Pokazywanie kosmitów w teatrze mnie nie interesuje
- Robienie w teatrze podróży międzygwiezdnych, pokazywanie kosmitów czy niesamowitych wynalazków technicznych zupełnie mnie nie interesuje - mówi reżyser JAKUB ROSZKOWSKI. W Teatrze Wybrzeże od 18 maja oglądać można jego spektakl "Stalker" wg powieści "Piknik na skraju drogi" Arkadija i Borysa Strugackich.
"Piknik na skraju drogi" Arkadija i Borysa Strugackich ukazał się w 1972 roku. Akcja powieści toczy się w niedalekiej przyszłości: w paru miejscach na świecie wylądowali obcy i natychmiast opuścili Ziemię. Jednak pozostawili po sobie tajemnicze Zony: ogromne obszary, pełne śmiertelnych pułapek oraz artefaktów nieznanych ludzkości, których przeznaczenie naukowcy próbują dopiero odkryć. Wokół Zon pojawią się też nowa profesja. Stalkerzy to złodzieje, którzy z narażeniem życia wynoszą z Zon artefakty obcych, by sprzedać je na czarnym rynku.
Rozmowa z Jakubem Roszkowskim* [na zdjęciu]:
"Stalker" to twój reżyserski debiut. Dlaczego zdecydowałeś się właśnie na adaptację "Pikniku na skraju drogi" - powieści kultowej w PRL-u, a obecnie nieco zapomnianą?
- Od zawsze czytałem bardzo dużo literatury fantasy i science-fiction. Akurat powieść Strugackich wpadła mi w ręce stosunkowo niedawno. Mam wrażenie, że jej temat jest wciąż niezwykle aktualny. Problemy w niej opisywane - żądza zysku, przedkładanie chęci posiadania nad zrozumienie, strach przed samotnością, ale też zwykłością - są jak najbardziej aktualne. Więcej nawet: intensyfikują się i nabierają wyrazistości od czasu wydania książki. Oczywiście przedstawieniem chciałbym też opowiedzieć o czymś dla mnie ważnym. Dlatego bardzo ciekawa dla mnie okazała się postać stalkera, czyli osoby, która z całych sił się czemuś poświęca. Nam na próbach zaczęło się to przekładać nie na jakąś postać z powieści science-fiction, ale na figury zapaleńców, pasjonatów. Cały czas na przykład mówimy o stalkerach porównując ich do tego, co jest nam najbliższe - do ludzi, którzy potrafią spędzać 24 godziny na dobę w teatrze. W trakcie prób coraz ważniejszy stawał się też temat uzależnienia, który pewnie nas wszystkich w jakimś stopniu dotyczy. Uzależnienia od teatru, ale też szerzej - od pracy, pieniędzy, dzieci, czegokolwiek.
Właśnie - "Piknik na skraju drogi" nie jest typowym science-fiction.
- I chwała Bogu. Robienie w teatrze podróży międzygwiezdnych, pokazywanie kosmitów czy niesamowitych wynalazków technicznych zupełnie mnie nie interesuje. Zafascynowało mnie to, jak książka Strugackich jest bliska człowiekowi, jak doskonale opisuje nasz czas, tylko w specyficznej sytuacji. Akcja toczy się przecież w zwykłym mieście, w którym nagle pojawia się Zona. I to wyostrza sytuację dzisiejszą, ale nie przenosi nas w przyszłość.
Ile razy widziałeś film "Stalker" Andrieja Tarkowskiego?
- Trzy. Powieść i film to dwa odrębne dzieła. Scenariusz do filmu Tarkowskiego - pisany zresztą również przez Strugackich - był w Polsce w teatrze realizowany dwa razy. Ale ja w tym momencie bym się za niego nie zabrał. To skończone dzieło. Film był dla mnie ważny przy pierwszych pomysłach, myśleniu o książce w warstwie interpretacyjnej. Ale już nie w trakcie pracy na scenie - tu skupiamy się na książce.
Czym jest dla ciebie kluczowa w książce Złota Kula?
- Złota Kula, czyli jak ją nazywamy w spektaklu Sfera Szczęścia, to mityczne miejsce, które spełnia życzenia. Pojawia się ono w finałowej części książki i oczywiście znajduje odbicie w przedstawieniu, nie chciałbym więc zdradzać zbyt wielu szczegółów. Dla mnie najważniejsze i najciekawsze, jest to, że Sfera Szczęścia jest jakby pustą kartką. Kartką, którą każdy może zapisać na swój sposób i dostać to, czego najbardziej pragnie. Tymczasem wielu z nas w ogóle boi się chwycić za pióro.
* Jakub Roszkowski (rocznik 1984) dramaturg i dramatopisarz związany z Teatrem Wybrzeże. Współtworzył kilkanaście przedstawień gdańskiego teatru - m. in. m. in. "Słodkiego ptaka młodości", "Blaszany bębenek" czy "Nie-Boską komedię". Jego sztuka "Morze otwarte" znalazła się w finale Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej, "Zielonego człowieka" wyreżyserował w Sopocie Adam Nalepa.