Artykuły

Mencwel: Wszyscy jesteśmy Medyceuszami

Mija rok od podpisania "Paktu dla kultury", w którym władza publiczna zobowiązała się do realizacji postulatów dotyczących finansowania i organizowania życia kulturalnego. Ile z jego postanowień udało się zrealizować? Na co jeszcze poczekamy? - z prof. Andrzejem Mencwelem rozmawia Roman Pawłowski z Gazety Wyborczej.

Roman Pawłowski: Ostatnie miesiące przyniosły serię złych wiadomości z obszaru kultury. Awantura o ACTA, protesty środowisk teatralnych przeciw komercjalizacji scen i cięciom budżetów, zerwanie umowy z Christianem Kerezem, który zaprojektował w Warszawie Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Czy "Pakt dla kultury" działa, czy jest nic nieznaczącym świstkiem papieru?

Andrzej Mencwel: Pakt obowiązuje, władza wywiązuje się z zapisów, zwłaszcza jeśli chodzi o zwiększenie wydatków z budżetu na kulturę. W tym roku jest o 100 mln zł więcej, i to na ważne programy: narodowe i regionalne kolekcje sztuki współczesnej, infrastrukturę domów kultury, edukację medialną.

To dlaczego jest tak źle, skoro jest tak dobrze?

- Bo nie został utrwalony mechanizm negocjacyjny, który miał stać się płaszczyzną dialogu państwa ze społeczeństwem.

Przecież przy ministrze kultury i kancelarii premiera powstały zespoły do spraw realizacji paktu.

- Tak, ale ich dynamika pracy, wysoka na początku, niepokojąco spadała. Te zespoły są kluczowe, ponieważ mają być miejscem współdziałania władzy ze stroną społeczną na różnych szczeblach.

Dlaczego dialog władzy i obywateli kultury się rwie?

- Władza ciągle jest przekonana, że to od niej powinny wychodzić inicjatywy, które realizują potem różne instytucje i organizacje społeczne. A zasada pomocniczości władzy ma właściwy sens wtedy, kiedy inicjatywa wychodzi od ludzi. Władza ma nasłuchiwać, a jeśli coś kiełkuje, powinna zrobić wszystko, żeby oddolna inicjatywa się rozwinęła.

Gdy władza wymyśla i narzuca jakiś projekt, na przykład Rok Chopina, to robi to wbrew zasadzie pomocniczości?

- W pewnym sensie tak, choć nikt nie neguje konieczności takich przedsięwzięć. Pytanie, czy Rok Chopina był robiony tak, że władza najpierw słuchała, co chcą zrobić instytucje i środowiska związane z muzyką, a potem budowała program, czy też został on odgórnie wymyślony przez ekspertów, a następnie rozdzielono zadania.

Raczej to drugie.

- To kluczowa sprawa, bo bez prawdziwej pomocniczości ciągle tkwimy w resztkach systemu nakazowo-rozdzielczego. Czyli - jeśli zrobicie to, co chcemy, dostaniecie pieniądze. Tymczasem nam chodzi o realne przekształcenie postaw. Powstaje pomysł, chcemy go realizować, mamy prawo oczekiwać, że władze nam pomogą. Druga sprawa to brak całościowej koncepcji rozwoju kraju. Znajdujemy się w punkcie zwrotnym, przechodzimy od gospodarki opartej na reprodukcji przemysłowej do opartej na innowacyjności. Powinniśmy zastanowić się nad rozwojem całego obszaru kreatywnego, do którego oprócz działalności kulturalnej należą także oświata i edukacja oraz nauka i szkolnictwo wyższe.

Nie ma jednak żadnej debaty całościowej, nikt jej nie inicjuje ani do niej nie wzywa.

Brakuje koordynacji i dyskusji o tym, jak się ma np. reforma podstawówki do reformy uczelni wyższych. I o wielu innych ponadresortowych problemach. W poszczególnych resortach może nie jest źle, ale wadą jest ściśle resortowe widzenie rzeczywistości. Państwo nie ma żadnej strategicznej wizji, jak wykorzystać kreatywność do rozwoju społecznego.

Czy nie przypomina to problemów z budową Muzeum Sztuki Nowoczesnej? Projekt Kereza poniósł klęskę m.in. dlatego, że miasto nie ma wizji, jak ma wyglądać centrum Warszawy.

- To jest laboratoryjny przykład. Problemu pustego centrum nie umiemy rozwiązać od 20 lat. Brak wizji społeczno-kulturalnej, za to każda kolejna władza hołubi własne ambicje.

Kiedy w 1957 r. przyjechałem na studia do Warszawy, otwarto właśnie Trasę Starzyńskiego jako pierwszą część przyszłej obwodnicy Śródmieścia, z dwupoziomowym mostem Gdańskim, który był wtedy ewenementem techniki. Jeździliśmy specjalnie go oglądać. Po 60 latach nadal nie mamy obwodnicy, władza skreśliła właśnie z planu inwestycji odcinek, który miał połączyć rondo Wiatraczna z rondem Żaba. Żadne Euro nie przesłoni tego pomnika nieudolności.

To czego oczekują Obywatele Kultury od władz? W apelu, który napisał pan wspólnie z prof. Jerzym Hausnerem (do przeczytania na www.wyborcza.pl/kultura), piszecie, że polityka kulturalna powinna być nakierowana na wyzwalanie inicjatywy, innowacji i kreacji. Jak to przełożyć na działania?

- Przede wszystkim trzeba skuteczniej wspierać organizacje pozarządowe, które są jednym z największych osiągnięć minionego 20-lecia. Dynamika stowarzyszeń społecznych wyraźnie się obniżyła. A to jest kluczowe ogniwo budowy czynnego, twórczego społeczeństwa obywatelskiego, które powinno być szczególnie wspierane przez władze na każdym szczeblu. Także dlatego, że jest to niezastąpiony mediator w grze między władzą i społeczeństwem.

W organizacjach pozarządowych dominuje klientyzm. Żeby zdobyć pieniądze, dopasowują się do programów i wypełniają oczekiwania władzy, co było widać podczas zeszłorocznego programu polskiej prezydencji w UE. Jak z tym walczyć?

- Jeżeli cały portfel na kulturę jest w gestii władzy, to oczywiście organizacje będą spełniać oczekiwania dysponentów tego portfela. Potrzebujemy większego zróżnicowania źródeł finansowania, poszerzenia ich o środki społeczne, prywatne, mecenat korporacyjny. To przyczyni się do zróżnicowania projektów i uniezależnienia od oczekiwań władzy.

A nie obawia się pan, że gdy pojawią się te mityczne pieniądze z innych źródeł, władza zacznie się wycofywać z odpowiedzialności za kulturę?

- Jak mówi słynne prawo Kopernika - Greshama, gorszy pieniądz zawsze wypiera lepszy. Państwo jest od tego, aby chronić wartość pieniądza, czyli w tym wypadku kultury. Tworząc fundację prywatną, możemy ją nastawić na cokolwiek, natomiast państwo ma swoje obowiązki, których nie może się wyzbyć. Będzie bowiem z nich nie tylko wyborczo, ale i historycznie rozliczane.

Piszecie w apelu, że kultura nie może być traktowana jako uciążliwy margines budżetowy. Jest w Polsce ozdobnikiem?

- Tak niestety jest często przedstawiana. Władze nie zadają sobie pytania o rolę społeczną kultury, nie zastanawiają się nad tym, czy jest ona ważniejsza jako reprezentacja symboliczna, czyli święta i rocznice, czy też jako czynnik elementarnej zmiany społecznej. Aktywność kulturalna współtworzy większe zaangażowanie obywatelskie. Dlatego polityka kulturalna powinna być istotnym składnikiem całej polityki państwowej, nie tylko dekoracją.

Pewien urzędnik od kultury ze stołecznego ratusza pytany, dlaczego miasto redukuje wydatki na kulturę, odpowiedział, że kultura nie jest obowiązkowa, w przeciwieństwie do edukacji. Ma rację?

- Trzeba by mu odpowiedzieć, że w historii rozwoju ludzkości to, co nieobowiązkowe, było zawsze najważniejsze. Medyceusze nie mieli żadnego obowiązku, aby ściągać do siebie Michała Anioła, Rafaela, Leonarda da Vinci.

Ale robili to za własne pieniądze.

- Za cudze, ale nimi dysponowali. Demokratyczna władza publiczna dysponuje naszymi pieniędzmi. My wszyscy jesteśmy Medyceuszami, mamy prawo oczekiwać, że nasze pieniądze pójdą nie tylko na wielkie fety sportowe, ale także na kulturę tworzącą tkankę społeczną.

Piszecie z prof. Hausnerem o potrzebie reformy instytucji publicznych finansowanych z podatków. Tyle lat się o tym mówi, nie zostały jeszcze zreformowane?

- Były reformowane od 20 lat, ale w jednym kierunku: od systemu nakazowo-rozdzielczego w stronę systemu inicjatywno-zadaniowego. Ograniczano koszty stałe i przeznaczano większe środki na realizowanie zadań. Reforma ograniczyła się do zasad finansowania, nie dotyczyła społecznego sposobu bycia instytucji kultury. Nie pytano np., jak dom kultury ma promieniować w gminie, co zrobić, aby był lepiej współtworzony przez obywateli. Naszym zdaniem instytucje kultury są wciąż za mało uspołecznione.

Twierdzicie, że instytucje publiczne tworzą kulturę dla wybranych, oskarżacie m.in. teatry o "zawodowo-korporacyjną wsobność", a galerie o "estetyzujący izolacjonizm". Przecież akurat i galerie, i teatry w ostatnich latach bardzo się otworzyły na szeroką publiczność i wcale nie są elitarne.

- My nie oskarżamy, zwracamy tylko uwagę. Uważamy, że nie tylko władza, ale i ludzie kultury mają coś do przemyślenia i do przekształcenia - jeśli chodzi o całą przestrzeń obejmowaną przez "Pakt dla kultury". Jeśli nie chcemy popaść w anachroniczny antagonizm artyści - władza, musimy wszyscy wsłuchiwać się w potrzeby społeczne. Autorefleksja jeszcze nikomu nie zaszkodziła.

Co nam grozi, jeśli "Pakt dla kultury" pozostanie martwym dokumentem?

- Zostaniemy zablokowani w zaprzeszłych sposobach istnienia i nieuchronnie cofnięci do konfrontacji artyści - władza. I będziemy co tydzień się bili. To, co dzieje się ostatnio, przypomina mi konfrontację między twórcami a władzą z okresu PRL. Musimy wyjść poza ten krąg, przejść na płaszczyznę społeczną, jeżeli chcemy rzeczywiście zmienić tętno kultury. Rządzący muszą zdawać sobie sprawę, że kultura nie jest izolowaną wyspą ani państwową świątynią, że jej najbliższym otoczeniem są obecnie przemysły kultury, które w niektórych krajach mają większy udział w produkcie krajowym niż tradycyjny przemysł. Pracują w nich ludzie, którzy stanowią coraz ważniejszy podmiot społeczny.

Artyści i kuratorzy zapowiadają na 24 maja dzień bez sztuki. Zamkną galerie i będą strajkować, aby zaprotestować przeciwko trudnej sytuacji socjalnej artystów i planom odebrania im 50-procentowych kosztów uzyskania przychodu. Sądzi pan, że podobne akcje coś dadzą?

- Pomysł władz jest absurdalny politycznie, w skali kraju reforma podatków od honorariów autorskich ma przynieść 100-120 mln zł rocznie. To nawet nie kropla, lecz drobina w budżecie. A koszty polityczne i moralne takiej operacji będą nieporównywalnie wysokie w stosunku do domniemanego zysku. Siły twórcze zostaną osłabione, innowacyjność przyhamowana, nie mówiąc już o nadszarpniętym wizerunku władzy. Przytomny rząd powinien się z tego wycofać. Obawiam się jednak, że strajk niewiele tu zmieni. Sugerowałbym raczej przeczekać Euro i przygotować się do nowego sezonu. Są szanse, że proces reformy kultury zostanie przyśpieszony.

*Andrzej Mencwel - profesor w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego, jeden z inicjatorów Obywateli Kultury

"Pakt dla kultury"

Został podpisany 15 maja 2011 roku w Muzeum Narodowym w Warszawie przez premiera, ministrów i przedstawicieli Obywateli Kultury. Zakłada m.in.:

- wzrost wydatków na kulturę co najmniej do 1 proc. budżetu państwa

- wspieranie inicjatyw obywatelskich i działań statutowych instytucji przez władze publiczne

- wypracowanie równego dostępu podmiotów publicznych, społecznych i prywatnych do publicznych środków

- zachęty dla przedsiębiorców, aby finansowali kulturę

- gwarancję autonomii programowej instytucji

- gwarancję wystarczających środków na realizację misji i zadań instytucji kultury

- budżety partycypacyjne

- nową ustawę medialną

- program cyfryzacji

- nowe prawo autorskie dla twórców i użytkowników internetu

- wieloletni program wspierania czytelnictwa

- programy rozbudowy bibliotek, mediatek, domów kultury

- strategię rozwoju społecznego opartego na kulturze

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji