Artykuły

Zrealizujcie marzenia

"Kto zabił Alonę Iwanowną" w reż. Michała Kmiecika w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Jarosław Klebaniuk w portalu wywrota.pl.

Spektakl Kmiecika wyraźnie nawiązuje do języka, stylistyki i konstrukcji tych tworzonych przez Demirskiego i Strzępkę. Uderza rozmachem absurdu i rozbuchaniem pomysłów.

Deklaracja, że przedstawienie "Kto zabił Alonę Iwanowną?" jest inspirowane "Zbrodnią i karą" Fiodora Dostojewskiego może sugerować, że ma ono sporo wspólnego z literackim pierwowzorem lub też, że znajdziemy w nim zaledwie jego bardzo odległe echa. Ten drugi trop okazał się słuszniejszy. Wprawdzie nawet do samego rosyjskiego pisarza jest w tekście sporo nawiązań, to w warstwie narracyjnej dostajemy jednak raczej szereg luźno powiązanych ze sobą scen, niż jakieś przetworzenie historii zamordowanej lichwiarki. O źródle inspiracji słyszymy, że zostanie przedstawione "w formie teatrzyku, żebyście nie musieli czytać książki, bo to jakieś 700 stron". Przypomniano, że Dostojewski zaczął pisać "Zbrodnię i karę" w 1865 roku "w Wiesbaden, w RFN" i pierwszą wersję spalił. "Skoro spalił, to widać się należało. Szkoda, że całej reszty nie spalił, nie?". Podobnych, nieco pretensjonalnych fragmentów jest więcej. Niektóre stanowią swoiste, podszyte absurdem deklaracje polityczne ("Niby, kurwa, Rusek, a urodził się w Święto Niepodległości"), inne służą publicystycznym aluzjom do dzisiejszej rzeczywistości ("Ułaskawiono tego Dostojewskiego do tego stopnia, że go skazano na cztery lata katorgi () To coś takiego jak staż lub etat w niektórych przypadkach"), jeszcze inne mają charakter autotematyczny ("Kto to widział, żeby w teatrze mieć włączony telefon komórkowy, do kurwy nędzy. Fiodor Dostojewski") lub stanowią przejaw dystansowania się postaci powieści od własnego literackiego losu ("Marmieładow Siergiej Zacharycz" narzeka: "Dostojewski, taki Rusek, co mi życie zjebał").

Przejawów absurdalnego humoru w sztuce mamy wiele, spora część z nich służy jednak realizacji celów publicystycznych, których naliczyć można co najmniej trzy. Po pierwsze, raz po raz powraca temat złej kondycji materialnej teatru i aktorów. Wiszący, wprawdzie tylko na rękach, ale za to kilkakrotnie i dramatycznie, aktor zapewnia: "Ja się nie skarżę, że jako aktor zarabiam poniżej średniej krajowej", jako zalety swojego położenia wyliczając to, że w odróżnieniu od tych, którzy rozdają ulotki przy Centralnym, może się wysikać w teatrze i zjeść w bufecie. Jakby tego było mało, jednej z aktorek ("Pogadała sobie i do garderoby poszła") są przeliczane na złotówki i grosze kwestie, które wypowiada w przedstawieniu.

Po drugie przez Kmiecika jeszcze ostrzej prezentowane są poglądy polityczne, w swoim lewicowym wydźwięku zbieżne z tymi, które raz po raz w pomysłowy sposób prezentuje wałbrzyski duet Demirski - Strzępka ("Posłowie na sejm ogrodzili macicę mojej matki tak, jak ogrodzili lasy państwowe", "Lepiej postrzelać do socjalistów niż do ludzi"), a aluzje do bieżących wydarzeń w podobnie przewrotny sposób konstytuują krytykę rzeczywistości zdominowanej przez media ("Wolałabym nie musieć płakać na tematy polityczne. Wolałabym płakać nad dachem apolitycznym, który spadł", nawiązuje do znanej katastrofy hali wystawowej na Śląsku jedna z bohaterek).

Po trzecie, ostro komentowane są aktualne wydarzenia. Sporo miejsca poświęconego zostało bulwersującej sprawie śmierci działaczki społecznej zaangażowanej w obronę eksmitowanych sublokatorów ("Pięknie ze strony Joli Brzeskiej, że się spaliła sama po tym, jak zaginęła i umarła"),a w prześmiewczy sposób pokazywany jest kamienicznik, w którego interesy godziła jej działalność ("Ja to nie z tych, którzy by starsze zniedołężniałe kobiety zabijali, ale mogłaby mi pani sprzedać kamienicę", "Nasze kamienice, wasze ulice"). Sceną zbiorową i wyrazistymi kwestiami wspominana była także okupacja Baru Prasowego, którego likwidacja stała się symbolem gentryfikacji, eliminowania społecznie użytecznych instytucji i skrajnej komercjalizacji centrum Warszawy. Te zaangażowane, krytyczne fragmenty przeplatają się jednak z potokiem zabaw słownych, często rozbuchanych i sztubackich, a także czystego, ponadczasowego absurdu.

Cechą charakterystyczną spektaklu jest duża liczba metatekstualnych aluzji już to do bieżących produkcji teatralnych ("Trzy furie" Teatru Dramatycznego w Legnicy) i klasyki (Czechow z jego słynną strzelbą z pierwszego aktu), już to do popkultury ("Kapitan Planeta"), filmów (Melancholia Larsa von Triera), klasyki literatury polskiej (Silłaczka, Gloria victis) i światowej (H. G. Wells), do muzyki poważnej (Ryszard Wagner) i popularnej (Ryszard Riedel). Niektóre nawiązania mają pośredni i niejednoznaczny charakter. Nie wiadomo czy "Zostańcie państwo z nami" to przytoczenie tekstu powtarzanego w telewizji czy też cytat z Kabaretu Olgi Lipińskiej (tam było "Ostańcie"). Fragment nawiązujący do publicznej wypowiedzi Von Triera stał się czymś w rodzaju potępienia autoprezentacyjnej swobody zabiegających o rozgłos celebrytów ("Jestem nazistą, tzn. patriotą, tzn. konserwatystą, masonem i terrorystą"). Nagromadzenie tych różnych cytatów, trawestacji i wariacji na temat wymagało sporego kapitału kulturowego. Zapewne inni, lepiej zaopatrzeni weń widzowie mogliby przytoczyć tych przykładów erudycji dramatopisarza-reżysera więcej. Tak zwany przeciętny odbiorca, umiarkowanie erudycyjny, mógł jednak chwilami czuć się nieco skonsternowany, a w każdym razie nie czerpać pełnej przyjemności z widowiska.

Sama fabuła Zbrodni i kary została przetworzona tak, że zamordowana zostaje inna osoba, Alona Iwanowna zaś oskarżana o to, że udaje tylko martwą i nie stanowi wobec tego odpowiedniego obiektu gwałtu (jeszcze jeden przejaw absurdalnego humoru). Końcowa scena zbiorowego zastrzelenia wydaje się swoistą szarżą, która dobrze oddaje "autoteatralny" charakter przedstawienia. "Wyszedłem z roli, skoro ani razu nie trafiłem. Zaangażowałem się w inną produkcję i w pierwszej minucie przedstawienia jest 8:0 dla mnie", komentuje bohater liczbę trupów. "Zrealizujcie swoje marzenia, zanim ktoś inny zrealizuje swoje Waszym kosztem. Każdy ma taką melancholię, na jaką sobie zasłużył", dodaje.

Spektakl Kmiecika może chwilami bawić, wymaga jednak czujności i odpowiedniego poczucia humoru. Pozszywane ze sobą tematy, nieco na siłę połączone sceny i fragmenty tekstu pozwoliły zaistnieć na scenie szalonym pomysłom i wybrzmieć smakowitym kwestiom. Jednak przedstawienie pozostawia poczucie chaosu, wnikającego prawdopodobnie z braku autorskiego samoograniczenia i niedostatecznej selekcji literackiego materiału. Mnie one nie przeszkadzały. Artystyczny rozmach kompensował tę swoistą nadmierność środków i nieuładzenie formy. Na kolejne, dojrzalsze produkcje Michała Kmiecika oczekiwać będę z życzliwością i sympatią.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji