Graj, póki możesz
"Teatr życiem płacony" - to wzniosłe określenie brzmi tanio i banalnie. Teatry alternatywne mają jednak do niego prawo, bowiem różnica miedzy nimi a teatrami repertuarowymi polega właśnie na tym,"że teatr jest tu czymś więcej niż pracą. To sposób na życie, który pociąga za sobą liczne konsekwencje.
Najważniejszym życiowym wydarzeniem jest śmierć. "Tańcz póki możesz" - najnowsze przedstawienie Teatru Ósmego Dnia, którego premiera odbyła się w listopadzie ubiegłego roku w Oldenburgu - jest w całości o śmierci, czyli o życiu. Kiedyś ważniejsza od śmierci była walka i wiara w ostateczne zwycięstwo, ale wobec nieuchronności wydarzeń ostatecznych walka straciła sens. "Tańcz póki możesz" ma związek ze śmiercią Andrzeja Rzepeckiego - młodego aktora z teatru Biuro Podróży, teatru, który pobierał nauki, a potem blisko i na co dzień współpracował z Teatrem Ósmego Dnia. Andrzej Rzepecki zginął w ubiegłym roku w wypadku samochodowym w podróży teatru Biuro Podróży na festiwal do Edynburga. Śmierć, wkraczając w życie Ósemek, musiała też wkroczyć do ich teatru i właśnie teatr okazał się jedynym sposobem na to, by śmierć przeżyć. Pewnie dlatego nowe przedstawienie jest tak bardzo osobiste i szukające ukojenia, wyciszone i bardzo skromne, bez wielkich teatralnych efektów scen, które były specjalnością tego teatru. Wszystko ciche jak requiem. Tańcz póki możesz, przyjmuj wszystko, co cię spotyka i ukłoń się po każdym numerze, spokojnie i pewnie nawet jeśli nie rozlegną się oklaski.
Nisko nad sceną wiszą pomarańczowe reflektory. Aktorzy ubrani są w wieczorowe stroje. Po bokach stoją okrągłe stoliki przykryte czerwonymi obrusami. Gra muzyka - kawiarniane tango. Aktorzy czekają na widzów. Troskliwie usadzają publiczność, ciasno, bo chętnych nie brakuje. Na środku sceny stoi Ewa Wójciak. Ze złożonymi rękami, w napięciu ogląda twarze widzów. Czeka na kogoś, kto nie przychodzi. Ta scena w programie nazywa się "Powitanie w Klubie samotnych serc". Kawiarnia jest nową ziemią niczyją, opustoszałym piekłem artystów. Cokolwiek się tu zdarzy i tak nic nie zmieni faktu, że życie jest gdzie indziej. Rozpoczyna się przedstawienie. Aktorzy gną się w frenetycznych ukłonach, przerysowanych i męczących, wymuszonych, bez cienia radości. A więc na początek finał. Może to, co zobaczymy, będzie ważniejsze niż teatr i kolejne spektakle? Choć wszystko gotowe, stale czegoś brakuje. Pełna gotowość okazuje się bezużyteczna. Tak jakby wyprawiono urodziny bez solenizanta.
Za chwilę dokona się kolejna wolta i przestrzeń utraci swą kawiarnianą oczywistość. Pomarańczowe światło przesączy się w błękitną poświatę reflektorów, a wiszący zbyt nisko, klaustrofobiczny sufit uniesie się do góry. Scena bezkarnie rozpływa się w ciemnej pustce. Czas wyruszyć w podróż. Wędrówka aktorów najpierw przypomina wyprawę w góry, na szczyty, z których widać więcej. Boso, po cichu skradają się za plecami widzów.
Nieuchronnie zmierzają do poznania ciemnej otchłani. Przez scenę, słaniając się w tańcu, przechodzi kobieta z głową okrytą czarnym welonem. Miarowym krokiem przejdzie też czterosobowy orszak dźwigający na ramionach niewidzialną trumnę. W słabym świetle ledwo rozświetlającym otchłań sceny, rozpocznie się taniec u wrót Hadesu. Reflektor wyłania kolejno wiosłującego Charona i ciała nagich mężczyzn. Żegluga przez styksowe wody jest zarazem tańcem, postaci obracają się na niewidocznej platformie. Stopniowo światło wyłania z mroku ciemną piramidę, a może schody jak ze snu zapowiadającego śmierć kogoś bliskiego. Oto droga prowadząca na tamtą stronę. Aktorzy wdrapują się na sam szczyt konstrukcji i zapalają świeczki. Nisko w dole jarzą się maleńkie światła wielkiego miasta.
Powrót aktorów w przestrzeń kawiarni przyjąć trzeba z taką samą ulgą jak powrót do świata żywych. Z góry gwałtownie opada i zawisa, tak samo jak poprzednio - za nisko, sufit z pomarańczowymi światełkami. Zakończyła się podróż. Aktorka mówi jednak: "To nie powrót, to tylko przystanek w podróży". Nie ma ucieczki przed penetrowaniem ciemności. Trzeba tańczyć za wszelką cenę, by nie wypaść z rytmu życia i kłaniać się po każdym udanym życiowym numerze.
Łatwo można wyliczyć słabości tego spektaklu, a nawet spotęgować je tak bardzo, że całość okazałaby się całkowitym fiaskiem. Po rozstaniu z Lechem Raczakiem zespół zaprosił do współpracy reżyserskiej Janusza Opryńskiego prowadzącego w Lublinie Teatr Provisorium - drugą legendę polskiej alternatywy teatralnej. Nie wiem, czy to z braku ręki Raczaka, czy z innych powodów w "Tańcz póki możesz" brakuje przebiegle ukrytych rytmów i emocji, które doprowadzały do wzruszenia nawet bardzo opornych widzów. Kiedy spektakl się skończył, poczułem się tak, jakbym przeczytał za krótki wiersz, który zaledwie budzi smak lektury. Rzecz nie polega jednak na niedopowiedzeniu, lecz na niedosycie, który nie był chyba zamiarem twórców spektaklu.
Pomieszanie życia ze sztuką, postawa charakterystyczna dla wszelkiej maści artystycznej cyganerii, jest szalenie ryzykowne. Zwłaszcza gdy sprawy osobiste nie są już tymi, które nurtują całe społeczeństwo lub przynajmniej widzów przychodzących do teatru. W życiu trzeba tańczyć póki można, w sztuce na szczęście nie. Ósemki po raz kolejny dotarły w swej teatralnej podróży do punktu przełomowego lub, jak kto woli, sytuacji granicznej. Ich nowe poszukiwania prowadzą w innym kierunku niż dawne, związane z kontestacją porządku społeczno-politycznego. Mogą się nie udać i nie muszą się podobać, ale tylko poszukiwanie ma sens, a nawet jest obowiązkiem, skoro postanowiliśmy grać, póki życie trwa.