Gra o Narodzeniu i Męce
NIESTETY, sprawność opisu krytyka teatralnego - tak zawsze było - w pewnych przypadkach scenicznych obnaża się w swojej ubogiej niemożności. Narzędzia, którymi rozbieramy materię teatru, działają; jeszcze jako tako, gdy stajemy przed operacją przeciętnych, socjologicznych wypadków, popadamy jednak czasami w bezradność, gdy przychodzi się zderzyć z artyzmem.
Bo jakże opowiedzieć rzemieślniczym piórem poezję spektaklu, jak przenieść wizje malarskie artysty, który ożywia własny świat wyobraźni, jednocześnie podporządkowany myśli inscenizatora? A przecież poza ową artystyczną materialnością przedstawienia, w jego ułamkach, w geście, uniesieniu powiek, aluzji niesionej przez kostium, kompozycji kadru, a więc w tych, nazwijmy to tak trywialnie, blekautach scenicznych, zawiera się dodatkowa przeszkoda.
Do tego wszystkiego zaś dochodzi jeszcze nasza narodowa specjalność, nasze ukochanie, nasza namiętność i skaza, nasze noce bezsenne i bełkot pijacki - no co? Ano, owo umiłowanie konspiracyjnej zmowy, te kordianowskie spiski i kabaretowa sztuka mrugania. Nie ma rady, to żywi teatr, a teatr to przede wszystkim publiczność.
W starożytnej Grecji misteria były obrzędami religijnymi przeznaczonymi dla wtajemniczonych. W średniowiecznej Polsce przekształciły się one w przedstawienia religijne. Dziś stały się dla Kazimierza Dejmka okazją do stworzenia świetnego, poważnego teatru. Widz zaś, wedle własnych już miar i swego doświadczenia, bierze to ze spektaklu, co brać chce. Teatr był, jest i będzie zawsze przymierzany do współczesnego doświadczenia człowieka. Żeby nie wiem o jak odległej historii opowiadał.
No więc - może zapytać czytelnik - co czynić należy, gdy zawodzi was, krytyków, pióro, kiedy chroma owa sprawność opisu? Trzeba po prostu chodzić do teatru. Trzeba chodzić na Dejmka, bo tak własnej, tak określonej artystycznie sceny nikt teraz w Polsce nie robi.
Właśnie w warszawskim Teatrze Polskim nowa premiera i nowy rozdział dejmkowskiego teatru staropolskiego. Tyle, że już inaczej brzmiącego, niż wcześniejszy "Żywot Józefa" czy "Opowieść o chwalebnym zmartwychwstaniu". Tam dostojność spleciona była z rubasznością, powaga dogmatu z zuchwalstwem prostaczków, tu - w "Grze o Narodzeniu i Męce" - złożonej przez reżysera z fragmentów dawnych misteriów polskich niesie się ton dramatu losu człowieczego, wprawdzie zegzemplifikowanego na żywocie Chrystusowym, lecz doświadczanym przez wszystkich. Posępny ton dramatu zaufania i zdrady, wierności i zaprzaństwu, męki syna i bólu matczynego. Wszystko zaś opowiedziane pięknymi środkami artyzmu scenicznego, z którego trudno coś odrębnie wyróżnić. Bo wszystko jest świetną całością - i gra aktorów i ich nadzwyczajne śpiewanie i scenografia. Opisywać tego nie będę, bo już wyżej powiedziałem, dlaczego ten opis wymyka się pióru recenzenckiemu. Powiecie - co za boleść z tymi krytykami. Odpowiem - zawsze mamy dość sił, żeby znieść cudze nieszczęścia.