Artykuły

Co dalej...? Z tą miłością!

"O miłości" w reż. Iwony Kempy w Teatrze im. Wilama Horzycy w Toruniu. Pisze Wiesław Kowalski w serwisie Teatr dla Was.

Po premierze "O miłości" Larsa Norena, w reżyserii Iwony Kempy, już wiem dlaczego przestałem oczekiwać na kolejne premiery w Teatrze im. Wilama Horzycy w Toruniu. A kończący się właśnie sezon artystyczny uzmysławia to w sposób szczególnie bolesny; na przeżycie oczyszczającego i uwalniającego katharsis nie pozwolił przede wszystkim repertuar i zastosowane środki inscenizacyjne. Myślę tutaj o spektaklach tych najmniej udanych, takich jak "Dziedzictwo Estery" w reż. Pii Partum czy "Nadii" w reż. Agnieszki Lipiec-Wróblewskiej. Teatr w Toruniu przestał być teatrem, o który warto się spierać. To teatr, który nie oburza, nie boli, nie denerwuje i nie budzi sprzeciwu. Wybory repertuarowe Iwony Kempy są bardziej niż zastanawiające. Podobnie zresztą jak dosyć jednak chyba przypadkowy dobór realizatorów.

Wyreżyserowana przez Kempę skandynawska sztuka "O miłości", to taki kawałek z życia, wykorzystujący wątki doskonale znane z innych dramatów Norena, takich jak choćby "Demony" czy "Noc jest matką dnia"; niestety, nie zmienia to obrazu toruńskiego teatru, który wydaje się być pogrążony w artystycznej zapaści. To, co oglądamy na Scenie Na Zapleczu grzeszy realizacyjną wtórnością i powielaniem rozwiązań reżyserskich dobrze już znanych z wcześniejszych inscenizacji Kempy. A zatem zaskoczenia nie budzi ani geometrycznie zimna przestrzeń, ani sposób prowadzenia aktorów i rozwój ich postaci. Oczywiście, jak zawsze u Kempy, mamy ustawione sytuacje, rytmy, napięcia, widać rozłożenie kulminacji, akcentów, analizę dialogu, sterowanie napięciem; cóż z tego, kiedy spektakl dość szybko wypada z pamięci, choć emocje niekiedy eksplodują w nim z niepohamowaną siłą. Grzebanie w mrocznych zakamarkach duszy, dokonywane poprzez autentyczność wzruszenia i prawdziwe łzy, po prostu nie działa. Skromna , kameralna forma, podobna choćby poprzez użycie krzeseł i obecność aktorów cały czas na scenie do dramatu "Ślubuję ci miłość i wierność", podczas godziny i dziesięciu minut sprawia wrażenie monotonii, a płynące ze sceny "szepty i krzyki" aktorów, będących niemal na wyciągnięcie dłoni, wyjątkowo boleśnie obnażają każdą najmniejszą sztuczność i nieprawdę. Kempa otwierając przed nami świat uczuć swoich bohaterów, ich pragnienie miłości, czasem ułomnej, zaprawionej okrucieństwem, ucieczkę przed samotnością, musi ograniczyć się do fabuły, która składa się z zazębiających się epizodów, zwierzeń i dialogów. Tutaj nie ma ciągłości i wyrazistej osi fabularnej, są tylko luźne wycinki z życia ludzi i ich zachowań. Ludzi bezdzietnych, samotnych, nienawidzących się i kochających Tak skonstruowany tekst Norena nie zawsze pomaga aktorom w próbach zacierania granicy między grą a cierpieniem. Choć toruńscy aktorzy radzą sobie całkiem nieźle w poszukiwaniach ekwiwalentów scenicznych dla swojego wołania o pomoc, dla swoich reakcji obronnych czy tych będących tylko wyrachowaną grą. Noren, nazywany przez szwedzkich znawców literatury następcą Strindberga i Ibsena (w przypadku "O miłości" to stwierdzenie bez wątpienia na wyrost) daje na pewno możliwość odteatralniania sposobu gry. Nie bez kozery jego bohaterowie zamiast imionami nazywani są A, B, C, D i E. Niestety, Kempa z tej możliwości nie skorzystała. W jej spektaklu więcej jest psychologii, naturalizmu, a zdecydowanie za mało groteski i ironii. Stąd też nie wszystkim aktorom udaje się równie wiarygodnie tworzyć odrębne, charakterystyczne byty. Niektórzy, jak Tomasz Mycan, stają się zaledwie ruchomym elementem tła dramatu. A to zdecydowanie za mało, by współtworzyć zawiesistą, niekiedy przygnębiającą atmosferę, która w zamierzeniu autora nie tylko rozprasza się w nudzie. Generalnie w aktorskim wyrazie bardziej sprawdza się skromność środków wyrazu (Anna Magalska-Milczarczyk); zbyt duża ekspresja, do tego wpadająca w jakąś dziwną manierę artykulacyjną, jak w przypadku Sławomira Maciejewskiego, bywa drażniąca.

Toruński spektakl , choć nie do końca popada w pułapkę teatralnej sztuczności, nie jest zbyt przenikliwym penetrowanie tematu relacji damsko-męskich, a pomimo że w scenografii brak dosłowności, to nie udaje się osiągnąć uniwersalności i krytycznego oglądu poruszanych problemów. Zbyt wiele w dramacie Norena zachowań i sytuacji stereotypowych, które nie wychodzą poza melodramatyczną historię - obyczajową i realistyczną. Zaangażowanie i poświęcenie aktorów w tej swoistej psychodramie codzienności jest bardzo duże, co czasami daje efekty przejmujące (Matylda Podfilipska), innym razem zaś jakby wymyka się spod kontroli. Zdecydowanie lepiej gdy rozpacz skrywana jest ściszeniem głosu i odrobiną ironii. I o takie momenty w spektaklu aż się prosi, by mógł stać się laboratoryjną wiwisekcją ludzkich uczuć, a nie zwykłą sztuczką o miłości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji