Artykuły

Ojciec ze snu

Nieczęsto udaje się nam zobaczyć przedstawienie od początku do końca dobre. Bez żadnego pęknięcia. Taki właśnie jest toruński spektakl "Paternoster".

Dramat nie należy do łatwych. Lepiej wybrać się na spektakl kilka minut wcześniej i zapoznać z programem. Choć nawet ci, którzy nie do końca sztukę zrozumieli, nie zrazili się. Pewna starsza pani stwierdziła po spektaklu, że niewiele pojęła, więc koniecznie musi... przyjść jeszcze raz.

Skąd ta wytrwałość? Zapewne stąd, że już po kilku chwilach spędzonych na widowni wiemy: to robili profesjonaliści. W dodatku robili z polotem. Kogo nie zaskoczyłby widok, na przykład, pasa startowego, takiego jak na lotniskach? Porządnego, z lampkami, ciągnącego się hen, hen, daleko? Ale zaskakiwać pomysłami to jedno, a zaskakiwać płynnością, dopracowaną w najmniejszych szczegółach, to drugie. W toruńskim przedstawieniu nie widać szwów.

A to wcale nie taka prosta sprawa. Bo "Paternoster" składa się z licznych, luźno powiązanych scen. Jeszcze przed chwilą bawiliśmy w wielkim świecie, po którym przechadzały się mniej lub bardziej eleganckie kobiety; byli tu bezdomni, homoseksualiści i policjanci; na przenośnych rożnach obracały się kurczaki. A tu nagle uboga chatka, "mysia

dziurka", z Matką (Ewa Pietras) i Ojcem (Mieczysław Banasik).

Coś się składa, coś rozkłada albo obraca i już jesteśmy gdzie indziej. Gdy jakaś postać nie gra w danej scenie, to znika pod stołem, pod pierzyną albo ginie w mroku. Nie wiadomo jak i kiedy.

A wszystko dlatego, że "Paternoster" jest snem. Snem głównego bohatera, Józia (Jarosław Felczykowski), który nie potrafi odnaleźć się ani w "wielkim świecie", ani w rodzinnym domu, do którego wraca. Ciotki i wujowie to żałosne i tępe kreatury. A Ojciec, mimo że ubóstwiany i wywyższony przez syna (we śnie symbolicznie: na ministra, a potem cesarza), nie umie pogodzić go z rodziną i jej mentalnością.

Ba!, ale jak ta rodzina została zagrana... Każda ciotka i każdy wuj ma charakterek - nie byle jaki. Trzeba było widzieć, na przykład ciotkę dewotkę (Anna Magalska-Milczarczyk) - buzia w ciup, warkocz spięty na głowie, skarpetki, roztrzęsiona ręka wyrzucona ku górze na znak protestu przeciw "świntuszeniu". Ale, w przypadku tego spektaklu, powiedzieć o kilku aktorach, to skrzywdzić resztę. Tyle jest w tym krótkim przedstawieniu, wyrazistych typów, solidnie zbudowanych kreacji.

Całości towarzyszy muzyka - szybka i niespokojna. Nagrana w Studiu Muzyki Przestrzennej Teatru im. J. Słowackiego w Krakowie. Słyszymy klarnet, puzony, organy, gitarę, saksofon tenorowy i sopranowy. Jest też chór. Jak można się spodziewać - to robi wrażenie. Muzyka nie jest nachalna. Tyle że bez niej nie byłoby spektaklu.

Przedstawienie wyreżyserował gościnnie Marek Fiedor z Krakowa. Jest autorem nie tylko inscenizacji, ale również scenariusza. Toruński "Paternoster" różni się bowiem znacznie od dramatu Kajzara. Fiedor dodał początek i ostatnią scenę, w środku dokonał skrótów, niektóre sekwencje dramatu przedstawił bez tekstu, a jedynie za pomocą pantomimy. Jak on to zrobił, że całość jest jak misternie ułożony domek z kart, który pewnie by runął, gdyby zabrakło choć jednego elementu - pozostanie tajemnicą jego warsztatu. Tak czy owak - wspaniała robota.

PS. W niedzielę przedstawienie będzie grane po raz ostatni w tym roku. Ci, którzy zamierzają się na nie wybrać, będą mieli taką możliwość od stycznia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji