Artykuły

Cud Łodzi Piotrowej

- Kołodziej był scenografem teatralnym i był przyzwyczajony do skali sceny operowej, teatralnej. A tu trzeba było wyobrazić sobie konstrukcję ołtarza o wysokości kilkudziesięciu metrów, który miał być zwieńczeniem ogromnej pustej przestrzeni - wspomina Halina Słojewska, żona Mariana Kołodzieja, autora projektu ołtarza mszy papieskiej na gdańskiej Zaspie w 1987 roku.

W 1987 roku władze PRL zgodziły się po długich oporach, aby Jan Paweł II mógł odwiedzić Gdańsk. Do jakiego miasta przybywał?

Halina Słojewska-Kołodziej: W Gdańsku dalej trwał w najlepsze klimat stanu wojennego. Odbywały się demonstracje po rocznicowych mszach, po których ZOMO urządzało wielkie pałowania i polowania na ludzi. I sekretarz KW PZPR i Wojewódzkiej Rady Narodowej odradzali wizytę Jana Pawła II w trakcie pierwszych dwóch pielgrzymek papieskich. Także Jaruzelski robił, co mógł, aby papież nie zawitał nigdy do Gdańska. Przez długie lata mogliśmy tylko wzdychać do tego papieża, którego portret wisiał na bramie Stoczni w Sierpniu 1980. Ilekroć arcybiskup Tadeusz Gocłowski jechał do Watykanu, szeptał do ucha Ojca Świętego, że Gdańsk czeka i tęskni, że nie traci nadziei powitać w swoich progach Ojca Świętego. W końcu w 1987 roku władze pogodziły się z myślą, że papież przyjedzie do tego niepokornego, groźnego dla władzy Gdańska. Ale pierwsza reakcja władz nad Motławą była typowa. Skoro już papież ma być, niech msza odbędzie się na lotnisku w Rębiechowie - daleko poza centrum miasta. Niech przyleci, odprawi mszę i natychmiast odleci dalej.

A kiedy padła propozycja mszy na Zaspie?

- Strona kościelna zasugerowała, że zamiast lotniska w Rębiechowie można wybrać pas byłego lotniska na Zaspie.

W latach stanu wojennego wraz z mężem tworzyliście państwo niezależne środowisko twórców Trójmiasta, które znajdowało miejsce do wystaw i spektakli w kościołach diecezji gdańskiej. Nic dziwnego więc, że Kościół odwołał się do doświadczenia pani męża jako scenografa. Ale jak doszło do pomysłu, aby ołtarz papieski miał kształt łodzi Piotrowej?

- Nie ma sensu, bym swoimi słowami opisywała myśli mojego męża z lutego 1987 roku, gdy arcybiskup Gocłowski zaproponował mu zaprojektowanie ołtarza. Przeczytajcie państwo jego notatki. Obserwowałam jego radość, przejęcie wagą zadania, ale i obawy, czy zdoła sprostać wyzwaniu. Kołodziej był scenografem teatralnym i był przyzwyczajony do skali sceny operowej, teatralnej. A tu trzeba było wyobrazić sobie konstrukcję ołtarza o wysokości kilkudziesięciu metrów, który miał być zwieńczeniem ogromnej pustej przestrzeni. Trzeba było zbudować ołtarz na tyle duży, aby każdy pielgrzym, nawet ten w ostatnim rzędzie, mógł obcować z papieżem, mógł go wyraźnie zobaczyć. Jak wyeksponować tego wspaniałego gościa? Na jaką wysokość wynieść dziób okrętu - ołtarza, gdzie będzie stać Ojciec Święty? Początkowo Marian chciał oprzeć kształt ołtarza o symbol trójkąta z okiem opatrzności. Ale szybko zaczął przekonywać się do wizji ołtarza w kształcie okrętu. Na szkice do budowy projektu czekali rzemieślnicy z Teatru Dramatycznego w Gdańsku, z Opery Bałtyckiej i Teatru Muzycznego w Gdyni. We wszystkich tych pracowniach mój mąż opracowywał scenografię i wiedział, że znajdzie tam wspaniałych rzemieślników, którzy dawaliby gwarancje dokładnego zrealizowania jego wizji. Ale wpierw musiały powstać rysunki detali ołtarza w skali 1:1.

W warunkach PRL-owskiej gospodarki niedoborów mieliście chyba co rusz jakieś problemy?

- Oczywiście. W sklepach nie było potrzebnych tak wielkich arkuszy papieru milimetrowego. Ale rzucaliśmy hasło: "to na potrzeby papieskiego ołtarza", i wszelkie trudności natychmiast można było obejść. Dostaliśmy 30 metrów papieru milimetrowego. Potem kolejna kwestia, gdzie rysować takie wielkie płachty. No cóż, nie było wyboru. Trzeba było robić to u nas w domu. No i Marian albo na kolanach, albo wręcz leżąc, pracował dnie i noce. A przyjaciele, którzy przychodzili do nas obejrzeć, jak powstają szkice, żartowali jak w tym znanym dowcipie o Janie Styce malującym Matkę Boską: "Marian, ty nie maluj na kolanach. Ty maluj dobrze".

Gdy już powstał projekt, trzeba było zgrać tysiące szczegółów. Kto co ma robić przy realizacji ołtarza. Jak się wam to udawało?

- To były zaczarowane czasy. Spod ziemi znajdowali się ludzie robiący wszystko za darmo. A partyjni i państwowi urzędnicy niekiedy po cichu nam pomagali rozwiązywać problemy, bo chcieli, żebyśmy popatrzyli na nich także jak na dobrych Polaków. Choć był jeden wyjątek. Bardzo długo nie mogliśmy dostać oficjalnego pozwolenia na rozpoczęcie budowy ołtarza. To pozwolenie przyszło w dniu, w którym papież przyjechał do Gdańska.

Wszystko to trochę działało na wariackich papierach?

- Tak. Ale na szczęście pod okiem Opatrzności Bożej. Szybko skrzyknęliśmy wszystkich, którzy w Trójmieście znali specyfikę teatralnej scenografii. Nikt przez wiele tygodni przygotowywania projektu, a potem przez wiele dni ciężkiej pracy przy budowie ołtarza nie zapytał: za ile. Jak już się zaczęła budowa, przyszedł do nas znany gdański architekt, profesor Lech Zaleski, wykładowca na Politechnice Gdańskiej, i rzekł: "To może teraz zrobię dla was obliczenia statyki tego ołtarza giganta. Przecież on ma z 38 metrów wysokości". I profesor razem z studentami dostarczy! nam wszystkie wykresy statyki tego ołtarza. Kołodziej podkreślał wciąż, że wysokość ołtarza ma być taka, aby papież zobaczył nawet ostatniego pielgrzyma. I na odwrót, żeby ten najdalej stojący pielgrzym dobrze widział Ojca Świętego. Dlatego gabaryty tego galeonu musiały być ogromne.

A kapitalny pomysł Mariana Kołodzieja z bramami powitalnymi na ulicach Gdańska wzorowanymi na barokowych bramach powitalnych ku czci królów polskich w końcu nie ziścił się?

- Niestety nie. Wystarczająco dużo pracy mieliśmy z ołtarzem na Zaspie. A poza tym co rusz pojawiały się problemy. Choćby taki: skąd wziąć tyle drewna na ołtarz? Musiały to być solidne belki mogące wytrzymać ogromny ciężar konstrukcji. Ktoś opowiedział nam, że ksiądz Władysław Marys na gdańskim osiedlu Morena buduje kościół i ma ogromne zapasy drewna. Pożyczył nam belki pod słowem honoru, że mu je kiedyś oddamy. Część elementów, czyli galion w postaci św. Piotra i herby, musiała być ze styropianu. Okazało się, że w całym województwie nikt nie ma tak wielkich bloków styropianu. I znów rzuciliśmy hasło, że potrzebny jest styropian. Jacyś ludzie zaczęli dzwonić po znajomkach z innych części Polski i w końcu Marian pojechał ciężarówką do innego województwa i dumny przywiózł ogromne bloki styropianowe.

A jak zdobyliście ogromny kawał płótna na gigantyczny żagiel tego okrętu - ołtarza?

- Długo głowiliśmy się nad tym problemem. Aż w końcu przyszło olśnienie - w magazynach Teatru Wybrzeże leżał zwinięty tzw. horyzont, czyli duża ściana z płótna, która ogranicza od tyłu scenę. Kołodziej paręnaście lat wcześniej wymalował to płótno w anioły śpiewające i grające do przedstawienia "Tragedyja o bogaczu i Łazarzu". Wyciągnęliśmy je z magazynów i znów radość - ów horyzont miał dokładnie takie rozmiary, jakich Kołodziej potrzebował do stworzenia żagla.

A do wizyty papieża było coraz bliżej?

- Na plac budowy ołtarza co rusz przyjeżdżał arcybiskup Gocłowski i błogosławił nam. Ale ja dobrze widziałam, że w cichości ducha drżał straszliwie, czy zdążymy. Ołtarz powstawał trzy tygodnie i była to praca dniami i nocami. Teraz na budowie robotnicy miewają katering. Wtedy nawet nie było wody na tej budowie. Przywoziłam lane kluski w słoikach, żeby Marian i jego współpracownicy w biegu coś zjedli. Kiedy już zaczęła się wznosić w górę konstrukcja ołtarza, wśród tych okropnych blokowisk, symbolu socjalistycznej brzydoty zaistniało coś, co kojarzyło się z jakimś wyższym wymiarem. Biła z tej pracy ludzkiej radość tworzenia i na budowę ołtarza zaczęli masowo przyjeżdżać gdańszczanie, sopocianie i gdynianie. Chłonęli tę wielką budowę. Ten stukot setek młotów, wiertarek, pił.

Sam byłem w tym tłumie. To było coś w rodzaju fascynującego, perfekcyjnego skoordynowanego baletu pracy ludzi tworzących w pocie czoła mądrze przemyślany i celowy projekt. Na tle PRL-owskiego tumiwisizmu w pracy to było coś fascynująco odmiennego.

- Chodziłam wśród tego tłumu i słyszałam, jak ci obserwatorzy dawali nam rozmaite rady. Pamiętam taki dialog: - Panie, ta konstrukcja musi być wsparta żelazem, przecież to gigantyczna wielkość! A inny na to: - A co pan mówi! Wszystko musi być z drewna, bo z żelaza byłoby za ciężkie. Wchłaniałam niesamowitą atmosferę życzliwości. Przypomniała mi się aura ze strajku w Sierpniu 1980 r, kiedy gdańszczanie przybywali pod bramę Stoczni, żeby jakoś stoczniowcom pomóc5 przed czymś ich ostrzec, coś strajkującym podarować do jedzenia. Wtedy w Sierpniu była nadzieja, że strajk zakończy się zwycięstwem, a w 1987 r. na Zaspie była troska, czy zdążymy z ołtarzem przed przybyciem papieża i czy wszystko uda się na czas.

A jak na to poruszenie na Zaspie reagowały władze?

- Oczywiście też chciały jakoś zaistnieć. I na tych wielkich blokach wywieszały transparenty, np.: "Socjalizm to nasz ustrój". Ale dowcipni gdańszczanie pod spodem podwiesili napis: "Nie lękajcie się". Na innym bloku partyjni wywiesili hasło: "Byliśmy jesteśmy będziemy". A ludzie pod spodem podwiesili napis: "Wierni Bogu i Ojczyźnie". Pół Gdańska przyjeżdżało to obejrzeć i pękało ze śmiechu, widząc ten dialog napisów.

A co było największym punktem sporu z władzami?

- Po tym, jak projekt ołtarza został przekazany Wojewódzkiej Radzie Narodowej i KW PZPR, przyszło pismo: "w projekcie ołtarza nie zezwala się na trzy krzyże. Zezwala się na jeden krzyż". Na maszcie okrętu-ołtarza były bowiem trzy krzyże kojarzące się z krzyżami ku czci ofiar Grudnia "70 spod Stoczni. Biskup Gocłowski i Marian Kołodziej uparli się, że bez tych trzech krzyży w ogóle nie będzie ołtarza. Ci cenzorzy z KW i WRN tak przestraszyli się ich zdecydowanego tonu, że zaczęli przekonywać władze w Warszawie, żeby zaakceptowali te trzy krzyże. Ale ostatecznej zgody nie było. A te trzy krzyże na szczycie masztu trzeba już było stawiać, bo czas nas gonił. Postanowiliśmy zaryzykować, choć na budowie była atmosfera pełna niepokoju. Co będzie, jak wstrzymają wizytę, powołując się na to, że ołtarz odbiega od zaakceptowanego projektu? Ale wpadliśmy na sprytny pomysł. Aby umieścić te trzy krzyże na szczycie masztu ołtarza, trzeba było skorzystać z największego i najwyższego dźwigu samojezdnego, jaki był na Wybrzeżu. Dźwig przyjechał, umocował trzy krzyże i szybko odjechał. I teraz mogliśmy już argumentować władzy, że nawet gdybyśmy się zgodzili na jej żądania, nie ma możliwości usunięcia krzyży, bo już nie mamy do dyspozycji tego dźwigu. W końcu poszło nam na rękę Biuro Ochrony Rządu. Borowcy muszą sprawdzić ołtarz pod względem bezpieczeństwa na 48 godzin przed rozpoczęciem się mszy. Ale to było niemożliwe, bo ciągle pracowaliśmy nad ostatnimi szczegółami. Gdy więc szef BOR przyjechał na kontrolę, zobaczył, że jeszcze trwa opętańcza praca. Nawet jego coś ruszyło i powiedział: "Tak mi się podoba, to co tutaj robicie, że daję wam jeszcze 24 godziny ekstra na dokończenie wszystkich szczegółów". No i wreszcie cudem zdążyliśmy. Pamiętam tę wariacką ulgę, że starczyło czasu na wszystko.

A co pani czuła, jak papież przyjechał?

- Przede wszystkim byłam szczęśliwa, że przygotowania do tej wizyty tak wspaniale odmieniły Gdańsk i gdańszczan. Jak potem opowiadał nam arcybiskup Gocłowski, który jechał z Ojcem Świętem w papamobile, gdy pojazd papieski zatrzymał się na samym początku pasa startowego, Ojciec Święty popatrzył na nasz ołtarz, uśmiechnął się z uznaniem i powiedział: "Widzę, że postawiliście mi statek. Widać chcecie, żebym był waszym sternikiem".

I w czasie mszy stało się dokładnie tak, jak to sobie wcześniej Kołodziej wymarzył. Papież wstał ze swego tronu, opuścił strefę chronioną szybami kuloodpornymi i przeszedł aż na sam dziób tego ołtarza-okrętu, symbolicznie wcielając się w rolę sternika. Dla mojego męża była to jakaś cudowna, intymna chwila - bohater widowiska spełnił zamierzenie, jakie przyszło Kołodziejowi na myśl, gdy projektował ów okręt. Artysta nie może przeżyć większej satysfakcji niż wtedy kiedy trafnie przewidzi, jak scenografia wpłynie na zachowanie głównego bohatera spektaklu.

Wywiad przeprowadzony został dzięki pomocy Muzeum Jana Pawła II i kardynała Wyszyńskiego w Warszawie

***

Z notatek Mariana Kołodzieja

W lutym 1987 roku telefon z kurii biskupiej w sprawie ołtarza na mszę III Pielgrzymki Jana Pawła II. Bóg - Bogu ołtarz. Na ołtarz ten wstąpi Ojciec Święty. Zadanie paraliżuje, przeraża niewykonalnym. Niepewność, zwątpienie, strach. Czy wolno mi? Czy się odważę? Czy przyjęcie propozycji nie będzie aktem zuchwalstwa, pychy nawet? Jak oddać to, co niewidzialne, nierozpoznawalne? Jak określić nieokreślone? Wadzę się ze sobą w cierpieniu, wśród niebezpieczeństw, błądzeń. Przecież byłaby to moja do Boga modlitwa. Bezlitośnie publiczna. Obnażająca mnie spowiedź. Pokonać wstyd, odpowiedzialność. Z jaką intensywnością mówić? Jaki zaproponować kształt, formę w przestrzeni? Jaki klimat, kolor? Jakie wybrać symbole, metafory? Jak je przełożyć na język działań plastycznych? Ciężar świadomości, miejsca i czasu. To czas trudny, konfliktów, goryczy, rozczarowań, beznadziejności czekania. Codzienności ponad siły. I to miejsce - Gdańsk. Niepokornej dzisiejszości. Czy potrafię dokonać wyboru, zharmonizować wielość koniecznych elementów, wyciszyć siebie, a zachować odrębność. Zwalczyć nawyki teatru, a jednak przypomnieć gościowi jego młodzieńcze (teatralne) fascynacje. Jak uzyskać najdoskonalszą widoczność, która zbliża najodleglejszego uczestnika uroczystości? Tak - widoczność, skala i funkcjonalność przede wszystkim.

Papież Polak, Piotr naszych czasów. A więc łódź Piotrowa. A że u nas w Gdańsku - to okręt. Okręt Kościoła w wizji ruchu płynący. Kościół płynący. Z pierwszych szkiców, z chaosu linii - pierwsze konkretyzujące się myśli. Może najprościej całość w trójkącie. Oko Opatrzności. Kompozycja ściągająca wzrok ku środkowi. Kompozycja magiczna. Papież w środku, najwidoczniejszy, jasny, w monochromatycznej gamie starego złota w tle. Tron z naturalnego drzewa, takiż stół ołtarzowy. Kwiaty, świece, pontyfikalne szaty biskupiej załogi. Od promieniującego środka - znaki o szerszym, ponadczasowym znaczeniu. Elementy symboli i alegorii. Więc Gdańsk - w zwieńczeniu baldachimu ze wspaniałą bryłą Bazyliki Marii Panny, mojej patronki, w której cieniu mieszkam. W łuku poprzez czas przerzuconym, ale i łuku tęczy z nadzieją nad apoteozą Gdańska. Żagiel, w glorii aniołów cały. Żagiel witraż i trzy krzyże polskiej Golgoty - okrętu Kościoła z jego masztu wywiedziony. Lekkość, zwiewność proporców i chorągwi na wietrze.

W zachodzącym słońcu rozpłomieniony ołtarz na okręcie oczekiwać będzie w tym najważniejszym, najpiękniejszym dniu na swojego sternika. Papież pielgrzym, góral, pójdzie ku górze schodami z surowego drewna. Pójdzie w trudzie, w walce z wiatrem typowym dla Zaspy. Pięknie malowniczo rozwiane szaty pontyfikalne. Na szczycie znajdzie bezpieczną ciszę. Ochroni go przed wiatrem żagiel. Aniołowie podejmą pieśń chórów. Z pokładu okrętu popatrzy, błogosławiąc na rozentuzjazmowane tłumy, na to morze głów i na pewno ten tłum przyciągnie go ku sobie. Najbliżej, na sam przód pokładu dziobowego. Nasz sternik stanie i weźmie szeroko w ramiona - tym tak charakterystycznym gestem - ten wzruszony tłum, ten umęczony Gdańsk i dalej wierne Kaszuby. A może i mnie? Ten obraz, teraz wrysowany w projekt pozostałby we mnie na zawsze.

Czy sprostam? Niech mnie dobry Bóg ma w swojej opiece!

***

HALINA SŁOJEWSKA-KOŁODZIEJ

(ur. 1933), aktorka Teatru Wybrzeże, uczestniczka występu aktorów Teatru Wybrzeże w Stoczni Gdańskiej w czasie strajku w Sierpniu 1980 r., po ogłoszeniu stanu wojennego działaczka Komisji Charytatywnej przy kościele św. Brygidy w Gdańsku, aktywna w duszpasterstwie środowisk twórczych, współpracownik podziemia solidarnościowego. Razem z Marianem Kołodziejem odmówili przyjęcia od prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego wysokich odznaczeń państwowych.

MARIAN KOŁODZIEJ (1921 - 2009)

Artysta plastyk, scenograf teatralny i filmowy. W 1940 został jednym z pierwszych więźniów niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz (numer obozowy 432). Do 1945 był więziony jeszcze w Gross-Rosen, Buchenwaldzie, Sachsenhausen i Mauthausen-Gusen. Po wojnie ukończył wydział scenografii Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Po ukończeniu studiów podjął pracę w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku, gdzie pracował do czasu przejścia na emeryturę. Dla Teatru Wybrzeże zrealizował blisko 200 scenografii. Realizował również scenografię dla innych teatrów w Polsce. Był twórcą ołtarzy papieskich w Gdańsku podczas pielgrzymek papieża Jana Pawła II w latach 1987 i 1999.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji