Artykuły

Kapitalizm? Lubię to!

"Źle ma się kraj" w reż. Weroniki Szczawińskiej w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Anna Tarnowska w Gazecie Wyborczej - Bydgoszcz.

Rozbuchany konsumpcjonizm, zysk materialny i zgoda na państwo, w którym niezbyt wygodnie się żyje - te problemy porusza spektakl "Źle ma się kraj", ostatnia premiera bydgoskiej sceny w tym sezonie

Widzowie, którzy w sobotę weszli na scenę kameralną Teatru Polskiego, mogli przez chwilę pomyśleć, że pomylili spektakle. Bajkowa scenografia przypominała raczej przedstawienie przygotowane dla dzieci niż sztukę dla dorosłych pod złowróżbnym tytułem "Źle ma się kraj". Na scenie zobaczyli wysokie na pół metra trawy i zarośla, kwiaty i kolorowe owady. Baśniowe wrażenie potęgowały kostiumy aktorów - główna bohaterka (zagrana przez Julię Wyszyńską) jakby żywcem wyjęta z "Czarnoksiężnika z krainy Oz", pozostali - ubrani w absurdalne nakrycia głowy czy dziwaczne wdzianka. Ale to nie była bajka dla dzieci. To w ogóle nie miało z bajką nic wspólnego.

Dramat duetu Mateusz Pakuła/Weronika Szczawińska jest lustrem, w którym może przejrzeć się nowoczesne społeczeństwo po transformacji systemowej. Tylko, że to już nie kapitalizm, ajego wersja turbo. Nasze potrzeby sprowadzane są do zysku materialnego. Liczy się to, co się ma i ile to kosztowało. Nie ma wartości moralnych, jest pragnienie wygodnego życia, rozbuchany konsumpcjonizm, w którym synonimem szczęściajest możliwość kupienia sobie ciuchów z sieciówki. Tak - to my. Europa XXI wieku. Nieważne, czy potrzebujemy nowej plazmy, czy superwyposażonego samochodu. Banki potrafią nas przekonać, że kredyt to błogosławieństwo.

Zresztą nie trzeba nas długo namawiać do tej gry. Z ochotą zamykamy się w strzeżonych osiedlach, które stają się synonimem luksusu. Jak pigułki nasenne łykamy telewizyjne reklamy i w efekcie wszyscy mamy te same meble z IKEA, te same w oknach firanki i te same sery w lodówkach z tych lepszych delikatesów. Jeśli nas stać. Bo jeśli nie - to w gruncie rzeczy tak, jakby nas nie było.

Tymczasem to, co ważne w państwie, kuleje. Edukacja jakby przedpotopowa, z absurdalnymi wymaganiami i rozbestwionymi gimnazjalistami. Państwowe koleje fundują zasmrodzone zasłonki w kolorze bordo i kanapki z serem za 17 zł. Dlaczego tak jest? O to pyta główna bohaterka spektaklu - Postać Co Nic Nie Rozumie (Julia Wyszyńską). Odpowiedzi nie dostaje. A raczej - dostaje w formie niejadalnego żargonu ekonomistów i speców od gospodarki. Inflacja, fluktuacja, deplanacja, deflacja, slumpflacja to branżowy bełkot, którego na początku nie rozumie, ale się nie przyznaje (bo kto lubi przyznawać się do tego, że czegoś nie rozumie?). I wszystko "lajkuje", jak na Facebooku i wszystko "w sumie jej odpowiada". O taki świat walczyliśmy? Chyba nie. Bo żelazną kurtynę, która kiedyś odgradzała nas od lepszego świata, zastąpiliśmy szklaną szybą lodówki z napojami, w której w finałowej scenie ląduje bohaterka. Ta szyba to i restauracje szybkiej obsługi, i korporacyjne pomieszczenia biurowe. Ale przede wszystkim - to nasza zgoda na to jak jest.

Mimo powagi tematu w spektaklu dominuje komizm. Humorystyczne dialogi przeplatają się z zabawnymi żartami sytuacyjnymi (chociażby Michał Czachor w krótkiej roli obnośnego sprzedawcy piwa w polskich pociągach), a całość uzupełnia świetna gra aktorska (dobrze wypadła debiutująca na bydgoskiej scenie Julia Wyszyńską). No i trzeba oddać dramaturgom, że są dobrymi obserwatorami rzeczywistości. Tylko czy to wystarczy, żeby stworzyć ciekawy spektakl? Bo sztuka pozostawia niedosyt. Punktuje wprawdzie minusy demokracji i kapitalizmu, ale kończy się w momencie, w którym napięcie dramatyczne powinno się rozpocząć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji