Artykuły

Łódź teatralna

W OSTATNICH latach prasa rzadko pisała o tym, co dzieje się na łódzkich scenach - mam na myśli artykuły dające pewną panoramę tamtejszego życia teatralnego. Recenzowano spektakle Tadeusza Bradeckiego, Macieja Prusa i Bogdana Hussakowskiego, które realizowane były w Teatrze im. S. Jaracza. Nic dziwnego - ta właśnie scena w ostatnim okresie przewodzi w Łodzi teatralnej. Od dziesięciu lat prowadzi ją właśnie Hussakowski, który nadał Teatrowi im. S. Jaracza wyraziste oblicze repertuarowe, opierając się na pozycjach o uznanej wartości literackiej. Z pewnością okres dyrekcji Hussakowskiego jest ważnym momentem w dziejach tej sceny, a takie spektakle jak "Dziady" Mickiewicza w reżyserii Macieja Prusa, czy "Pan Jowialski" Fredry w realizacji Bradeckiego stanowią istotne dokonania we współczesnym teatrze polskim.

Co jednak dzieje się gdzie indziej? Pamiętajmy przecież, że w Łodzi działają cztery sceny dramatyczne - Teatr Nowy, Powszechny, Studyjny i wspomniany już Teatr im. Jaracza. Tutaj obraz jest mniej optymistyczny, a same spektakle - bardzo zróżnicowane artystycznie.

W ogóle Łódź teatralna jest dziwnym zjawiskiem, którym powinni zainteresować się specjaliści od socjologii kultury. W tym wielkim, i młodym mieście zwykle największym powodzeniem cieszyły się sztuki należące do tzw. lżejszego repertuaru - one miały publiczność, spragnioną rozrywki po całodziennej pracy. Łódź przecież jest miastem typowo robotniczym.

Kiedyś istniały w Łodzi elity intelektualne, artystyczne i finansowe. Czas ten przeminął i dzisiejsza Łódź jest miastem szarym i raczej sennym, jeżeli chodzi o rytm życia artystycznego i intelektualnego. Żyje właściwie wspomnieniami dawnych dokonań teatralnych Leona Schillera i Kazimierza Dejmka.

Lokalne władze jednak nie wyciągnęły z tego żadnych wniosków.

I tak w Teatrze Powszechnym przez całe lata Roman Sykała uprawiał teatr będący jawną propagandą złego smaku, natomiast w Teatrze im. S. Jaracza Feliks Żukowski natrętnie propagował mierną literaturę radziecką, tudzież rozmaite farsy grane dla kasy.

Znane decyzje resortu kultury obudziły jakby nasze środowisko teatralne. Dotyczy to także Łodzi. Tylko Teatr im. Jaracza został uznany przez ministerstwo za scenę, której należy przyznać pełną dotację. Sławny Teatr Nowy znalazł się w drugiej grupie, co pewnie bardzo zabolało tamtejszych aktorów, a Teatr Powszechny - w trzeciej.

Minister Cywińska sprawiła, że dotknięta została ambicja wielu naszych aktorów. I myślę, że postanowili oni udowodnić, iż zasługują na wyższe oceny. Krytykowana przez środowisko weryfikacja scen odniosła zatem efekt pozytywny. Widać to także w Łodzi. Oto Teatr Nowy, który kilka miesięcy temu dał klasyczny przykład klęski artystycznej wystawiając na swój jubileusz 40-lecia "Kordiana" Słowackiego, teraz zaprezentował nadzwyczaj udane i pomysłowe przedstawienie "Casanowy" Jerzego Żurka. Jest to polska prapremiera tej wartościowej sztuki, wyreżyserwoana przez Bogdana Toszę. Pozycję tę wstawił do repertuaru teatru poprzedni dyrektor, Jerzy Hutek, a firmowana jest ona już przez znaną aktorkę Mirosławę Marcheluk, która w trakcie sezonu przejęła obowiązki szefowej Teatru Nowego.

"Casanowa" Żurka to komedia polityczna. Znany uwodziciel i szarlatan zostaje tutaj przedstawiony jako człowiek manipulowany przez wywiad rosyjski - Casanova udaje się do Warszawy, aby... porwać króla Stanisława Augusta. Włoch istotnie był w Warszawie, miał tam nawet pojedynek z Branickim i rzeczywiście motywy jego przyjazdu do Polski są niejasne. Czy był agentem rosyjskim, czy nie - trudno powiedzieć. Ważne natomiast jest, że Jerzy Żurek napisał sztukę o mechanizmach niewolenia jednostki, o manipulacji politycznej, jakże w sumie złowrogiej. Bogdan Tosza wyreżyserował tę opowieść sceniczną bardzo sprawnie i dowcipnie, a Bronisław Wrocławski grający Casanovę stworzył najlepszą chyba rolę

Przyjemną niespodziankę (niewiarygodne, acz prawdziwe!) przygotował także Teatr Powszechny. W przeszłości wyprawę do owego teatru poprzedzała zwykle myśl, czy spektakl na tamtejszej scenie będzie bardzo zły czy też "tylko" okropny... Tym razem mamy przedstawienie daleko wykraczające poza dotychczasową "produkcję artystyczną" tej sceny - Andrzej Maria Marczewski wyreżyserował "Portret" Sławomira Mrożka i stworzył spektakl, który można usnąć za replikę na sławne przedstawienie Kazimierza Dejmka w Teatrze Polskim w Warszawie. Marczewski stworzył pewną metaforę na temat niebezpieczeństw totalitaryzmu, każdego totalitaryzmu - dodajmy. Nie chodzi zatem tylko o osobę Stalina, lecz w ogóle o intelektualne podporządkowanie się jednostki kultowi Wodza. Reżyser nie pokazuje więc konkretnego portretu Józefa Wissarionowicza, ale tylko zarysy bliżej nieokreślonej twarzy. Sytuuje to sztukę Mrożka w szerszej perspektywie i jakby ją pogłębia myślowo. Łódzkie przedstawienie jest ważnym dokonaniem zarówno w dorobku reżyserskim Marczewskiego, jak też samego Teatru Powszechnego, który udowodnił, iż posiada siły aktorskie zdolne sprostać trudnym zadaniom artystycznym. Wymienić trzeba dobre role Mieczysława Antoniego Gajdy (Bartodziej) i Zbigniewa Szczapińskiego (Anatol).

Nasze życie kulturalne wkracza w nowy okres, - dotyczy to także scen łódzkich. Miejmy nadzieję, że zmiany, które tam nastąpią, okażą się korzystne. Nie dotyczy to tylko zmian personalnych, aczkolwiek i takie nastąpią (niebawem Teatr Powszechny będzie miał nowego dyrektora, gdyż dotychczasowy szef Bogdan Pawłowski złożył rezygnację), lecz pewnego klimatu artystycznego. Chodzi o to, aby Łódź teatralna wreszcie obudziła się z marazmu i pokazała, że jest ważnym ośrodkiem kulturalnym w naszym kraju.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji