Artykuły

Wielkanocna choinka

Zanim jeszcze odbyła się kolejna uroczysta premiera w Teatrze Polskim ukazały się entuzjastyczne artykuły w popularnych gazetach, niejako zawczasu ubezpieczając możliwości krytycznych wypowiedzi. Trzeba przyznać, iż na tę premierę oczekiwali miłośnicy sztuki teatral­nej ze sporą dozą niecierpliwości, jako że dyrektor Dejmek cieszy się zasłużoną sławą znakomitego realizatora widowisk, opartych o teksty staropolskie. Starsi widzowie zapewne pamiętają znakomite przedsta­wienie Teatru Narodowego w jego reżyserii, oparte na tekście Miko­łaja z Wilkowiecka czyli "Historyi o Chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim", wystawione w 1961 roku. Było to zresztą nawiązanie do wcześniejszego o lat czterdzieści odkrycia Leona Schillera, który na scenie "Reduty" pokazał niezwykły urok szesnastowiecznej polszczyzny częstochowskiego paulina Mikołaja, jak i wdzięk plebejskich pastora­łek. Notabene, ówczesne pomysły Schillera wskrzeszenia starych tek­stów jasełkowych i misteryjnych nie zostały dobrze przyjęte przez ofi­cjalnych przedstawicieli Kościoła. Znalazło to swój wyraz nie tylko w prawicowej prasie codziennej, ale i poważnych czasopismach kato­lickich.

No, ale teraz mamy zupełnie inne czasy. Każde widowisko, związane z religijną tematyką, bądź przez osobę autora, bądź też dzięki prezen­tacji konfesyjnych tekstów, może liczyć na pełny aplauz ze strony widzów, a zwłaszcza recenzentów i to bez względu na walory lite­rackie czy artystyczne przedstawienia. Nawet wówczas- gdy szokuje swym pomysłem połączenia jasełek i wielkotygodniowego misterium w jedną całość, jak to uczynił właśnie Kazimierz Dejmek. Stąd też widowisko nosi tytuł: "Gra o Narodzeniu i Męce" z tym że twórca przedstawienia położył większy nacisk na mękę, niż na narodzenie. Sielskość i słodycz pieśni anielskich z szopki tym mocniej ma pod­kreślić brutalność w naturalistycznym wręcz wydaniu biczowania drewnianej figury czy też ciąganiu jej na łańcuchach. Zapał katowania, prezentowany przez aktorów jest tak wielki, iż obawiam się o całość owych dość masywnych rzeźb. Nie wiem, czy wytrzymają kilkanaście spektakli. Najmocniejszą stroną przedstawienia jest jego plastyczny i muzyczny kształt, nadany przez scenografię Jana Polewki i oprawę muzyczną Wita Zawirskiego. Anioły przypominają zarówno stare malo­widła, jak i choinkowe wyobrażenia sprzed kilkudziesięciu lat. Szaty, a zwłaszcza welony "niewiast płaczących", układają się w ożywiony majestatycznym gestem, obraz starego poliptyku. Również bardzo ma­lowniczo wyglądają rabini i arcykapłani jerozolimscy, natomiast żoł­nierze rzymscy ubrani w zupełnie współczesne barwy ochronne mają zapewne sugerować widzom skojarzenia z prześladowcami współczes­nych proroków.

Rytm przedstawienia w Teatrze Polskim jest w ogóle nieco zachwia­ny. Nie tłumaczy się w ten sposób żadna generalna koncepcja autora. Spore dłużyzny części pierwszej, poświęconej w znacznej części owym pieniom anielskim i przydługim scenom rubasznych pastorałek. Reży­ser uległ zapewne urokom starych tekstów tak dalece, iż nadmiernie przedłużył sceny z trzema królami. Obciążył także ową część zbytecz­nym Pielgrzymem, zwłaszcza że Andrzej Szczepkowski i tak ma do zagrania sporą rolę Piłata w części trzeciej. Nie rozegrał natomiast zupełnie możliwości doprowadzenia wrażliwszej części widowni do płaczu: miał przecież na planie liczne grono młodocianych aniołków w chłopskich świtkach lecz ze skrzydełkami. Tak właśnie giną trady­cje w narodzie,..

Być może jednak zrobił to celowo, ponieważ cały ciężar ideowy przedstawienia został przeniesiony do części drugiej: ..Zdrada i pojmanie" oraz części trzeciej "Męka i śmierć". To tu przecież spiskują dwaj arcykapłani z gronem kapłanów i zdradzieckim, Judaszem prze­ciwko Królowi Żydowskiemu. To właśnie tu możemy poznać bojaźliwego polityka, czyli Heroda, który stara się oddalić od siebie koniecz­ność decyzji, podobnie zresztą czynią Annasz i Kajfasz. Żołnierze wo­dzący za sobą drewnianą figurę aresztanta krążą między świeckimi a kapłańskimi decydentami.

Część trzecia pokazuje znane rozterki Piłata, zakończone słynną sceną umycia rąk. Właśnie w tej odsłonie zostało skoncentrowane całe okru­cieństwo biczowania, dźwigania krzyża, wreszcie samego ukrzyżo­wania. Pod krzyżem, z umęczoną drewnianą figurą pozostają płaczące niewiasty, a wreszcie drewniana figura Matki z pierwszej odsłony. Tekst, który miał koronować całe przedstawienie, a dotyczący cier­pienia osieroconej matki, nie został właściwie zinterpretowany przez aktorkę. A może zawinił tu także ów rwący się rytm samego wido­wiska? Po okropnościach i skoncentrowanych okrucieństwach całej trzeciej części lament samotnej kobiety nie robi już tak silnego wra­żenia na obolałych psychicznie i zszokowanych widzach. Ma wymiar zbyt przyciszony i kameralny. Zbyt mocne uderzenie od początku trzeciej odsłony zabiło wrażliwość widza. Nie udała się zdecydowanie Dejmkowi ta wielkanocna szopka, Pol­ska tradycja nie straszy nawet najgorszych grzeszników na Gody, od tego przecież mamy okres Wielkiego Postu, związany z generalną po­kutą. A i wtedy ciąg misteryjny ma bardziej optymistyczne zakończe­nie - kończy się bowiem, zmartwychwstaniem, czyli zwycięstwem życia nad śmiercią, wiosny nad zimą i ciemnością. Ponadto zaś, nie każdy ma tak obciążone grzechami sumienie, by nakazywać mu pokutę dłuż­szą o dwa miesiące. A zbiorowe samobiczowania się, nawet w odległych od nas epokach, zawsze budziły pewne podejrzenia co do szczerości intencji owych pokutników. Wystarczy zajrzeć do Kitowicza, on to już dosyć brutalnie objaśnił, nie przepadał zresztą za nadgorliwcami w tej mierze.

Zestaw znakomitości, występujących na dużej scenie Teatru Polskiego, nie miewa ostatnio szczególnie dobrej passy. W prezentowanym przedstawieniu wybijają się szczególnie dwie wielkie indywidualności aktorskie: Ryszard Dembiński w wielu wcieleniach i znakomity w iście staropolskim stylu Bogdan Baer. Sympatycznym, archaniołem i świętym Janem, jest Wojciech Maciuszonek, przypominający swym wyglądem i sylwetką postacie z wielkich płócien. Wielostronność Dembińskiego można było zaobserwować jeszcze w jego łódzkich czasach, talent ak­tora dalej się rozwija i niebawem zapewne będziemy chodzili do Pol­skiego "na Dembińskiego", tak jak ongiś chadzali nasi rodzice "na Ja­racza" czy "na Osterwę". To bardzo nowoczesny aktor, a równocześnie niezwykle błyskotliwy w swych charakterystycznych mini etiudach. Inni nie mieli zbyt wielkich możliwości, by się pokazać, a ci, którym było to dane - nie wyróżnili się niczym szczególnym, preferując styl gry średnio zespołowy.

Choinkowy prezent z wielkanocnej szopki ze strony Dejmka był wprawdzie niespodzianką, ale nie nazbyt udaną. Toteż nie wszyscy widzowie wykazali się na tyle męczeńską postawą, by wytrwać do końca. Owacje po spektaklu zdecydowanie straciły od czasów "Wyzwo­lenia" na długości trwania, chociaż bileterki nadal pilnują zamkniętych szczelnie drzwi.

PS. W "Pamiętniku Teatru Polskiego" podawana jest "Bibliografia recenzji". Niestety, nie wszystkich. Liberalizm jej autorów nie sięga tak daleko, by uwzględnić np. moją bardzo krytyczną recenzję ze sztuki I. Iredyńskiego "Ołtarz wzniesiony sobie", drukowaną na ła­mach "Rzeczywistości".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji