Artykuły

Tramwaj zwany pożądaniem

Często słyszę pytanie, czy mój pesymizm, postaci moich sztuk i sceny pełne grozy, nie stanowią jakiegoś odbicia chaosu panującego w naszym świecie. No, cóż czasem zbywam pytających jakąś "komiczną" odpowiedzią, bowiem nie lubię celebrowania pewnych rzeczy. W rzeczywistości sprawa jest całkiem prosta. Piszę, ponieważ lubię pisać...

Oto credo i to bardzo szczere credo Tenessee Williamsa - amerykańskiego dramatopisarza, który swą ka­rierę sceniczną rozpoczął w roku 1945 znakomitą sztuką "Szklana menażeria". Williams należy do powojennego poko­lenia pisarzy dramaturgów, a najcharakterystyczniejszą ce­chą jego twórczości jest połą­czenie realizmu, graniczącego niejednokrotnie z naturaliz­mem - z poetycką wizją świata.

Cały sztafaż, cała sceneria jego sztuk, jest na wskroś realistyczna, ale na jej tle ży­ją sceniczne postacie, które umieją na ów szary, często brutalny świat - patrzeć przez pryzmat poezji. Rozbieżność, rozdźwięk między jednostką a otoczeniem - sta­nowi główny konflikt wielu jego dramatów. Konflikt, u którego podłoża leży głęboki pesymizm autora.

Przejawia się on tak w samym tle akcji, w pewnych elementach zewnętrznych, jak i w predyspo­zycjach psychicznych bohaterów. Każdy, a najczęściej każda z nich (Williams chętnie posługuje się postaciami kobiecymi) - to stu­dium przeróżnych stanów psy­chicznych, często studium neura­stenii, czy po prostu psychopato­logii.

Trzeba od razu powiedzieć, że stosunek autora do wielu zagadnień jest bardziej emo­cjonalny, niż racjonalny, bar­dziej intuicyjny, niż przemy­ślany, czy wyrozumowany - ale właśnie jego sztukom do­daje specyficznego uroku.

Tak jest również i w "Tram­waju zwanym pożądaniem".

W "Tramwaju" w przeciwień­stwie do "Szklanej menażerii" czy "Kotki na gorącym blasza­nym dachu" - główna boha­terka, Blanche z całym świa­tem swych wewnętrznych przeżyć, jest bardziej niż w innych dramatach postacią tragiczną. Jej tragizm tkwi nie tylko w predyspozycjach psychicz­nych, ale jest uwarunkowany również i światem zewnętrz­nym. Tło społeczne, niemal socjologiczna analiza środo­wiska - jest tu bardzo wy­razista, zarysowana ostrymi konturami. Bohaterka "Tram­waju" chce w pewnym stopniu dostosować się do otoczenia, tkwi w niej głęboka afirmacja życia. Niestety życie obeszło się z nią tak brutalnie, tak ją boleśnie odepchnęło, że nici łączące ją z otoczeniem, powoli, jedna po drugiej pę­kają i Blanche zostaje sama, sama ze swym obłędem.

Każdy aktor ma w swej karierze scenicznej jakąś rolę, w której najlepiej się czuje, w którą wkłada całe swoje "ja" i dzięki temu rola ta jest jego największą, najlepszą rolą. Zdaje mi się, że tak właśnie jest z Ireną Maślińską w roli - Blanche - tej jedynej postaci, nad którą dłużej zatrzymał się pędzel artysty.

Blanche - to piękna i trudna rola. Rola, na której opiera się cała niemal sztuka.

Wiele widzieliśmy już ról Ireny Maślińskiej od nieza­pomnianej "Balladyny", po "Star­szą panią", ale Blanche - to chyba największa z dotych­czasowych kreacji aktorki, która w przeciągu kilku czy kilkunastu lat, pokazała nam w Poznaniu, tak wielką skalę swych scenicznych możliwo­ści.

Powoli, scena po scenie Blanche zmienia się, zmienia się na na­szych oczach, dojrzewa do wspa­niałej, końcowej sceny obłędu. In­na była w rozmowie z siostrą, in­na przy Stanley'u, jeszcze inna przy Mitchu - a jednak odsłania­ła znakomicie z wielką psycholo­giczną prawdą swoje właściwe "ja" - kobietę nieszczęśliwą, po­zbawioną miłości, kobietę skomplikowaną, subtelną, którą zimne i brutalne życie zarażało nieuleczalną chorobą psychiczną.

Te ostre zetknięcia z otoczeniem - w interpretacji Maślińskiej wyraźnie pogłębiały owe rysy oddzielające ją od normalnego życia. Zresztą po­etycka natura Blanche wyraź­nie ją do tego predestynowała.

Niewątpliwie zasługą reży­sera Ryszarda Sobolewskiego jest czytelność problematyki, dodajmy trudnej i skompliko­wanej problematyki. Tak łat­wo było tu pójść na pewne uproszczenie, którym było by zbytnie wyeksponowanie tła społecznego, ze szkodą dla prawdy psychologicznej. Tym­czasem w spektaklu poznań­skim te dwa plany znakomicie współgrają, z jednej strony świat Blanche, z drugiej bru­talność, siła Kowalskiego i je­go kompanów.

Sama budowa sztuki nastrę­czała niemało reżyserskich problemów. Ryszard Sobo­lewski zdecydował się na te­chnikę filmową i trzeba przy­znać, że zręcznie pokonał wszelkie trudności związane ze zmianą miejsca i czasu. Bo "Tramwaj", jak na współczesną sztukę przystało - nie martwi się ani tym - gdzie jedzie, ani tym kiedy i gdzie powinien się zatrzymać. Sprawa podziału na akty - musiała być rozstrzygnięta przez re­żysera.

Ryszard Sobolewski na ogół trafnie "poustawiał przystanki" - może tylko należało zrobić przerwę między wyjściem Blanche i Mitcha, - na zabawę, a ich po­wrotem. Wygaszanie światła i przerywnik muzyczny nie dość jasno tłumaczyły sytuację - zresztą to raczej drobiazg, pozostałe jedenaście obrazów zmieniało się płynnie, jak na filmowym ekranie.

Spośród aktorskiego zespołu (po Irenie Malińskiej) wy­bija się Eugeniusz Robaczewski, jako Stanley - mąż sio­stry Blanche (z pochodzenia Polak osiadły w Ameryce) w którym trudne warunki życia wyrobiły siłę i brutalność, można go określić jako "pier­wotną naturę" - antytezę przerafinowanej kultury.

Robaczewski był pełnokrwistą, żywą postacią, ową brutalność, - główną cechę zewnętrzną swej roli, pokazał z dużym umiarem, chociaż na ogół grał z tempera­mentem.

Spośród kompanów Stanley`a na uwagę zasługuje Mitch - Henryka Olszewskiego. Jedna z niewielu postaci, bardziej przybliżona przez autora. Po­stać stanowiąca pewien pomost między światem Stan­ley'a, a światem Blanche. Olszewski potraktował tę ro­lę bardzo subtelnie, wydobył z niej wiele psychologicznej prawdy, ożywił postać, którą autor - potraktował zbyt funkcjonalnie. Może tylko za wiele przydał jej - cech na­iwności, jego Mitch - to mały chłopaczek zagubiony w złym świecie, wśród złych - bru­talnych ludzi. Trzeba jednak powiedzieć, że i takie usta­wienie roli miało dla widza pewien urok.

Wszystkie pozostałe role - cały zespół był na bardzo dobrym, wy­równanym poziomie. Szczególnie Stella - Maria Możdżeniówna - wiele wydobyła ze swej roli, roli stosunkowo mniej wdzięcznej, bo najbardziej

przez autora uproszczonej. Stella po prostu ślepo i z od­daniem kocha swego męża. Oto cała jej charakterystyka. Możdżeniówna - dobrze poradziła sobie z trudną rolą "pozytywnej boha­terki", którą zresztą sam autor zubożył na rzecz siostry Blanche.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji