Artykuły

Baśń i teatr uzdrawiają ludzkie dusze

- Sam nie tworzę nowych lalek, korzystam z klasycznych - marionetek, pacynek, ale szukam dla nich nowych przestrzeni. I znajduję: "wkładam" aktorkę do doniczki, nie ukrywam aktora za lalką - rozmowa z PETREM NOSÁLKIEM, reżyserem teatralnym i aktorem z Ostrawy.

Małgorzata Matuszewska: Niedawno we Wrocławskim Teatrze Lalek wznowił Pan spektakl dla dzieci "Amelka, Bóbr i Król na dachu". Po prawie sześciu latach od premiery znalazł Pan w nim coś nowego?

Petr Nosálek: Oczywiście. Zaskoczył mnie cud pamięci aktorów, nadaliśmy przedstawieniu nowy rytm, taki, żeby było świeże i dobrze odbierane przez dzieci.

Przed laty pracował Pan w PWST nad spektaklem dyplomowym "Alkasyn i Nikoleta", z Agatą Kucińską, która potem zagrała tytułową Amelkę w "Amelce...". Ceni Pan jej aktorstwo?

- W spektaklu dyplomowym zagrała piastunkę, starszą kobietę. Niesamowicie. Jest bardzo utalentowana, to dar od Pana Boga. Cenię jej naturalne aktorstwo, do którego wkłada całe serce.

Słynie Pan z nawiązywania niezwykłego kontaktu z aktorem w teatrze lalkowym.

- Sam byłem aktorem w Ostrawie przez 12 lat, więc szanuję tę profesję. Wiem, że życie aktora jest katorgą, jeśli nie spotka się w pracy z dobrym reżyserem i ciekawym tematem.

W Polsce mówi się, że na wydział lalkarski idą ci, którzy nie dostali się na aktorski. Jak jest w Czechach?

- Podobnie. Ale taka opinia jest krzywdząca dla lalkarzy. Marek Waszkiel, dyrektor Białostockiego Teatru Lalek, powiedział mi kiedyś, że lalkarze potrafią wszystko, np. zagrać świetnie w parze z krzesełkiem, bardzo dobrze się ruszają. Mają bardzo bogate spektrum wykształcenia.

Muzykę do "Amelki..." napisał Krzysztof Dzierma z Białegostoku, znany jako ksiądz Antoni w serii filmów "U Pana Boga...". Dobrze się Wam współpracuje?

- Jesteśmy przyjaciółmi od 12 lat, a spotkaliśmy się po raz pierwszy właśnie podczas pracy nad "Amelką...". Bardzo go cenię, jest mądry, ma w małym palcu historię muzyki, zna się na teatrze, uczciwie mówi, że służy swoją muzyką. I ma mądrość ludzką, świetnie oddał własną życiową postawę w postaci księdza Antoniego. Słuchałem jego wykładów z historii muzyki dla przyszłych reżyserów, którzy znakomicie je odbierają, bo z humorem opowiada o każdym kompozytorze i rodzaju muzyki. Bardzo lubię jego pracę. To wielki człowiek.

Podobno pracuje Pan w teatrze od 14 roku życia...

- Po dziadku odziedziczyłem XVII-wieczne marionetki, amatorsko pokazywałem przedstawienia przyjaciołom. Bardzo mnie to interesowało, a widzom się podobało. Tak zaczęła się moja przygoda z teatrem.

Pana dziadek był lalkarzem?

- Nie, też dostał je od kogoś z rodziny. Część mojej familii pochodzi ze Słowacji. Może była wśród nich jakaś gałąź lalkarzy - profesjonalistów, przecież na Słowacji mieszkał Ján Stražan, pionier słowackiego teatru lalkowego, ale tego nie wiem. Moi przodkowie byli nauczycielami.

Czego dzieci szukały w teatrze lalkowym, kiedy Pan stawiał pierwsze kroki jako twórca, a czego szukają dziś? Jak zmienił się teatr lalek?

- Kiedyś cudem był już sam fakt poruszania się lalek. W dobie Internetu, filmów, multimediów, ruch lalek nie robi na dzieciach większego wrażenia. Dziś ważne jest pokazanie relacji między lalką a człowiekiem w konkretnej przestrzeni. Mamy więcej możliwości i form wyrażania myśli i metafizyki. Myślę, że mimo upływu czasu i zmian we współczesnym świecie, lalki wciąż interesują dzieci, bo to zależy od tematów, które się porusza. Sam nie tworzę nowych lalek, korzystam z klasycznych - marionetek, pacynek, ale szukam dla nich nowych przestrzeni. I znajduję: "wkładam" aktorkę do doniczki, nie ukrywam aktora za lalką.

Lubi Pan opowieści dla dzieci?

Tak, bardzo. Z biegiem lat te opowieści się zmieniają. Mało kto wie, że wątki z klasycznego "Kopciuszka" zostały napisane już w V stuleciu p.n.e. w Chinach. Stamtąd pochodzi trzewiczek, bo Chińczycy lubowali się w małych nóżkach. Kiedy "Kopciuszka" wydał Włoch Jean-Baptiste Basile, to była opowieść nie dla dzieci, tylko dla dorosłych: o zazdrości, miłości, zemście - uzdrawiająca baśń. Dopiero w wydaniu Charlesa Perraulta w epoce baroku, stała się bajką dla dzieci.

Baśnie i teatr mają chyba wciąż uzdrawiającą moc?

W niektórych kulturach wciąż leczy się baśniami. Tak leczą syberyjscy szamani. Moc baśni pozostała prawdziwa. Myślę, że w naszej kulturze baśń i teatr też uzdrawiają ludzkie dusze.

Gdzie Pan szuka inspiracji? W starych baśniach?

Jestem twórcą starej daty, więc najwięcej inspiracji czerpię z kontaktu z moimi wnuczkami. Dorotka ma trzy i pół roku, Emma - siedem i pół, więc ich zainteresowania są na różnych poziomach. Widzę, co je interesuje, czego szukają w Internecie, co kupują im rodzice. Inspiracją dla mnie są ich upodobania. Zbigniew Herbert pisał: "Powtarzaj stare zaklęcia ludzkości", więc bajki i legendy trzeba powtarzać.

Pan pierwszy opowiadał wnuczkom bajki?

Mogę powiedzieć, że tak (śmiech). "Dziadku, opowiedz mi coś romantycznego" - prosi starsza. Mówię głupotki, śmieszne bajki, a ona podsumowuje: "to nie jest romantyczne". Ale słucha i rozmawiamy.

Reżyserował Pan na całym świecie, nie tylko w Czechach, Słowacji i Polsce. Gdzie najbardziej ceniony jest teatr lalkowy?

W Czechach ostatnio teatr lalkowy trochę kuleje. W Polsce wciąż szuka się nowych dróg, jest dużo dobrej teatralnej literatury dla dzieci i młodzieży, zaproszenia do pracy są więc dla mnie bardzo interesujące. W Wałbrzychu reżyserowałem "Królową śniegu", "Czarodziejski młyn" w Jeleniej Górze, "Jak Matołusz poszedł szukać..." we Wrocławiu. Pracowałem też w Opolu, Białymstoku, Warszawie, Katowicach.

Lubi Pan Dolny Śląsk?

Granica między Czechami a Polską jest magiczną strefą, o czym świadczy obecność wielu twórców, wśród nich Olgi Tokarczuk. Od kilku lat zgłębiam postać Jakuba Böhme, śląskiego mistyka. Napisałem scenariusz i wyreżyserowałem spektakl - oratorium "De Renegatione. Powtórne narodziny", które miało premierę w jeleniogórskim kościele Łaski pod Krzyżem Chrystusa, przyjechali go posłuchać mieszkańcy Starego Zawidowa, miejscowości, w której się urodził. Karkonosze podobają mi się bardziej z polskiej strony, z czeskiej są bardziej zniszczone, za bardzo "turystyczne".

Chodzi Pan po górach?

Byłem w Himalajach, bliskie są mi Karkonosze i Sudety. Jedną z najpiękniejszych wycieczek była na Ślężę - to kolejne magiczne miejsce.

Wrocław jest też magiczny?

To niesamowite miasto. Czuje się tu historię, a jednocześnie powiew młodości, bo jest dużo studentów. Bardzo ważną wrocławską postacią jest dla mnie Edyta Stein, niezwykła filozofka, wspaniała kobieta.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji