Zabrakło pożądania
Marta Meszaros przyrządziła sztukę Williamsa sprawnie i przyzwoicie. Ogląda się ją jak odcinek ambitniejszej telenoweli. Gdzieś jednak wyparowało tytułowe pożądanie
"Pożądanie" nie tylko w znaczeniu dosłownym (choć i tego brakuje), ale i w znaczeniu głębszych sensów dramatu, głębszych związków między postaciami, głębszego zajrzenia w ich dusze. Marta Meszaros skupiła się na relacji dwóch sióstr - Blanche i Stelli. Przynajmniej tak domyślić się można z dodanych przez reżyserkę onirycznych scen, w których pojawiają się dwie dziewczynki w białych sukienkach. Ale w przedstawieniu nie widać innych śladów tej koncepcji. Siostry przytulają się do siebie i chichoczą dziewczęco, ale to za mało. "Tramwaj" Marty Meszaros po bożemu opowiada znaną (choćby z filmu Kazana) historię neurotycznej, starzejącej się kobiety z dobrego domu, jej siostry i szwagra prostaka. Z tym, że to Blanche skupia uwagę - jest najlepiej zagrana.
Beata Fudalej jest jak trzeba rozedrgana, niepokojąca, śmieszna, uwodzicielska, magnetyczna, tajemnicza, żałosna. Urszula Grabowska (Stella) niknie w jej cieniu: jest delikatna i niepewna, ale niewiele więcej można o niej powiedzieć. Łukasz Nowicki (Stanley) jest wybuchowy, choć jak na to, co się o nim mówi (cham, prostak), zbyt kulturalny. Nie wierzy się też w niechciane pożądanie, jakie wzbudza (z wzajemnością) w Blanche. Końcowy gwałt (czy to zresztą gwałt?) nie jest nieuniknionym wybuchem narastającego napięcia, ale zdarzeniem wynikającym z konsekwencji fabularnej. Widzowie ze zdumieniem słyszą, że to "randka, na którą czekaliśmy od początku". Może Blanche i Stanley czekali, ale niczym się nie zdradzili. Napięcie usiłuje zbudować muzyka i odgłosy przejeżdżającego tramwaju (zwanego pożądaniem), ale w aktorach go brakuje.
Ciekawość widza napędza fabuła, a nie relacje między postaciami. A że jest atrakcyjna i "życiowa", spektakl ogląda się z pewnym zainteresowaniem.