Artykuły

Tańce przy trzepaku

Polski taniec nigdy nie był tak blisko europejskiego - to wniosek, jaki można wyciągnąć z Maratonu Tańca w Düsseldorfie.Taneczna noc przygotowana w ramach projektu "Klopsztanga" (po śląsku: trzepak) prezentującego polską kulturę w Nadrenii Północnej-Westfalii pokazała najmłodsze pokolenie twórców - pisze Izabela Szymańska w Gazecie Wyborczej.

Kiedy tylko zaczęli łapać równowagę, rodzice zapisywali ich do szkół baletowych. Ćwiczyli się w piruetach, skokach, podnoszeniach. Po kilku latach dochodzili do wniosku, że chcą czegoś więcej niż tylko perfekcyjne wykonywanie popisów. Chcą tańca współczesnego. I wtedy wyjeżdżali na studia za granicę. Taka jest biografia większości tancerzy, którzy w przedostatni weekend występowali podczas Maratonu Tańca w Düsseldorfie.

Taneczna noc przygotowana w ramach projektu "Klopsztanga" (po śląsku: trzepak) prezentującego polską kulturę w Nadrenii Północnej-Westfalii pokazała najmłodsze pokolenie twórców. Urodzili się w latach 80. Z początkiem demokracji zaczynali szkołę, wejście do Unii Europejskiej było dla nich szansą, by studiować wymarzone techniki. Wybierali uczelnie w różnych częściach Europy: Aleksandra Borys - Codarts w Rotterdamie, Janusz Orlik - Brucknerkonservatorium w Linzu. Część z nich, jak Agata Maszkiewicz czy Anna Nowicka, pracuje głównie za granicą, część wróciła i chciałaby robić kolejne przedstawienia w Polsce (Weronika Pelczyńska).

Pomaga im w tym Stary Browar Nowy Taniec czy festiwale, imprezy taneczne. Ale to często wydarzenia jednorazowe - po premierze rzadko jest szansa, żeby tytuł był grany regularnie przez jakiś czas. Pojawia się raz, efemerycznie, i jeśli miłośnik tańca akurat ma grypę, to przepadło, następna możliwość obejrzenia - za pół roku, za rok.

Dlatego dobrą okazją do nadrobienia zaległości był pokaz sześciu solowych spektakli w Tanzhaus NRW, czyli zrewitalizowanej starej zajezdni tramwajowej, a obecnie ośrodku tanecznym prowadzonym przez Stefana Schwarza.

Największe brawa zebrały dwa przedstawienia. "Lost in Details" Aleksandry Borys to etiuda zainspirowana "Alicją w krainie czarów". Tancerka w jasnej tiulowej sukience z czerwoną kokardą, w trampkach zaczyna od spojrzenia publiczności w twarz. Połamany ruch, kroczenie po scenie przypominające wykluwanie się z jajka, można czytać jako opowieść o przeistaczaniu się z dziewczyny w kobietę. Dziewczyny, która swojej kobiecości nie buduje na trzpiotowatym trzepotaniu rzęsami, tylko wewnętrznych zmaganiach: czasami zabawnych, czasami przejmujących.

"Polska" Agaty Maszkiewicz to spektakl, który zaczepia widza, droczy się z nim. Sportowe, slapstickowe filmy z YouTube'a wyświetlane na ekranie z tyłu sceny - OK, zabawne. Żart o wampirach lesbijkach - chwila, a gdzie poprawność polityczna? Odhumanizowane, elastyczne sekwencje taneczne - świetne. Tancerka o budowie bardzo szczupłej koszykarki kupiła publiczność dystansem do siebie i tematów narodowych: w czerwonych majtkach i białym sportowym staniku z napisem "Polska" z lekkością i gracją tańczyła np. taniec ludowy.

Tradycje tańca "nie baletu" sięgają w Polsce dwudziestolecia międzywojennego, ale na dobrą sprawę ta gałąź sztuki zaczęła rozwijać się w latach 90.: łatwiejszy przepływ twórców, dostęp do spektakli za granicą.

Najmłodsze pokolenie jest dokładnie po tych samych szkołach co młodzi tancerze z innych miast europejskich, jeżdżą na te same audycje do spektakli: od Bonn, przez Paryż do Nowego Jorku. Oglądając poprzedniego wieczoru "Ten Chi" Piny Bausch, miałam wrażenie, że spokojnie sprawdziliby się w nim np. Janusz Orlik i Karol Tymiński, którzy świetnie wypadli w spektaklu "Happy" również prezentowanym na "Klopsztandze". Ich duety były pełne napięć i przeciwności: delikatny Tymiński i męski Orlik, zabawny - serio, drobny - postawniejszy, wykonujący zwinne, szybkie ruchy - gesty z rozmachem, zdecydowane.

Tyle że oni, jak większość młodych tancerzy, wybrali inny nurt tańca. Nie kontynuują drogi Bausch - teatru o emocjach, uogólniającego ludzkie doświadczenie. Przygotowują spektakle często autotematyczne, posługujące się grami logicznymi, wolące brzydko niż ładnie, wywracające rzeczywistość na lewą stronę, nieobawiające się ośmieszenia, no i w końcu - najczęściej solowe, z minimalną scenografią - na taki najłatwiej zdobyć dofinansowanie. Wydaje mi się, że są one bliższe widzom sztuk wizualnych czy słuchaczom Warszawskiej Jesieni niż teatrów dramatycznych.

Świetnie, że mogliśmy się nimi pochwalić. Ale żebyśmy mieli kolejne produkcje do wysyłania za granicę, tancerze muszą mieć warunki do pracy w Polsce. Od powstania Instytutu Tańca zaczyna pojawiać się ich więcej. Powoli idzie ku lepszemu.

Projekt "Klopsztanga" przygotowały Instytut Polski w Düsseldorfie, Instytut Adama Mickiewicza i NRW Kultursekretariat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji