Artykuły

Szela był cool, czyli rżnąć neoliberałów

Ja w sumie z wieloma rzeczami w tej sztuce się zgadzam, też mi się korporacje i banki nie za bardzo podobają, ale Szela nie podoba mi się jeszcze bardziej i owa metafora, że trzeba nam dziś Szeli, by zrobić krwawą łaźnię neoliberalizmowi, nie podoba mi się jeszcze bardziej - o spektaklu "W imię Jakuba S." pisze Krzysztof Varga w Gazecie Wyborczej - Dużym Formacie.

Czasy mamy, jak wiadomo, podłe, więc rozglądać się trzeba za jakimiś wzorcami, za idolami, którzy wskazać nam mogą drogę, którą iść powinniśmy, drogę rewolucji, ma się rozumieć. Z braku idoli aktualnych rozejrzeć się więc trzeba za dawnymi bohaterami, których przysposobić należy do współczesności, zaktualizować, z których dziedzictwa brać trzeba i przekładać to dziedzictwo na Polskę dzisiejszą. Ponieważ nasi oczywiści bohaterowie narodowi, głównie związani nie z uniwersalnymi ideami, ale z wszelkimi powstaniami i walkami z zaborcami i okupantami, są zupełnie już zużyci i do czasów szalejącego kapitalizmu nie pasują, trzeba wyciągnąć z trumny kogoś nie tylko nieco zapomnianego, ale nade wszystko otoczonego najczarniejszą legendą, legendą zdrajcy i rzeźnika, Jakuba Szelę mianowicie. Mianować więc należy Szelę na zbawcę, zbawcę sprzed półtora stulecia, który jednak jako żywo dziś przydać nam się może. Uwspółcześniony Szela może być wszak naszym sztandarem w walce z kapitalizmem, neoliberalizmem oraz kredytami hipotecznymi jako współczesną odmianą pańszczyzny. Tyle słowem wstępu.

Dość regularnie od jakiegoś czasu wpadam w osłupienia, związane jest to zazwyczaj z lekturami różnych tekstów publicystycznych, ostatnim moim spektakularnym osłupieniem była lektura eseju Przemysława Wielgosza o rabacji galicyjskiej w przedostatnim "Przekroju". Przyznać muszę, że czytuję od pewnego czasu "Przekrój" zazwyczaj w stanie osłupienia, nie o to chyba jednak redakcji pisma chodziło, gdy stawiała na kolumny cały blok wzniosłych apoteoz Jakuba Szeli, który zasłynął tym, że w 1846 roku zajął się intensywnym rzezaniem polskich panów, z podpuszczenia austriackiego zresztą, czym się przyczynił walnie nie tylko do niewielkiego zmniejszenia polskiej populacji w Galicji, ale i do klęski kolejnego z naszych rozlicznych powstań narodowych wymierzonych w zaborców. Brawura Wielgosza, a co za tym idzie "Przekroju", zapiera dech: pisać, że rabacja galicyjska była najpiękniejszym, najczystszym zrywem wolności spośród wszystkich polskich zrywów, zahacza doprawdy o groteskę, pisanie, że rabacja była ważniejsza niż wszystkie polskie powstania XIX wieku razem wzięte - to jest jakaś publicystyczna commedia dell'arte, napisanie jednakowoż, iż rabacja, w której chłopom udało się w sposób skrajnie brutalny zarżnąć ze dwa tysiące szlachty i księży, była ważniejsza niż odzyskanie niepodległości w 1918 roku, daje mocne podstawy, by autora tekstu posądzić o zupełne wypranie z resztek rozumu, mówiąc oględnie i wielce delikatnie.

Tekst Wielgosza jest, że tak to ujmę, clou numeru, ale przecież mamy też tam wywiad z najgorętszym dziś duetem artystycznym w kraju, z duetem Monika Strzępka & Paweł Demirski, jeśli ktoś jeszcze o spektaklach Strzępki i Demirskiego nie słyszał, to znaczy, że żyje w jakimś innym kraju, nie w Polsce na pewno. W wywiadzie stojącym obok apologii Szeli wyrzeźbionej przez Wielgosza Strzępka & Demirski także dają nam swój zachwyt nad rabacją, dodając przy okazji, że Andrzej Lepper również był prawdziwym bohaterem ludowym, więc wybaczają mu solarium i buty za prawie półtora tysiąca. W sumie mamy, zdaje się, dwa wzory do naśladowania na dziś, Szelę i Leppera, zestaw, można powiedzieć, egzotyczny. Ja wiem oczywiście, że klasa chłopska była przez stulecia w Rzeczypospolitej ciemiężona strasznie, że chłopów za prawdziwych ludzi nie uważano, ale za zwierzęta pociągowe i rolne, że pańszczyzna była haniebną rzeczą i zniesienie pańszczyzny było epokowym wydarzeniem, nie tłumaczy to jednak żadną miarą bredni dawanych na papier w tym tak przecież sławnym i zasłużonym tygodniku.

Nie tłumaczy nijak mistrzowskich banialuk o tym, że rok 1918 mniej jest ważny w historii niż rabacja, że rabacja ważniejsza była niż powstania listopadowe i styczniowe. W każdym razie pożytek z tej lektury był taki, że gdy tylko zorientowałem się, że w warszawskim Teatrze Dramatycznym idzie właśnie sztuka firmowana przez duet Strzępka & Demirski, pognałem natychmiast, by się zapoznać z teatralną emanacją tego, co nowe gwiazdy polskiego teatru na łamach "Przekroju" o Szeli mówią, bo sztuką tą jest właśnie "W imię Jakuba S.".

Przyznaję także, że twórczości Strzępki & Demirskiego dotąd bezpośrednio nie znałem, choć znałem ich jak zły szeląg w pewnym sensie, bo przecież niezliczone recenzje z ich sztuk przeczytałem i rozliczne wywiady przez nich udzielone, przeczytałem przecież nawet zapis słynnej awantury w radiu TOK FM, gdzie Strzępka & Demirski, zbluzgawszy neoliberalnego dziennikarza, z prawdziwą godnością klasy uciskanej opuścili studio, w pamięci nadal dudni mi fraza Strzępki z tej rozmowy: "Ja się tak wkurwiłam, że aż osłabłam. Nawet kawy nie zaproponowali". Zgroza prawdziwa, kawy ludziom w radiu nie dali.

"W imię Jakuba S." to jest sztuka nade wszystko niechlujna i chaotyczna, na mnie sprawia ona wrażenie jakiegoś szkolnego przedstawienia, szkolnie jest też zagrana, gdybym nie wiedział, że Strzępka & Demirski to są dziś najwybitniejsi twórcy polskiego teatru, tobym uznał sztukę w Dramatycznym za coś na kształt szlachetnej amatorszczyzny, no, ale skoro o najwybitniejszych twórcach jest rozmowa, to oczekiwać jednak należy zawodowstwa, a nie niechlujstwa, być może w sposób burżuazyjny jestem jakoś przywiązany do formy. Wiem jednak przecież, że pies drapał formę i dyscyplinę, skoro przekaz polityczny tu jest najważniejszy, że to ma być teatr polityczny, a nie artystyczny, no i jako żywo jest. A przekaz w sumie dość prosty: Jakub Szela był cool, choć miewał swoje wady, ale słuszność była po jego stronie. Jakoś wątek, że Szela w sumie za Austriaków robotę wykonał, powiedziałbym - nieco za mało widoczny, a wręcz wcale. Epilog spektaklu mówi nam to wprost. Uwspółcześnienie zaś, zdaje się, ma polegać na tym, że dzisiejszy kapitalizm jest jak dawna pańszczyzna, że kredyt hipoteczny na mieszkanie (93 metry kwadratowe, tak stoi w sztuce, pozazdrościć) to jest właśnie dzisiejsza pańszczyzna, a bank to jest dzisiejszy pan na włościach. Subtelna różnica polega podług mnie na tym, że dziś nikt do kredytu nie zmusza jak wtedy do pańszczyzny. Ja w sumie z wieloma rzeczami w tej sztuce się zgadzam, też mi się korporacje i banki nie za bardzo podobają, ale Szela nie podoba mi się jeszcze bardziej i owa metafora, że trzeba nam dziś Szeli, by zrobić krwawą łaźnię neoliberalizmowi, nie podoba mi się jeszcze bardziej.

Wyzysk zatem mamy straszliwy? Tak? Przyjmijmy tę retorykę, zatem powiadam, dla mnie płacić 65 zeta za spektakl "W imię Jakuba S." to jest wyzysk dopiero, owszem, sam z siebie kupowałem bilety, ale kredyt też sam z siebie biorę, nie pod przymusem pańszczyźnianym.

Czasy podłe, ale idole też podli wybitnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji