Artykuły

Naukowa metafora

O nowym przedstawieniu, bombie, Prouście i wyobraźni w rozmowie z JANEM FRYCZEM.

Jan Frycz - aktor teatralny, filmowy i telewizyjny. Od 1989 związany z Teatrem Starym w Krakowie, od 2006 roku z Teatrem Narodowym w Warszawie. Znany m.in. z ról w filmach: "Wielki Szu", "Pożegnanie jesieni", "Pożegnanie z Marią", "Spis cudzołożnic", "Pestka", "Pręgi", "Komornik", "Korowód", "Różyczka". Odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski oraz nagrodą im. Aleksandra Zelwerowicza przyznawaną przez redakcję miesięcznika "Teatr". Jego córkami są aktorki: Olga Frycz oraz Gabriela Frycz.

Rafał Bryndal: Długo zastanawiałeś się nad udziałem w "Kopenhadze"?

Jan Frycz: Ten pomysł jakby wpełzł do mojego życia. Nie było entuzjastycznego zachwytu po pierwszym przeczytaniu

sztuki. Szczerze mówiąc, nie była to decyzja nagła. To wszystko się krystalizowało bardzo powoli. Myślę, że to chyba lepiej. Ktoś kiedyś powiedział, że z dobrych uczuć rodzi się zła literatura. To dotyczy również miłości i teatru. Lepiej podchodzić na początku do wszystkiego z dystansem.

Czy zanim zgodziłeś się na udział w sztuce, miałeś już do czynienia z tym tekstem?

- Nie, słyszałem tylko o autorze, a to dlatego, że Michael Frayn napisał też Czego nie widać. To jest komedia oparta na bardzo prostym pomyśle, który wymaga od aktorów szczególnej koncentracji. Akcja toczy się w ciemnościach, chociaż przy zapalonych światłach na scenie. Karkołomna sytuacja, ale bardzo zabawna. To przedstawienie przyniosło rozgłos autorowi.

Jednak "Kopenhaga" ma zupełnie inną wagę.

- Oczywiście. Ale po przeanalizowaniu obu tekstów człowiek dochodzi do wniosku, że autor nie dość, że zna się dobrze na swoim fachu, to jeszcze lubi teatr. Czuje się po prostu, że musiał być kilka razy w teatrze. W Anglii sztuki piszą najlepsi pisarze. W Polsce zaś dramatopisarstwo jest zawsze na uboczu wielkiej literatury. Dobre u nas sztuki pisali Zapolska, Bałucki.

Co to znaczy dla ciebie, że sztuka jest dobrze napisana?

- Między innymi to, że autor nie dopisuje niepotrzebnych didaskaliów. Nie daje żadnych zbędnych wskazówek, które miałyby pouczać aktorów. W tekście nie ma więc uwag w rodzaju "ciszej", "głośniej" czy "szybciej".

Czyli wierzy w inteligencję aktorów. Nie wszyscy autorzy są tak wstrzemięźliwi?

- Opowiadałem już kiedyś, jak Sławomir Mrożek napisał w sztuce uwagę, że aktor proszony jest o niemizdrzenie się do publiczności podczas obierania banana. Zapytałem więc autora: "Czy naprawdę sądzi pan, że jedynym moim marzeniem jest mizdrzenie się do publiczności?" Pan Sławomir odpowiedział: "No ma pan rację, ale są przecież inne teatry w mniejszych miastach".

Każdemu czytaniu tekstu sztuki towarzyszą emocje?

- Ależ oczywiście. Mówiąc konkretnie o "Kopenhadze", to dla mnie jest najważniejsze, że im częściej ją powtarzam, tym więcej odkrywam nowych rzeczy. To tekst wielopłaszczyznowy - najważniejsze kryterium świadczące o tym, że sztuka jest godna zainteresowania. "Kopenhaga" opowiada o spotkaniu dwóch naukowców, fizyków. Jeden z nich to kierownik nazistowskiego programu budowy bomby atomowej Werner Heisenberg, a drugi internowany w stolicy Danii - Niels Bohr. Działo się to w czasach, gdy - jak mniemam - fizyka była w okresie wrzenia na fali, między innymi, odkryć Einsteina.

Warto podkreślić, że są przyjaciółmi, a jeden z nich był przed wojną asystentem tego drugiego. To też nadaje sztuce inny wymiar.

- Tak. Są po przeciwnych stronach, ale jednak podchodzą do siebie z szacunkiem. Oprócz tego historycznego kontekstu przedstawienie odnosi się do zwyczajnych ludzkich postaw. Mamy do czynienia z dylematami moralnymi, które sprowadzają się do pytań: Do czego możemy się posunąć, nie bacząc na konsekwencje, przy realizowaniu własnych idei? Czy można tak grzebać we wszystkim? Czy czasami nie warto się zatrzymać ze względu na lojalność w stosunku do ludzkości? Te kwestie ciągle są aktualne, wystarczy pomyśleć o rozwoju inżynierii genetycznej. Przez takie dyskusje z pewnością nie powstrzymamy pogoni za naukowymi nowinkami, ale jednak może będziemy z dystansem podchodzić do niektórych odkryć.

Czasami o przyszłości ludzkości decydują bardzo prozaiczne rzeczy, a czasami drobiazgi.

- Gdy o tym mówimy, przypomina mi się Teatrzyk Zielona Gęś Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Cytuję z pamięci:

Teatrzyk ma zaszczyt przedstawić sztukę "Adam i Ewa". Występują: Adam, Ewa i wąż.

Ewa: - Chcesz jabłko?

Adam: - Nie.

Wąż: - Cała Biblia na nic.

Decydujące znaczenie w naszych poczynaniach ma jednak wyobraźnia.

- Ależ oczywiście, i "Kopenhaga" jest o ludziach, którzy realizują to, co im ta bujna wyobraźnia podpowiada. Nauka to nie ślęczenie nad książkami i rozpisywanie na tablicy wzorów. Nauka to metafora. To samo zresztą dotyczy teatru.

Ta sztuka to pewnego rodzaju zabawa intelektualna, bo treść rozmowy między Heisenbergiem a Bohrem jest domniemana.

Wiadomo jedynie, że do takiej rozmowy na pewno doszło. Tajemnicą jest, o czy rozmawiano podczas tego spotkania.

Czasami autorzy wymyślają sobie rozmaite sytuacje dla dobra sztuki.

- Tak, niekiedy naginają historię do własnych potrzeb. Na przykład co by było, gdyby Beethoven spotkał się z Bachem itp.

W tej sztuce autor stara się wyjaśnić, czy Heisenberg, jako szef hitlerowskiego programu, wiedział, jak zrobić bombę i nie chciał oddawać takiej broni szaleńcowi.

Tak. To jest podobnie jak tutaj, z naszym spotkaniem. Siedzimy i rozmawiamy ze sobą i rodzi się pytanie, czy ja mogę ci do końca zaufać. Jeśli nawet zakładamy, że ufam, to i tak nie powiedziałem ci jeszcze wszystkiego. Nie wynika to jednak z braku zaufania. Po prostu czekam, co ty mi masz do powiedzenia. To było tego typu spotkanie. Takie problemy pojawiają się w relacjach między ludźmi na każdej płaszczyźnie. Fajnie, że możemy o tym mówić w teatrze.

Bo teatr to sztuka wyobraźni.

- Tak, jako aktor mogę sobie tylko wyobrazić, co czuje morderca. Nie mogę przecież udawać, że wiem na pewno, co przeżywa złoczyńca, jakie towarzyszą mu refleksje i uczucia. To jest piękne właśnie w teatrze i w kinie. Poza tym fascynujące jest to, że tylko w teatrze możemy przeżywać inaczej upływający czas. Teraz rozmawiamy, a za chwilę umawiamy się wszyscy - widzowie i aktorzy - że właśnie upłynęło dziesięć lat. Magiczna sytuacja.

Jednak teatr i kino przegrywają w tej konkurencji z literaturą?

- Oczywiście, wróć sobie do Prousta. Czytałeś "A la recherche du temps perdu"?

Zgaduję, że chodzi o "W poszukiwaniu straconego czasu"?

- Przyznaj się, do którego tomu doszedłeś. Wszystkie siedem tomów przeczytałeś? Jeśli nie, to nie mamy o czym rozmawiać.

Hmm. A ty przeczytałeś wszystko?

- Przeczytałem, ale znalazłem czas i skupienie. Trwało to trochę, bo czytasz stronę kilkakrotnie, by wejść w ten rytm, i on nagle staje się twoim naturalnym rytmem. To jest piękne. Zaczynasz się rozsmakowywać. Po jakimś czasie zaczyna to lecieć zbyt szybko. Żałujesz, że z każdą przeczytaną stroną zbliżasz się do końca. Zaczynasz czytać coraz wolniej, by odwlec ten moment. W końcu jednak dochodzi do tego i odczuwasz smutek. Można powiedzieć, że czujesz się jak po orgazmie. Wypada tylko zapalić papierosa. To zwycięstwo literatury nad filmem i teatrem, bo tylko czytając na przykład w "Poszukiwaniu straconego czasu", nadajesz sobie swój naturalny rytm. Kiedy zaś czytasz "Sto lat samotności", nikt nie jest w stanie tak stymulować ci rzeczywistości, jak ty to sam robisz.

Czy "Kopenhaga" to też ciekawa literatura?

- Jest to na tyle dobry tekst, że gdyby człowiekowi się nie chciało, nie musi iść do teatru. To jest dobra literatura. Mimo historycznego kontekstu nie jest w stylu sensacyjnych programów. Oprócz faktów liczy się też w tym wszystkim człowiek, z jego małością, słabostkami i miałkim patosem.

W "Kopenhadze" twoim partnerem będzie Adam Woronowicz. Co o tym sądzisz?

- Bardzo ważne jest dla aktora, kto mu partneruje w sztuce. Masz świadomość, że musisz się z takim człowiekiem regularnie spotykać. Czasem tylko kilka razy, ale jak dobrze idzie, to nawet kilkadziesiąt, i za każdym razem ważna jest ta ciekawość siebie. Mimo że wiem, co ta druga osoba ma powiedzieć i zrobić, bo znam scenariusz i byłem na próbach, to za każdym jest inaczej. I ta niewiadoma, i ta ciekawość partnera jest intrygująca. Ważne, żeby grać z kimś, kto ma tajemnicę i potrafi improwizować. Adam jest w tym świetny.

Improwizować? W teatrze?

- Tak, bo mimo tego, że wszystko jest niby ustalone, to podczas przedstawienia dochodzi ciągle do improwizacji, która błędnie kojarzy nam się z chaosem. Improwizacja musi być oparta na bardzo precyzyjnych założeniach. I to jest w tym fantastyczne. Adam jest tak dobrym aktorem, że będziemy mogli wspólnie się zaskakiwać.

A na zakończenie jednak wszystko sprowadza się do słów Jeana Geneta na temat teatru...

Tak. On powiedział: "Teatr to scena, na scenie stół, a na stole wazon. W wazonie sztuczne kwiaty".



Kopenhaga to napisana przez Michaela Frayna sztuka, którą wystawi wkrótce Teatr Imka w Warszawie. W trwających właśnie próbach biorą udział między innymi Jan Frycz w roli Nielsa Bohra i Adam Woronowicz jako Werner Heisenberg. Reżyserem jest Waldemar Krzystek, producentem Lejb Fogelman. Scenografia Andrzej Witkowski. Kto zagra rolę żony Nielsa Bohra, pozostaje tajemnicą. Dyrektor Teatru Imka Tomasz Karolak zapowiada miłą niespodziankę. Premiera zaplanowana jest na początek maja.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji