Artykuły

Wóz Drzymały na irlandzkich łąkach

Jak powszechnie wiadomo, nikt tak nie zrobił w konia władz pruskich, jak niejaki Drzymała Michał. Nie otrzymawszy pozwolenia na budowę domu, wepchną[ł] rodzinę do cyrkowego wozu i przez pięć lat grał na nosie zaborcy. Wiadomo też, że nikt tak dzielnie nie stawiał oporu tym, co chcieli nas zgermanizować, jak odważna dziatwa z Wrześni. Te dwa historyczne fakty, z dumą przywoływane w podręcznikach szkolnych, powracają przy okazji "Przekładów" Briana Friela w Starym Teatrze. Tylko poprzez nie mogę sobie wytłumaczyć sens wystawienia tego tekstu pod Wawelem i uczynienia zeń rodzaju akademii ku czci braci Irlandczyków.

Do małej osady irlandzkiej przybywają forpoczty wojsk angielskich, by sporządzić nowe mapy z "poprawnym", jedynie słusznym, angielskim nazewnictwem. Chodzi rzecz jasna o zabór tych ziem i stosunek do tego miejscowej ludności. Tutejsza blond-Wenus zakochuje się w kawalerze znad Tamizy, dając kosza wiejskiemu nauczycielowi. Brat tegoż, sprzyjający Anglikom, orientuje się jednak, że ci mają niecne zamiary i staje po stronie swoich. I to właściwie wszystko, co można by powiedzieć o akcji "Przekładów".

Na scenie za to roi się od samych nieszczęść. Pierwsze z nich, bodaj najboleśniejsze, polega na tym, że aktorzy Starego Teatru pod koniec sezonu zapomnieli, jak się gra. Widać to najdotkliwiej na przykładzie Jerzego Grałka, aktora przecież znakomitego, który tu nie wykracza zaiste poza jakieś podawanie tekstu. Bez pomysłu na postać, zmaga się jedynie z utrzymaniem formy, będącego na notorycznym rauszu wiejskiego szkolarza.

Ale przecież nie tylko on. Pozostali aktorzy stoją, siadają, coś mówią, robią kilka kroków - po nic i bez sensu. Pewnie czując się już na wakacjach, nie mają ochoty choć przez moment powalczyć o uratowanie swoich postaci.

Jedyna scena, która mogłaby robić wrażenie, czyli nocna schadzka Maire (Sonia Bohosiewicz) i Yollanda (Maciej Luśnia) została spartaczona przez nagranie dialogu na taśmę. Nie wiadomo po co i dlaczego? Do panteonu absurdu można też odesłać monolog Jerzego Grałka, stojącego na kamieniu i między frazami muzyki recytującego peany na cześć Irlandczyków.

Bura i nijaka scenografia, autorstwa Anny Sekuły, ma za to dwie niespodzianki. Pierwsza, to przesuwający się niepostrzeżenie wielki święty (?) kamień, symbolizujący (chyba) zamęt w odwiecznym porządku kultury i natury tego miejsca. Druga, to finałowy deszcz, równiutko spadający z tyłu sceny, poprzedzony wiadomością, że obóz wojsk angielskich płonie. Ten deszcz ma pewnie też jakąś swoją symbolikę, ale tu jest przede wszystkim zbawienny dla okupanta. Czy rzeczywiście o to chodziło Frielowi? Trudno uwierzyć.

Na podsumowanie sezonu w Staiym Teatrze przyjdzie jeszcze czas. Dla mnie na razie jedno jest pewne: wystawienie "Przekładów" spowodowało, że już zupełnie przestałam rozumieć politykę repertuarową tej sceny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji