"Dziady" Mickiewicza
"Dziady" Mickiewicza. Dwa lata trwały namowy, aż Jan Englert zgodził się wyreżyserować całość. Zatrudniając oprócz aktorów - studentów uczelni, gdzie jest rektorem, konie, szczury kompozytora Satanowskiego i wiele tysięcy rymów. Na "Dziady" (taka już tradycja) patrzy się przez szkiełko polityki. Szukając aluzji. Sprawdziło się to i tym razem. Kiedy mówiono, że Kościół panuje na cmentarzu - trudno było nie przytaknąć, wspomniawszy Konkordat. Podobnie zawołanie: Daj mi rząd dusz! - kazało myśleć o rządzie prof. Buzka. Ale największe wrażenie zrobiły i tak sceny guseł. Artysta Majchrzak jako Guślarz pokazał korzonki swojskiego satanizmu; nawiązując od pierwszej kwestii dialog ze współczesnością. Obok Zapasiewicza (w roli Senatora) i Stenki (Rolisonowa) była to najciekawsza część spektaklu. W którym głównie było o bezeceństwach Ruskich (inscenizowano dodatkowo sceny z obrazów patriotycznych kiczarzy). W przerwie między częściami był dziennik. Okazało się, że tym razem nie Ruscy, ale Niemcy pobili naszych na przejściu granicznym. Co za ulga; Michał Żebrowski zachwycił sprawnością pamięci. Mógłby nauczyć się kilku książek telefonicznych i recytować z głowy projekt budżetu. Jako Konradowi brakowało mu Konrada (Swinarskiego), reżysera. Natomiast jako Gustaw zasłużył na komplementy Gustawa (Holoubka). W niczym mu nie zagroził.