Artykuły

"Z biegiem lat, z biegiem dni..."

Ta opowieść teatralna utkana przez Joannę Olczak-Ronikier na motywach utworów Bałuckiego, Kadena-Bandrowskiego, Dąbrowskiej, Kaweckiego, Kisielewskiego, Przybyszewskiego, Struga, Zapolskiej, Boya-Żeleńskiego trwa około 7 i pół godziny. W inscenizacji A. Wajdy długość trwania spektaklu stanowi jakby równoważnik epickiego charakteru widowiska, które ma być sagą czy kroniką dwu rodzin krakowskich, osadzoną oczywiście w materiale historycznym lat 1973-1914. Fikcja miesza się tedy z rzeczywistością, odżywają znane wypadki, figury i szczegóły tamtych lat. Młody medyk i literat Tadeusz Żeleński odwiedza - jako lekarz - rodzinę Dulskich, Przybyszewski wygłasza swoje "szatańskie" teorie, Bałucki snuje się w tym świecie fikcyjnym i jednocześnie niby - realnym...

Dodane do siebie obrazy życia codziennego tworzą pewien ciąg historyczny, pewien proces. Dom mieszczański, kawiarnia, wreszcie jakieś ubogie prowizorium - to trzy główne składniki tego procesu, trzy różne style życia i działania, zarazem - trzy błędne koła. Głównym miejscem akcji jest mieszkanie krakowskie. Tu właśnie, w błędnym kole rodziny chroniło się przede wszystkim życie polskiego 40-lecia, rej w nim wodził filister, dulszczyzna panowała i zaduch. Ale nie tylko straszni w nim żyją mieszczanie. Młodzi przecież ze swych kręgów rodzinnych wyrywają się: a to do przybytku ekscentrycznej cyganerii (kawiarnia), a to lądują w mezaliansie, bądź nawet - gdy zaistnieją odpowiednie warunki historyczne - przymierzają się do ról emancypantki, działacza socjalistycznego, wreszcie patrioty wierzącego w odradzenie się Polski.

Rytm życia Dulskich, Chomińskich i całej reszty odmierza bowiem nie tylko codzienny hejnał czy coroczne chodzenie z szopką. Hałaśliwa bohema też nie jest jedynym urozmaiceniem monotonii życiowej. Oto atmosfera ulicy, echa strajków, rewolucji 1905 roku, wreszcie zapowiedzi odzyskania niepodległości przedostają się do wnętrz mieszczańskich. Tak doprawiony żywioł po nie przestaje jednak być sobą. Młodzież owszem musi się wyszumieć, ale Dulscy dalej zajęci są swoimi falbankami, rachunkami, swoją domową wegetacją, "Z biegiem lat, z biegiem dni" stara się jednak nie obrzydzać bezwzględnie tej zwykłej wegetacji, albowiem z niej można się odbić do spraw wyższych, wzniosłych, niezwykłych.

Nie chcę tu powtarzać opinii recenzentów o aktorstwie w tym spektaklu. Stary Teatr przyzwyczaił nas do wysokiego poziomu wykonawczego nawet w epizodach. Scenografia została zaprojektowana przez Krystynę Zachwatowicz i Kazimierza Wiśniaka, - niezwykle - a właściwie: jak zwykle - starannie; widać dbałość o każdy detal. Jest ona zarazem funkcjonalna, gdyż pozwala bez trudu na oczach widzów zaaranżować kawiarnię z wnętrza mieszczańskiego "domu otwartego" czy też przesłonić go prześcieradłami wiszącymi na sznurze, gdy akcja przenosi się na proscenium do owej prowizorycznej "dziury".

Te prześcieradła na sznurze to jest także coś w rodzaju cytatu z filmu Wajdy "Popiół i diament" (pamiętna scena śmierci Maćka). Tak jak cytatem z filmu Falka "Wodzirej" jest krótki żart sceniczny J. Stuhra w roli Fikalskiego. No więc nawet te elementy przedstawienia świadczyłyby o tym, że sprawy polskie (bo przecież o nie cały czas chodzi) przędą się nieustannie z wątków nader rozmaitych, z drugorzędnej literatury, z rozsypującego się materiału historii i fikcji, z żartu i powagi. Czas biegnie, przestrzeń naszej egzystencjalnej i historycznej sceny wyściela się wciąż trochę inaczej, ludzie rodzą się i umierają... Żywioł polski atoli dialektycznie przezwycięża swoje sprzeczności, idzie dalej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji