Artykuły

Edyp Król

Za sprawą Teatru Słowackiego jesteśmy świadkami - nie zawaham się tego powiedzieć - przedstawienia wielkiej piękności. Na scenę wszedł właśnie Sofoklesowy "Edyp Król" w reżyserii Lidii Zamkow, która uwierzytelniła tym spektaklem - moje i nie tylko moje przeświadczenie - iż znajduje się od dłuższego czasu w znakomitej formie artystycznej rozpinającej się na łuku takich przedstawień, jak "Makbet" i obecna właśnie premiera.

Kiedy po pierwszym gongu idzie w górę kurtyna, oczom widza ukazuje się pod spalonym czerwienią łun horyzontem strzaskane pobojowisko miasta, kompozycja, która mnie osobiście przypomina niemal kopię popowstaniowej Starówki warszawskiej. W tym okrutnym pejzażu, niczym cegły odpryśnięte od zwalonych murów, tkwią ocalałe jeszcze wraki ludzkie, napiętnowane jednak nieodwracalną zagładą. Na pierwszym planie, uplasowany wedle grupy Laokoona, Edyp ogarnięty i ogarniający garstkę dzieci. Młody, piękny, jedyny w tym piekielnym kręgu bohater nie dotknięty zniszczeniem. Oto stoi przed nim dzieło pomszczenia i odnowy Teb.

Tak się rozpina malowidło Sofoklesowej tragedii zaplanowane przez Zamkow. Spektakl przejmującej mądrości, taktownego - powiedziałbym tak - wiązania przęseł między ponadczasową manifestacją losu ludzkiego, a naszym współczesnym doświadczeniem, rozdzierający krzyk protestu przeciw fatalizmowi boskich i ziemskich wyroczni i arcyludzki akt obrony człowieka, opadłego na dno nieszczęść i poniżenia. "Czy może być piękniejszy cel ludzkich wysiłków, niż poświęcenie wszystkich swych sił do ulżenia losowi bliźnich?" - zapytuje Edyp.

Organizowaniu tych wysiłków służy spektakl Zamkow, który podpowiada drogę do ocalenia wiary przed ostateczną rezygnacją i klęską, zatrzymuje zwisający nad Tebami, nad światem - miecz, każe potargać ludzką bezwolę wobec dogmatów przeznaczeń i mechanizmów egzystencji. Z tego rozlewiska cierpień, łez i krwi wychodzimy jednak oczyszczeni nadzieją, iż w działaniu przeciw tym determinantom zostaje szansa na ocalenie godności i sensu bytu, bez względu na nieodwracalność tragizmu.

Kiedy Edyp razami harapa wyciska z Pasterza wyznanie o swoim pochodzeniu, mimo iż wcześniej jest świadom swej zagłady zawartej w pamięci starca, ujawnia nie tylko wersję boskich wyroków, lecz ziemską potrzebę wiedzy, protestu wobec przeznaczeń; wyzwania do sprzeciwu wobec prawd raz objawionych.

I potem, w finalnej fazie przedstawienia, kiedy oślepiony staje przed Tebańczykami i wypowiada swe ostatnie słowa wsparte nie krzykiem bólu i jęku, lecz ironią, okrutną mądrością człowieka ostatecznie doświadczonego.

Dużej szlachetności była ta scena rozegrana przez Leszka Herdegena, który dźwiga w tym przedstawieniu ciężar roli tytułowej i który potrafił wszystkim komponentom reżyserskiego zamysłu i ręki nadać kształt temu zamysłowi sprawdzalny. Myślę, że porozumienie reżysersko-aktorskie zagrało w tym przedstawieniu bez zarzutu. Przed 12 laty tenże Herdegen kreował "Hamleta", o którym się mówiło, że jest popaździernikowy. Teraz Edyp wypadł mu także w czas wysokiej temperatury społecznej. I refleksji. "Edyp" Zamkow i Herdegena tej refleksji służy, co nie znaczy, że szukam sztucznie jakichś koniunkturalnych skojarzeń.

Zadziwiająco sugestywnie rozegrała Zamkow chór, tę zmorę reżyserów w większości antycznych spektakli, sprawujący zazwyczaj dość martwy ornament przedstawienia. Chór u Zamkow, wzbogacony akcentami technicznymi i wokalnymi, był nie tylko postronnym komentatorem wypadków, nie tylko nawet siłą dynamizującą akcję, lecz również aktywną wykładnią idei reżyserskiej, uplastycznienia owej wstępnej rezygnacji Tebańczyków wobec klęski, kiełkującej nadziei wobec poczynań Edypa i rezygnacji z zemsty w wyniku odkrycia jego upadku. "Czekając na dzień nasz ostatni, nie nazywajmy szczęśliwą żadnej śmiertelnej istoty, póki nie przekroczy granicy swego życia... nie doznawszy żadnego nieszczęścia".

Odnotujmy więc jeszcze nazwiska innych współtwórców "Edypa Króla" w Teatrze Słowackiego. Autorem scenografii jest Andrzej Majewski. Muzyka Krzysztofa Mayera. W godnie prowadzonej roli Jokasty wystąpiła Irena Szramowska, Kreona - Wojciech Ziętarski, Terezjasza - Jerzy Sagan, Kapłana - Karol Podgórski, Posłańca z Koryntu - Leszek Stępowski, pasterza - Roman Stankiewicz, domownika - Józef Osławski i Koryfeusza - Arkadiusz Bazak.

Przekładu prozą dokonał Stanisław Dygat. Partie chóru w przekładzie Stefana Srebrnego.

PS. Na pół godziny przed przedstawieniem przeżyliśmy mniejszą tragedię, niż na scenie, ale i tak dość dotkliwą. Lał deszcz, przed drzwiami Teatru stał tłum ludzi, nikomu jednak nie przyszło do głowy, by wcześniej o 5 minut otworzyć wejście do budynku. Warto posłać portierów na spektakl, może w przyszłości będą skłonniejsi do "ulżenia losowi bliźnich".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji