Artykuły

Edyp

Niezbyt często sięgają dziś nasze teatry po autentyczną tragedię grecką, aczkolwiek może tu być wyjątkiem Sofoklesowa "Antygona" czy "Elektra" Eurypidesa. Zresztą oba te wątki tematyczne doczekały się swych nowych opracowań i przeróbek w ujęciach wielu późniejszych dramaturgów, zafascynowanych nie tyle surowym urokiem dawnych mitów helleńskich - ile możliwościami przełożenia niejako na język współczesnego teatru - tragiczności ludzkich losów, przeciwstawionych zrządzeniom bogów.

Ale i reżyserzy oraz inscenizatorzy współcześni dostrzegają w dziełach Sofoklesa, Eurypidesa, czy jeszcze wcześniejszego Ajschylosa - więc u twórców wielkiej, światowej dramaturgii tragicznej - odskocznię dla zbudowania na kanwie oryginalnych utworów, odkrywczego obrazu życia, zdolnego poruszyć umysły i wyobraźnie odbiorców drugiej połowy XX w.

Właśnie otrzymujemy potwierdzenie tego na przykładzie najświeższej premiery w Teatrze im. J. Słowackiego, gdzie reżyser Lidia Zamkow zaprezentowała własne widzenie sceniczne jednej z największych tragedii, pióra Sofoklesa - "Edypa Króla". Jest w tym dramacie tak potężny ładunek napięcia tragiczności oraz takie nagromadzenie przeciwności losu wokół jednego człowieka i jego rodu - że sztuka może śmiało posłużyć za typowy model owego gatunku scenicznego. I jest także "Edyp Król" - jak się okazuje na podstawie widowiska, zainscenizowanego przez Zamków - materiałem dramatycznym, który bez naciągania oraz interwencji w tekst autora, daje pole do bardzo współczesnych i występujących pod każdą szerokością geograficzną uogólnień w obrębie pojęć o konfliktach jednostki ze zbiorowością, o maszynerii władzy - jej fetyszyzacji i tragicznym upadku, gdy pogłębia ona sprzeczności tkwiące w samym charakterze władcy i w otaczającym go środowisku.

Naturalnie, byłoby rzeczą nieco pochopną generalizować, każdą sytuację i każdą kwestię sceniczną - dla wyprowadzenia dosłownych wniosków, szukających pokrycia za wszelką cenę w wynajdowaniu analogicznych zjawisk z Sofoklesowego obrazu świata oraz ze świata nam współczesnego. Jednakże Zamkow potrafiła przy pomocy pewnych akcentów inscenizacyjno-tekstowych, stworzyć rodzaj platformy dialogowej z odbiorcą dnia dzisiejszego - na której to platformie może toczyć się dyskusja o sprawach nam bliskich i dalekich, filozoficznych i artystycznych - nie oderwanych wszakże od ich ważkich znaczeń społecznych.

Jak każda dyskusja, niesie z sobą również i spektakl, zaproponowany na scenie przez reżysera - wielorakość stanowisk oraz poglądów. Może wzbudzać aprobatę, ale i ma prawo wywoływać spory, czy wręcz polemiki. Bo nie zawsze kropka nad i - lub odwoływanie się do jej postawienia - przesądzają o zgodzie bardzo przecież zróżnicowanego odbiorcy na wysunięte tezy przedstawienia.

Ale powiedzmy na wstępie, że spektakl dysponuje jednym, zasadniczej natury atutem: nikogo z widzów nie pozostawia w obojętności dla wydarzeń scenicznych. Czyli - angażuje w dialog ze sztuką i reżyserem. To na pewno pozycja artystyczna dużej rangi. Na pewno przedstawienie o niebłahej wadze ideowej. "Edyp Król" w opracowaniu scenicznym Zamkow - może być zaliczony do najambitniejszych osiągnięć teatralnych ostatniej doby w Krakowie.

Już od pierwszego spojrzenia na scenę, zarysowuje się odmienny od tradycyjnych ujęć - charakter spektaklu. Zazwyczaj grano "Edypa Króla" na tle kolumnowej dekoracji, frontonu pałacowego, ze stopniami - gdzie lokowano Chór i statystów. Zamkow zerwała z dotychczasową praktyką, zaś scenograf Andrzej Majewski ze świetnym wyczuciem plastycznym przygotował pod akcję tragedii wielkie pobojowisko ze szczątkami ptasich skrzydeł, gruzów i usypisk. Ziemia i ludzie noszą piętno zarazy, która spadła na Teby. W tej scenerii także Chór przestaje odgrywać rolę dostojnych starców, komentujących jedynie akcję. Staje się cząstką tłumu, rodzajem plebejskiego tła dla rozwoju zdarzeń, które w tym zbiorowisku czynnych uczestników tragedii odbijają się jak w lustrze. A więc - uwspółcześnione, aktorskie zadania Chóru. Zaś wśród tego posępnego krajobrazu i cierpiących ludzi - znajduje się młody władca Teb, Edyp - współczujący, a zarazem pewny siebie i swego "posłannictwa", nieświadomy przekleństwa bogów i nieświadomy ojcóbójca, żyjący w małżeństwie z własną matką - gwałtowny, choć próbujący zapanować rozumem nad emocjami. Właściwie mądry i lubiany, a przecież skłonny do nadmiernej podejrzliwości oraz okrucieństwa. Ma uzdrowić schorowane miasto wraz z ludnością, lecz nie pojmuje, że sam jest chory - i to nie na skutek przeznaczenia, jakie mu zgotował Los - ale poprzez swe własne działania. Takim jest Leszek Herdegen, trafnie odczytany przez aktora Edyp w inscenizacji tej sztuki dokonanej przez Lidię Zamkow.

Myślę, że przesunięcie akcentów w tragedii Sofoklesa - z trochę naciąganej, bajkowej mocy bogów - na mocowanie się z własnym charakterem oraz błędami, które rodzi zadufanie - jest celnym wnioskiem reżysera, wyciągniętym z lektury "Edypa Króla". Ale i stwarza pewne niebezpieczeństwa dla całości widowiska, gdy popada w nachalność aluzji. Odnoszę wrażenie, że Zamkow - kierując się jak najsłuszniejszymi intencjami demaskowania objawów wynaturzeń władzy w ręku Edypa - niektóre aluzje zamieniła w kropki nad i. Zwłaszcza w scenie wymuszania fizycznego zeznań na Pasterzu czy nazbyt dosłownym klimacie "choroby" Teb. Natomiast, wydawałoby się, sporna partia finałowa, gdzie Kreon przejmuje władzę posługując się metodami pognębionego poprzednika - może być usprawiedliwiona choćby dalszymi dziejami tej postaci w "Antygonie" i cechami charakteru samego Kreona. Zastrzeżenia nasuwałyby się w związku z cbsadą roli Jokasty, która - jak na matkę Edypa - wyglądała za młodo. Oczywiście dla wygrania namiętności erotycznej tak zestawionej pary małżeńskiej - zewnętrzna młodość Jokasty byłaby umotywowana dla widza.

Odnotowawszy zatem drobne wątpliwości - chciałbym raz jeszcze podkreślić, że spektakl Zamkow, mimo jego dyskusyjności - trzeba uznać za sukces artystyczno-ideowy teatru. Byłby on jeszcze większy, gdyby wokół Edypa-Herdegena zgrupował się bardziej wyrównany zespół aktorski. Herdegen stworzył bowiem kreację artystyczną w trudnej i bardzo złożonej wewnętrznie roli Edypa. Nieszablonowo też przedstawił swego Kreona - Wojciech Zielarski, zaś Pasterza - Roman Stankiewicz, a ślepego wieszczka Terezjasza zagrał na ogół przekonywająco (mimo naturalistycznych założeń interpretacji tej postaci) - Jerzy Sagan. Jokastą była Irena Szramowska, a Koryfeuszem Chóru - Arkadiusz Bazak.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji