Artykuły

ŻAŁOSNA I TRAGICZNA HISTORIA PRISYPKINA

Włodzimierz Majakowski, sztandarowy poeta rewolucji, wielka indywidualność i nieprzeciętny artysta, swoje dwa najwybitniejsze utwory sceniczne napisał w roku 1928 (Pluskwa) i w 1929 (Łaźnia), Miał zaledwie 35 lat - i niespełna dziesięć lat doświadczeń porewolucyjnych, gdy tworzył "Pluskwę", ostry, namiętny atak na tych, którzy zaczęli ulegać w okresie NEP-owskiej polityki złudom mieszczańskiej stabilizacji, a w niespełna rok później zaatakował w Łaźni rodzące się przerosty biurokracji. Prisypkin i Pobiedonosikow, dwaj negatywni bohaterowie tych utworów, stali się odtąd postaciami-symbolami w teatrze i I, w licznych interpretacjach, jakie narastały wokół tych dzieł Majakowskiego. Konrad Swinarski, tragicznie zmarły reżyser, fascynująca osobowość artystyczna i Tadeusz Łomnicki, wybitny aktor, odczytali postać Prisypkina na nowo. I udowodnili, że Majakowski to nie tylko twórca namiętnych ataków, postaci-symboli, wizji-utopii, ale też subtelny znawca natury i psychiki człowieka.

W inscenizacji Swinarskiego historia z roku 1929 - czas akcji pierwszej części "Pluskwy" - rozgrywa się niejako w konwencji snu, wspomnienia. Ówczesna teraźniejszość i piekąca aktualność mają w tym ujęciu wymiar zwolnionej retrospekcji, która pomału, leniwie przekształca się w gwałtowny, niszczący korowód zdarzeń.

Pierwsza scena. Dom towarowy z wielkim napisem UNIWERMAG; w oknie wystawowym para manekinów w waciakach - ona w welonie ślubnym, on z kwiatem w butonierce. Przed wystawą chłopak i dziewczyna urzeczeni ślubną parą za szybą. Wokół tłum prywaciarzy, oferujących swoje usługi i towary, które wypłynęły na fali nowej, liberalnej polityki ekonomicznej młodego państwa radzieckiego.

W dali widać kopuły cerkwi, obok drewniany płot, ciepłuszka uliczna, a z boku potężne, strzeliste rusztowanie; na nim wartownik z karabinem i spawacz z palnikiem. Żywy Obraz na placyku przed UNIWERMAGIEM zaczyna pulsować rytmem powolnym, narastającym, kontrapunktowanym zawodzeniem skrzypiec, cienkim, skrzeczącym piskiem nadmuchiwanego balonika i podnieconym gwarem handlujących. Powoli rośnie i potężnieje tandetny, lecz na swój sposób chwytliwy, świat złudnej, mieszczańsko-kupieckiej iluzji. I wtedy wjeżdża na scenę odkrytym, rwącym oczy czerwienią samochodem Prisypkin z wystrojoną w różowości narzeczoną, przyszłą teściową w ogromniastym futrze - madame Renesans, właścicielką zakładu fryzjerskiego. Towarzyszy mu doborowy orszak sługusów.

I od razu rozpoznajemy mistrzowską rękę Swinarskiego w budowaniu sytuacji zagęszczonych ironią, szyderstwem, a prześwietlonych drwiącym śmiechem. I natychmiast domyślamy się, że tak skonstruowany obraz startu Prisypkina nie będzie służył tylko sztuce ironizowania i kpinom. Łomnicki-Prisypkin, stojący w otwartym samochodzie, ubrany jest jeszcze po robociarsku. Waciak, na głowie wielka bolszewicka czapka. Ale już wokół szyi ma okręcony jedwabny szalik. Stykamy się z nim w momencie, kiedy dopiero mieszczanieje, kiedy zaczyna zdradzać swoją klasę zwabiony pokusami nie tyle zawrotnej kariery, co szybkiej stabilizacji i dobrobytu.

Prisypkin Łomnickiego, to kreacja zaskakująca. Porywa mistrzostwem budowania postaci, urzeka bogactwem środków wyrazu i przekonywającą analizą stanów psychicznych, przy równoczesnym ostrym, karykaturalnym rysowaniu cech charakteru i postawy. Łomnicki w sposób arcyprecyzyjny pokazuje niejako kilka wcieleń Prisypkina, w zależności od sytuacji - w trzech scenach, obrazujących rok 1929. Właśnie przed UNIWERMAGIEM, w młodzieżowym hotelu robotniczym i podczas wesela. Jego Prisypkin to nie tylko karykaturalny, przerysowany symbol, lecz żywy człowiek, który dokonuje określonego wyboru. Dlaczego właśnie takiego wyboru? Na to pytanie próbuje odpowiedzieć inscenizacja Swinarskiego. Może dokładniej: stara się pokazać złożoną naturę człowieka, jego słabości, nawyki, stereotypy i tęsknoty, jakże nieraz dalekie od interesu społecznego, jego wreszcie ułomności i zwykłą ludzką słabość. Oczywiście nie jest to obrona Prisypkina i jemu podobnych! Ale próba skomplikowania pozornie tylko prostej relacji: człowiek - rewolucja - społeczeństwo - rpzwój ludzkości.

W scenie przed UNIWERMAGIEM Prisypkin Łomnickiego publicznie zapowiada realizację swoich proletariackich marzeń i aspiracji przy pomocy kapitału madame Renesans. Marzą mu się dzieci wychowane w "dystyngowanym duchu", chce mieć wreszcie szafę z lustrem i "czerwone wesele bez żadnych bogów". Brutalnie pozbywa się dawnej narzeczonej ("Obywatelko! Nasza miłość uległa likwidacji"). Daje wszystkim do zrozumienia, że jest towarzyszem Prisypkinem, z którym każdy powinien się liczyć. Ma przecież za sobą zasługi, pochodzenie proletariackie, a obok narzeczoną z pieniędzmi. Rozpiera go pycha i duma. Jest chamski i plebejski w swoim zachowaniu. I żałosny w tym błazeństwie.

Do młodzieżowego hotelu robotniczego Prisypkin-Łomnicki wkracza już jako neofita nowego stylu i nowego życia. Dawny Wania już nawet nie jest towarzyszem Prisypkinem. To Pierre Skripkin. Zmienił sobie nazwisko - i wydrukował wizytówki. Świadomie zaciera proletariackie pochodzenie. Ostentacyjnym, kolorowym i wyzywającym ubraniem chce podkreślić nową pozycję. Krawat, a na nimi potężna, różowa mucha, biała koszula wypuszczona na spodnie, kolorowa kamizela - w ręku lakierki. Śmieszny i żałosny, pajac prowadzi ze sobą fagasa,i fordansera Bajana, który go uczy dobrych manier i tańca.

Nauka tańca, to zachwycający popis umiejętności aktorskich Łomnickiego. Niezgrabny, niedźwiedziowaty, kanciasty, o małpich ruchach - zaczyna naśladować gesty i sposób bycia Bajana (świetny Zdzisław Wardejn). Chwyta wreszcie rytm, ociężałe i sztywne nogi poddają się melodii, na twarzy skupionej od wysiłku zjawia się grymas zadowolenia i obleśny uśmiech. Idzie mu coraz lepiej, wpada w zachwyt. Balansuje z pokracznie wygiętym zadkiem, z wykrzywionym paluchem do intymnej pieszczoty i z dłonią zakreślającą bujne kształty domniemanej partnerki.

Jest upojony nową rolą. Rozwalony na łóżku, ze swoją nieodłączną gitarą - śpiewa ulubioną piosenkę o domu na ulicy Łuna Czarskiego, który "schody miał wytworne". Na ostre wyrzuty ze strony towarzyszy, odpowiada bez żenady i skrępowania - O co walczyłem? O lepsze życie walczyłem. (...) Ten, kto wojował, ma prawo do odpoczynku nad cichą rzeczką.

Wyrzuca go z hotelu ślusarz-robociarz (Tadeusz Janczar), ten sam, który na rusztowaniu spawał, przerywając ostrą ripostą niesmaczną scenę Prisypkina z byłą narzeczoną. Bo też i Swinarski, wspierany znakomitą scenografią Ewy Starowieyskiej, już od pierwszej sceny, po brechtowsku komentuje rozgrywającą się historię Prisypkina. Jak w wielu swoich dziełach - i tu również stosuje subtelną, ale konsekwentną klasową interpretację zjawisk społecznych.

Wesele Prisypkina to wielka scena Swinarskiego i trzecie, znowu odmienne i znowu znakomicie zagrane wcielenie Łomnickiego. Scena wzbogacona, jak cały zresztą tekst, o wiele nowych postaci i nowych znaczeń, poszerzających ogromnie możliwości interpretacyjne tej sztuki. Rytm wesela Prisypkina zbudował inscenizator na oczekiwaniu towarzysza Lassalczenki z Zawkomu, który miał uświetnić uroczystość. Przy długim stole rząd weselnych gości - niczym kolekcja postaci z panoptikum mieszczańskiego smaku i stylu. Pośrodku para młodych. Z tyłu orkiestra cygańska. Cisza. Denerwujące napięcie oczekiwania. Swinarski stworzył w tej scenie wprost niesamowitą dramaturgię groteskowego mieszczańskiego trwania - w oczekiwaniu na wydarzenie, które może podnieść rangę aktu zaślubin. Groźny, władczy pomruk Prisypkina - "zaczekać!" tnie co chwilę nabrzmiałą ciszę jak świst bata. Groteskowa cisza eksploduje dopiero wtedy, gdy do mieszkania wdzierają się pijani wysłannicy towarzysza Lassalczenki. Jeden z nich z trudem coś wyrywa zza pazuchy, wywołując spazm strachu; wyciąga wreszcie czerwony kwiat dla nowożeńców. Jego kompan usprawiedliwia absencję zapowiedzianego gościa. Prisypkina: Ogłaszam otwarcie wesela - wznieca orgiastyczną zabawę. On sam poddaje się tej euforii z jakąś goryczą i niesmakiem. Pije, płacze, całuje w usta madame Renesans (gra ją znakomicie Edward Rauch), tańczy swoim wydukanym na próbach sposobem z panną młoda (Bohdana Majda), ale czuje się jakoś nieswojo... Rozdrażnia go wróżba Cyganki, żenuje go chyba pieśń o robociarskim weselu. W pijanym upojeniu, z plebejskim uporem wytańcowuje jednak swoją pozycję i swój "awans", przydeptując wężowe sploty ślubnego welonu. Za chwilę będzie on płonął efektownym płomieniem, który strawi całą tę menażerię ludzkich namiętności, tęsknot, wad i ułomności.

W drugiej części sztuki, wizji-utopii Majakowskiego, która miała się rozgrywać w 1979 roku, a więc już prawie na naszych oczach - Prisypkin odmrożony i ożywiony, dzięki wielkiej medycynie, styka się ze światem sterylnie doskonałym i idealnie aseptycznym. On - człowiek przeszłości i pluskwa zza jego kołnierza, razem z nim odmrożona - to jedyne niebezpieczeństwa, jakie zagrażają owemu "idealnemu" społeczeństwu w bieli, które dysponuje pełną automatyzacją i komputeryzacją.

Swinarski wizję-utopię Majakowskiego przekształcił w perfidnie sterylny świat absolutnie doskonałej techniki, ale pozostawił ludziom-automatom sporo po prostu ludzkich ułomności, z jakimi i my stykamy się na co dzień, zwłaszcza W życiu publicznym... Bo też nie wizja-utopia interesowała inscenizatora szczególnie, lecz zetknięcie się Prisypkina z nową, inną rzeczywistością. Próba przystosowania się do odmiennej rzeczywistości, kokietowanie jej i wreszcie klęska Prisypkina - to następne, przejmujące w swym dramatyzmie wcielenia Łomnickiego. Niby nie zmienia on sposobu gry - nadal pokracznie powtarza wystudiowane gesty i sposób bycia suflowany mu przez Bajana, a jednak coś w nim stopniowo pęka, coś się zmienia... Zgrywa się, epatuje pijackimi trikami, popisuje się sztuczkami, usiłuje nowe otoczenie przebiegle przechytrzyć, próbuje "nauczyć" ich palić, pić i kochać, bez większych zresztą oporów ze strony "idealnych" ludzi przyszłości... Ale i tak trafia do klatki w zoo jako ciało-pożywka dla pluskwy.

Prisypkin zamknięty w klatce ku uciesze tłumu - to moment wprost wstrząsający. Scena ta, dzięki dojrzałemu aktorstwu Łomnickiego nabiera tragizmu; jest pojemną metaforą, a zarazem posiada coś z przejmującej atmosfery Gogolowskiego finału w Rewizorze. A pytania Prisypkina skierowane do widowni ("Obywatele! Bracia! Swoi! Rodzeni! Kiedy was wszystkich odmrozili? Dlaczego ja właśnie jestem w klatce?") nabrzmiewają bezsilną rozpaczą. Są tragicznym wołaniem zagubionego człowieka. A może więcej: krzykiem rozpaczy kogoś, kto odzyskał człowieczeństwo. Kto stał się człowiekiem. Ale wtedy, gdy Łomnicki-Prisypkin chce wreszcie wykrzyczeć swoją prawdę, gramoląc się na trybunę zwolnioną przez dostojnika nowego porządku społecznego - pada ostrzegawczy strzał! Prisypkin kuli się, przyjmuje postawę zaszczutego zwierzęcia i - sterroryzowany - gramoli się z powrotem do swojej klatki; skulony zastyga w niej, obejmując głowę rękoma. Zostaje sam na pustej scenie. Tragicznie żałosny zewłok złych ambicji, małości i upadku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji