" - oparty na "Śniegu" Stanisława Przybyszewskiego - pomyślałem, iż trudno o lepszy moment do przypomnienia twórczości "kapłana" polskiego modernizmu.

Przybyszewskiego nikt dziś w teatrze nie chce grać. Zarzuca się jego tekstom młodopolską manierę, zbyt nachalny symbolizm, uproszczenia w rysunku postaci itd... Gdy jednak sięgniemy do "Śniegu", "Złotego Runa", "Dla szczęścia" - odnajdziemy w nich wiele nadal wartościowego teatralnie materiału. Kto wie, czy nawet nie dałoby się z modernistycznych słabostek uczynić zalety we współczesnej realizacji AD 92? Jan Kott postulował przed laty granie Witkacego w stylu retro. Jego pomysł oznaczał ni mniej, ni więcej tylko powrót do czystego tekstu. W przypadku Przybyszewskiego jest ten postulat kto wie, czy nie ważniejszy. Problem w tym, że nikomu dziś się nie chce wracać do jego dramatów.

Ale jednak okazało się, że Konieczny wespół z Agnieszką Osiecką - która napisała wg "Śniegu" cykl songów - porwali się i na Przybyszewskiego, i na modernizm, i na dramat muzyczny. Porwali się i...

Gdy spektakl w Słowackim już się skończył i kiedy piłem herbatę w "Antycznej" (toż to czysta moderna!), z niepokojem spostrzegłem, jak wspomnienie "Śnieżycy" przerzchło niczym przelotnie usłyszana w radiu piosenka. Niestety, zawsze się tak dzieje, gdy twórcy zbyt wiele sobie ułożą - a zbyt mało umiejętności posiadają, by własne plany przyoblec w materię teatru. Otóż bardzo dobry kompozytor okazał się całkiem przeciętnym reżyserem. Autorka utworów estradowo-kabaretowych stworzyła do spektaklu kilka piosenek, które jednak w żaden sposób nie ułożyły się w dramatyczną całość, a nawet gorzej - drażniły nachalnymi rymami ("Bronka - żonka") i rozpaczliwie spłycały Przybyszewskiego.

Aktorzy zaś, których mogliśmy już oglądać w całkiem udanych kreacjach, grają bliżej "piekielnej farsy dell'arte" (Witkacy) niż "dramatu muzyką wyrażonego" (z programu "Śnieżycy"). Na afiszu znajdują się również nazwiska dwóch choreografów. Jedyne ślady ich działalności w spektaklu to próby układów zbiorowych i "demoniczne entré" ze schodkami.

Tak więc zamiast nastrojowego dramatu psychologicznego twórcy zaserwowali publiczności nędzny substytut, który co gorsza był śmiertelnie nudny. W przedstawieniu Koniecznego wszystko jest jasne i dosłowne. Aby rzecz rozjaśnić do końca, zamieniono bohaterowi "Śniegu" Kazimierzowi imię na Stanisław. Jak rozumiem, całość widowiska (łącznie z dziwacznymi "żywymi obrazami" odgrywanymi z tyłu sceny) miała być wewnętrzą projekcją psychiki pisarza. Doprawdy nie przypuszczałem, że można tak nisko cenić w końcu interesującego twórcę, aby wtłoczyć mu do głowy stos banałów. Osiecka, jak powiedziała, nie chciała ośmieszyć "przybyszewszczyzny". Nie musiała. Sama się ośmieszyła.

A "Śnieg" nadal czeka na swoją szansę...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji