Bóg w nas czy bies
Na deskach Teatru Osterwy możemy oglądać piękne i mądre przedstawienie Krzysztofa Babickiego, które pokazuje jak bezradny jest człowiek, gdy zapomni o Bogu.
Czy wszystko wolno, gdy Boga nie ma - pyta w "Biesach" Dostojewski? Jeśli człowiek Boga w sobie zgubi, gotów zastąpić go bies. Czy Dostojewski był prorokiem, skoro przewidział historię rewolucyjnej Rosji, w której świat bez Boga okazał się dla ludzi bezlitosny. I doprawdy ciężko dziś uwierzyć Leninowi, że "ludzie szukają drogi do nieba z tej prostej przyczyny, że zboczyli ze szlaku ziemi".
Na progu XXI wieku coraz więcej ludzi tej drogi jednak rozpaczliwie szuka. Tak jak szuka jej w spektaklu Babickiego Mikołaj Stawrogin. Nie bez przyczyny nazwisko czołowego bohatera "Biesów" Dostojewski utworzył od greckiego słowa "stauros" (krzyż).
Autoportret z kochankami w tle
W postaci Stawrogina Dostojewski skrył swój tragiczny autoportret. Jako dziecko był świadkiem upokarzania matki, z biciem i gwałtami włącznie. Po śmierci ojca (uwiódł 14-letnią Katię, z którą miał dziecko, kolejną ofiarą była jeszcze młodsza pokojówka i za to okrutnie zamordowali go chłopi), Fiodor poszedł w ślady taty i zgwałcił nieletnią dziewczynkę.
Nic dziwnego, że scena gwałtu nieletniej dziewczynki weszła do "Biesów". W lubelskiej inscenizacji zostanie jej wspomnienie. To dobrze, że najbardziej kontrowersyjne i "śliskie" sceny reżyser rozgrywa w wyobraźni widzów.
Dostojewski był namiętnym hazardzistą, przeżył katorgę zesłania, ale przede wszystkim namiętnie romansował. Nic dziwnego więc, że Stawrogin powtórzy w powieści miłosne udręki Dostojewskiego. I ten romansowy wątek oglądamy w pełnej krasie.
Koncert na nagie piersi
W Stawroginie kochają się Maria Timofiejewna, Liza i Dasza. Każda z nich w lubelskim spektaklu odsłania przed Stawroginem piersi. W najbardziej wyrafinowanej scenie Stawrogin rozrywa bluzkę na Daszy, układa ją na proscenium i krzyżykiem obwodzi jej sutki, pokazując że erotyzm jest pragnieniem życia sięgającym religijnych uniesień.
Biesy czy ludzie?
W jednej ze scen spektaklu czyta się z Ewangelii o tym, jak biesy wyszły z człowieka i wstąpiły w stado świń. Wedle Dostojewskiego "biesy weszły w stado świń, to znaczy Nieczajewów i innych".
O czym są lubelskie "Biesy"? O szaleńczych namiętnościach ludzkich, o fanatycznych rewolucjonistach, o tym, że w ludziach wciąż walczą dobro i podłość. O tym, że ta walka jest bardzo dotkliwa i bolesna. I o tym, że człowiek z trudem podąża po chybotliwej kładce życia ku dobru i wciąż jakiś bies usiłuje go z drogi zrzucić.
Wreszcie o tym, że skoro człowiek w tej wędrówce zapomni o boskiej perspektywie, albo co gorsza wyrzuci Boga ze swojego serca i takich ludzi zbierze się więcej, będą przypominać robactwo w szklance wody, które zżera się nawzajem.
Z lubelskiej inscenizacji jasno wynika, że o boskiej perspektywie zapomnieć się nie da.
Dobry teatr
Chwalić po kolei kolejne spektakle w Osterwie żadna sztuka. Jednak po trzech godzinach "Biesów" na scenie miałem ochotę nadal je oglądać, a tu Babicki kazał Stawroginowi powiesić się i postawił teatralny szlaban.
Przedstawienie jest przemyślane, dobrze zagrane, ma precyzyjny rytm i zostało pięknie kostiumami przez Barbarę Wołosiuk rozmalowane.
Z najwyższą przyjemnością oglądałem oszczędną kreację Jacka Króla (Stawrogin), świetnych Bartosza Mazura (Szatow) i Szymona Sędrowskiego (Piotr Wierchowieński). Dramatyczną (wciąż nagradzaną brawami) rolę Anety Stasińskiej (Maria Timofiejewna), wyniosłą Anny Bodziak (Liza) i debiut Anny Kurczyny (Dasza). Na tle świetnych młodych całkiem dobrze dali sobie radę "starzy", w tym znakomici: Henryk Sobiechart (Stiepan Wierchowieński) i Jerzy Rogalski (Fiedka).
Zresztą wszystkim aktorom, a przede wszystkim Krzysztofowi Babickiemu za Dostojewskiego w Lublinie - największe dzięki.