Diabelny talent!
Opóźniła się ta premiera o calutki rok. Miała uwieńczyć światowe fetowanie Witkacego. Może to i lepiej, że nie ukazała się w stadzie. Wszyscy byli przejęci inscenizowaniem jego dramatów i roztrząsaniem prekursorstwa twórczości odkrytej po latach. Zupełnie jakby Stanisław Ignacy Witkiewicz urodził się w naszych czasach po raz drugi. Taki bywa los jednostek wyjątkowych, na których współcześni nie chcą czy nie umieją się poznać i przetrzymują je, na wszelki wypadek, w czyśćcu.
Dziś trudno byłoby sobie wyobrazić repertuar teatralny bez utworów wielkiego ekscentryka. Są one stałą pokusą dla reżyserów starszych i młodszych, odsłaniających nowe możliwości interpretacyjne. Mistrzem niepokonanym na tym polu pozostaje Jerzy Jarocki. Choćby jego "Matkę" uznaje się za dzieło inscenizacyjne niedoścignione przez nikogo. Nie dziwi więc fascynacja reżysera obracającego się tak swobodnie w kręgu twórczości Witkacego, samą jego osobowością i okolicznościami, w jakich rodził się twórca i artysta ze swymi niezależnymi poglądami na historię, cywilizację, miejsce człowieka na ziemi, sztukę.
Kształtowanie indywidualności - to jest osnowa "Stasia" Jarockiego, wystawianego w Teatrze Kameralnym w Warszawie. Ukazuje on jak dzieciństwo i wiek młodzieńczy żłobiły umysł i wyobraźnię autora "Szewców". Prawdę mówiąc, w tytule mogłyby się znaleźć dwa imiona: Stanisław i Staś, bo głównie oglądamy syna oczami ojca, człowieka światłego, mądrego i troskliwego rodzica. Prawdę o Stasiu poznajemy przez ojcowsko-synowskie kontakty, odtworzone na podstawie korespondencji, wspomnień, wypowiedzi, wyznań (między innymi z powieści "622 upadki Bunga czyli Demoniczna kobieta").
Jarocki, czerpiąc z tych różnych źródeł, stworzył udramatyzowany szkic biograficzny ukazujący początek drogi człowieka, który przerósł swoją epokę. Chcę żebyś poszedł wyżej i dalej niż ja - to jest naturalne pragnienie ojca w stosunku do swego dziecka. Staroświecki idealista, jak siebie sam nazywa, opowiada się jednak za nieskrępowanym rozwojem indywidualności. Umie zrozumieć bunt syna, ocenić realnie właściwości jego umysłu, natury, charakteru. Cieszy go, że Staś "ma bardzo samodzielny umysł i bardzo ścisły", dużo krytycyzmu. Martwi brak "czułości i rzewności", oziębły stosunek do przyrody. Trudno mu się pogodzić z jego ekstrawagancjami obyczajowymi.
Ojca gra Gustaw Holoubek (także reżyser przedstawienia). Jest w tej roli pełen ciepła, dumy, a w miarę dorastania Stasia - także troski. Z jakąż satysfakcją odkrywa, że jest to diabelny talent i nawet Sabała twierdzi, że cosik z tego będzie (tekst jest nienatrętnie przetykany góralszczyzną). Jakiż jest jego niepokój, gdy widzi syna załamanego i usiłuje mu przywrócić wiarę w siebie: "Rusz się, żyj!". Witkiewicz Holoubka jest skupiony, refleksyjny, przyjazny dla ludzi i świata, ale nie mogący już przekroczyć progu poznania, na który wchodzi jego syn.
Krzysztof Gosztyła obdarza postać Stasia niezbędną nerwowością, napięciami i gwałtownością reakcji. Okazuje ojcu miłość i przywiązanie, ale broni swego stanowiska. Z zainteresowaniem obserwuje się ścieranie się dwóch indywidualności przychylnych sobie, lecz nie poddających się, strzegących obszarów swej niezależności.
Na tle malowniczo odsłoniętych przez Krystynę Zachwatowicz Tatr, przesuwa się kilka bliskich postaci z kręgu rodzinnego domu i pracowni artysty. Nie mają one wiele do zagrania i powiedzenia. Zostały potraktowane w przedstawieniu drugoplanowo, bardziej jako świadkowie niż uczestnicy.
Ciekawe, jaki będzie dalszy ciąg zadumań scenicznych Jarockiego nad Stasiem. Obiecał przecież tryptyk. Pierwsza część jest tylko pobudzeniem apetytu.