Artykuły

"Róży" sprawa druga

Do wtrącenia dwu uwag do re­cenzji Elżbiety Morawiec czu­ję się zmuszony z paru wzglę­dów, z których najważniej­szym jest wrażenie pośpieszności niektórych ocen. Jak długo bowiem pozostajemy w sferze szla­chetnych postulatów ogólnych, wszy­stko wydaje mi się w porządku: nie trzeba oczywiście być wiernym tek­stowi jako takiemu, trzeba mu być wiernym w tym, czego nie przekre­ślił czas. A czego w "Róży" nie prze­kreślił czas? Autorka recenzji cytuje emfatyczne określenia Brzozowskie­go, z których wynikać ma dla nas, dzisiaj, że "Róża" jest sztuką o zdra­dzie i podłości. I zaraz następuje sta­nowcze stwierdzenie: "w przedsta­wieniu nowohuckim sprawy Anzel­ma tak jakby nie było". Domyślam się wobec tego, że w naszej wizji re­wolucji 1905 roku. czas nie przekreślił przede wszystkim problemu zdra­dy. Że "Róża" powinna być dzisiaj sztuka o zdradzie i hańbie.

Niech mi daruje Autorka, ale nie widzę powodu, aby konwencjonalny frazes egzystencjalistyczny uznawać za współczesne widzenie Żeromskie­go. Żeby to jeszcze był egzystencjalizm w jego najlepszym camusowskim wydaniu, z jego poczuciem tra­gizmu. Ale nie, chodzi o ów pier­wiastek drżączkę budzącej sensacyjności: że historię robią zbrodniarze i kryminaliści. Odszukać trzeba tych zbrodniarzy, a kto ich nie docenia - ten "sztuczny" i niewspółczesny. I to akuratnie przy rewolucji 1905 roku, tej rewolucji, która jak żadna inna może w dziejach naszego kraju zbli­żyła do siebie pisarzy myślących bar­dzo różnie, od Tetmajera i Micińskiego - aż do Daniłowskiego i Żerom­skiego. Czy wobec tego zdrady w ruchu rewolucyjnym tego czasu nie było? Ależ była, każdy, kto się tym interesował, dobrze o tym wie. Ale kto pisze, że to było w niej najważ­niejsze - nie wie po prostu, co czy­ni. Czy doprawdy trzeba tłumaczyć, jaka różnica jest między działaniem wielkich arywistów, dążących do władzy po trupach, w typie szekspi­rowskim- a ruchem rewolucyjnym, którego plebejskiej autentyczności chyba nie będziemy kwestionować?

Ale nie będę Autorki szantażował polityką, jej chodziło może o mocne efekty artystyczne. Wyobrażam sobie taką "Różę", z Mefistofelesem w roli głównej, demonicznym chichotem Anzelma, i, może jeszcze Krystyną upozowaną na prowokatora w spód­nicy. Podobałoby się to może komuś, bez wątpienia. Nie dajmy się jednak namówić na teorię, że byłaby to "Róża" współczesna i "naturalna". Chyba że przyjmiemy, że współcze­sne - to jest właśnie to, co odpo­wiada manierze najchętniej przyj­mowanej i oswojonej, tej, na którą co lepsza publiczność zaczyna ramio­nami wzruszać.

Popatrzmy teraz na rzecz od dru­giej strony: czy rzeczywiście sprawy Anzelma "tak jak gdyby" nie było. Ależ była - i to wcale nie przesu­nięta na drugi plan, była na planie pierwszym, przewijała się przez wszystkie akty, jako pewnego rodza­ju stały refren każdego scenicznego wydarzenia. Idea ta pojawia się w prologu, jako partner Bożyszcza, po­wraca w scenie więziennej Czarowica, później we wszystkich scenach wędrówki Czarowica z Bożyszczem - aż do ostatniego aktu, gdzie ideę zdrady uosabia Chrypa. To Anzelm wręcza w scenie więziennej Czarowicowi puchar w postaci "książki zbójeckiej", co było bardzo cieka­wym pomysłem reżysera, drobnym może, ale odwołującym się do mito­logii romantycznej i sytuującym w len sposób rozterki Czarowica w spe­cyficznych "archetypach" tradycji literackiej. Może to źle? W każdym jednak razie wypadało coś niecoś z tego zauważyć, a nie pisać beztro­sko "sprawy Anzelma tak jak gdyby nie było". Jak gdyby! Nasze babcie patrzą na kuso ubrane wnuczki i mó­wią: jak gdybyś była naga. Ale czy krytykowi wypada posługiwać się taką warunkową hiperbolą?

Druga moja uwaga dotyczy sprawy Czarowica. W świetle recenzji Elżbie­ty Morawiec Czarowic stał się w przedstawieniu naiwniakiem bełko­czącym coś tam o pięknych ideach - i ponoszącym porażkę przy pierwszej okazji. To, co Autorka pisze o Kry­stynie, nie będzie już przedmiotem polemiki, bo wynika z nieporozumie­nia. Krystyna staje się bardzo dwu­znacznym "aniołem opiekuńczym", może Autorka nie dosłyszała tekstu, może nie zrozumiała - nie wiem, pominę to w każdym razie, daruję sobie zbyt łatwe argumenty. Ale Cza­rowic jest sprawą ważną, bo on jest głównym bohaterem "Róży", tak to rozumiał chyba Żeromski i tak to chyba należy i dziś rozumieć - w imię współczesnego odczytania sztu­ki. Z przedstawienia wynika dość jasno, że Czarowic działał jako bo­jowiec przed swoim uwięzieniem. I miał jakieś doświadczenia za sobą, kiedy toczył spór z Zagozdą i kiedy rozmawiał z Krystyną i Benedyktem. Albo też przyjmiemy założenie, iż policja carska tak była przebiegłą, że podejrzanych z góry zamykała, zanim jeszcze swoje bomby zdążyli popodkładać. Tak pewnie i bywało, jednak nie w "Róży". Czarowic coś tam już zrobił i właśnie po tym, co zrobił, odczuł potrzebę przemy­ślenia całej sprawy od nowa. Dla Autorki recenzji jest to niewspółczesne. A dla mnie ta powtórna re­fleksja, następująca już po działa­niu, ta potrzeba ponownego uzasad­nienia wybranej drogi, ta bezrad­ność przy próbach odnalezienia argumentów nieodpartych, to swego rodzaju zaciekłość odwołująca się w końcu do romantycznego pięknosłowia - to wszystko bardzo silnie do mnie przemówiło. Może należało to dla wygodniejszego rozumienia lo­gicznie "poukładać"? Wtedy twier­dziłoby się pewnie, że w przedsta­wieniu jest mało nowoczesnej, nie liczące się z prawami czasu - wy­obraźni.

Krótko mówiąc konkretne oceny Autorki recenzji, jakie wynikają z postulatu uwspółcześniania Żerom­skiego, wydają mi się co najmniej wątpliwe. A co także nie jest bez znaczenia, krzywdzące autorów spek­taklu. Bo jakąś tam koncepcję oni mieli, po swojemu sztukę przemy­śleli i te przemyślenia należało omó­wić. Może są one do luftu. Mimo wszystko zasługiwały chyba na tro­chę dobrej woli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji