Artykuły

Nie ma Boga, są ludzie

"Merylin Mongoł" w reż. Bogusława Lindy w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Agata Tomasiewicz w serwisie Teatr dla Was.

Chociaż Nikołaj Kolada uparcie odżegnuje się od etykiety piewcy "czernuchy", trudno zaprzeczyć, że w swoich utworach portretuje przede wszystkim ciemną stronę prowincjonalnych zapadlisk: obezwładniającą stagnację, ucieczki w alkoholizm, toksyczne relacje. Karygodnym uproszczeniem byłoby stwierdzenie, że uniwersum Kolady zasiedlają ordynusy z zakazanych "lumpenstrasse". Rosyjski dramatopisarz zostawia margines dla jednostek wrażliwych, zachowujących nadzieję na poprawę swojego losu. Nie inaczej jest w jednym z najbardziej znanych utworów Kolady - "Merylin Mongoł". Centralna postać utworu może być postrzegana w różny sposób: przez pryzmat swoich infantylnych zachowań graniczących z puerylizmem bądź jako uduchowiona święta jawnogrzesznica, której objawia się Bóg. Reżyser przedstawienia Bogusław Linda nie ulega pokusie radykalnego rozbudowania profilu tytułowej postaci, co mogłoby wywieść spektakl na interpretacyjne bezdroża. W warszawskim Teatrze Ateneum najważniejsza jest interakcja czworga bohaterów i buzująca do samego końca energia wytwarzana pomiędzy aktorami.

Historia jest do bólu prosta (a może raczej - wysługuje się znanymi z życia codziennego układami?). Akcja dzieje się w prowincjonalnym Szypiłowsku, ściślej mówiąc w kamienicy położonej pomiędzy zakładami jajczarsko-drobiarskimi a kombinatem koksochemicznym. Olga, ironicznie zwana przez miejscowych Merylin Mongoł, jest prostolinijną młodą kobietą, cierpiącą na niezidentyfikowane schorzenie psychiczne. Co jakiś czas objawia jej się Bóg, co stanowi główną przyczynę kpin miejscowych. Olga jest uwikłana w relację z grubiańskim Miszą, związanym na stałe z inną kobietą, co nie przeszkadza mu w szukaniu u sąsiadki "chwilki pocieszenia". Do mieszkania Olgi wprowadza się aspirujący do miana wielkiego pisarza Alosza, naiwnie wierzący w zbawczą moc literatury. Kwartet dopełnia siostra Olgi, Inna, mająca wyraźne ciągoty do alkoholu.

Kreacja Olgi Sarzyńskiej wcielającej się w Merylin pozbawiona jest znamion naiwności -przywodzi na myśl raczej lokalnego wampa. Od samego początku próbuje uwieść zahukanego Aleksego (Dariusz Wnuk). Wspólne oglądanie sekretnego pamiętnika dziewczyny obnaża raczej dziecięcą naiwność Aloszy niż właścicielki notatnika. Współlokatorka wyraźnie interesuje intelektualistę. Relacja między dwojgiem jest zarysowana niezbyt klarownie - czy to możliwe, by wydelikacony inteligent zafascynował się zuchwałą prowincjuszką, karmiącą go nachalnie jabłkami i zadzierającą niby to od niechcenia poły szlafroka aż po same uda? Merylin daleko jest do figury kobiety - dziecka, mogącej urzec prostotą odczuwania intelektualistę z "wielkiego świata". Na tym etapie rola Sarzyńskiej budowana jest zbyt jednostajnie, dryfuje na jednej emocji, lecz być może jest to zabieg świadomy w kontekście późniejszej metamorfozy bohaterów.

Napięcie narasta wraz z pojawieniem się Inny. Agata Kulesza idealnie trafia w punkt pomiędzy powściągliwością a przerysowaniem. Wyraźnie podchmielona, intonuje piosenki przy dźwiękach akordeonu. Czastuszkowy charakter opracowania muzycznego kontrapunktuje seans bolączek i utrapień, który staje się udziałem bohaterów przy szklaneczce gorzałki. Skoki dramaturgiczne przybierają na sile, swobodny przepływ pomiędzy tonacjami buffo i serio ratuje spektakl przed ugrzęźnięciem w pompatyczności. Kolada, podkreślający niejednokrotnie komediowy aspekt swoich dramatów, byłby pewnie usatysfakcjonowany - spektakl Lindy posiada słodko- gorzką wymowę.

Bodaj najmocniejszym punktem na tej słodko- gorzkiej sinusoidzie jest bełkotliwy monolog pijanego Aleksego. Wygłoszony rwanym dyszkancikiem pseudowykład o zbawczej mocy wielkiej literatury brzmi nie tyle naiwnie, co żałośnie. Jedyną reakcją Olgi i Inny może być wyłącznie zimne ironiczne spojrzenie. W tym układzie, co zadziwiające, to właśnie Alosza jest soczewką skupiającą beznadzieję życia na podupadłej prowincji. Idealistyczny przepis na szczęście roztapia się w delirycznym bełkocie. Wytworzeniu podskórnego napięcia sceny przysługuje się neurasteniczna gra aktorska Wnuka. Jego Aleksy miota się kompulsywnie po scenie, sepleni, w swojej niemocy przypomina dziecko. W budowaniu roli Wnuk nie unika delikatnej karykatury, co w tym przypadku trudno uznać za zarzut. Nadekspresja i nerwowość postaci intelektualisty ogniskuje poczucie niemocy i osaczenia w świecie, w którym nie istnieją drogi ucieczki od paraliżującego uwiądu.

Nie dziwi zatem późniejsza przemiana Aleksego, na którą największy wpływ miała bójka z Miszą w obronie maltretowanej sąsiadki (ostateczny upadek ideałów!). Nagły przeskok od wizerunku fajtłapowatego pisarza do prostackiego agresora może wydawać się zbyt radykalny. Należy wziąć pod uwagę, że to właśnie dzięki temu zabiegowi wyraźniej widać skontrapunktowanie postaci Aleksego i Olgi; w drugiej części spektaklu stają się swoimi negatywami. Alosza ostatecznie żegna się ze swoją manierą inteligenta, zmieniając się w pospolitego grubianina. Tymczasem Merylin zdobywa się na akt wielkiego poświęcenia - mimo trudnej sytuacji finansowej kupuje Aleksemu bilet powrotny. Istnieje nadzieja, że dzięki szybkiej decyzji o wyjeździe przybysz uniknie losu mieszkańców zapuszczonego Szypiłowska. W postawie Olgi pobrzmiewają echa ofiary Soni Marmieładownej czy choćby Bess z "Przełamując fale" von Triera - kobieta upadła poświęca swoje szczęście, by ratować ukochanego. Aleksy nie jest jednak w stanie docenić wagi ofiary Olgi. Współlokatorka dawno przestała istnieć w jego umyśle jako obraz uduchowionej osiedlowej mistyczki. Ideały Aloszy obróciły się w perzynę; teraz może jedynie skanalizować frustracje drogą gwałtu na swojej wybawczyni.

Na pozór wyjątkowo prozaiczna scena przygotowań do odjazdu niesie subtelny ładunek symboliczny. Aleksy zdejmuje ze ściany portret Hemingwaya, pakuje rzeczy osobiste. Ostatecznie zabiera ze sobą jedynie walizę, porzucając obraz amerykańskiego pisarza w pokoju. Wzniosłe idee nie wytrzymały konfrontacji z brutalnymi realiami. Olga i Inna zostają w mieszkaniu same, żywiąc nadzieję na zapowiadany w radiu koniec świata - jedyną możliwość zakończenia udręk.

Klamrą spinającą spektakl są sceny z udziałem Miszy (Marcin Dorociński). Na początku Misza wzbudza niechęć ze swoim obcesowym traktowaniem Merylin, jako odskoczni od stałej partnerki. Wydaje się, że jedyną rzeczą, którą może zaoferować w zamian za szybki numerek jest para rajstop. Po odjeździe Aleksego Misza jawi się jako człowiek mający jednak krztynę ludzkich odruchów. Przychodzi do mieszkania Olgi z butelką wódki, by uczcić narodziny syna; podnosi ją na duchu po niedawnym gwałcie. Mieszkańcy kamienicy pozostają skazani na siebie. Wsparcie mogą znaleźć jedynie w, burzliwej co prawda, wzajemnej relacji.

Spektaklowi Lindy można wytknąć parę niekonsekwencji czy potknięć, jak choćby nagły i trywialny finał, jednak dużym plusem jest umiejętne rozłożenie akcentów między bohaterami. Wbrew tytułowi, kluczowej postaci nie należy upatrywać w bohaterce Sarzyńskiej. Klinem rozsadzającym strukturę dramaturgiczną jest osoba Aleksego. Rzeczywistość kpi z nadziei zdeponowanych w postaci wielkomiejskiego intelektualisty, który ostatecznie ulega posępnej aurze mieściny pozbawionej perspektyw. W takiej sytuacji pozostają dwa rozwiązana - albo wegetacja w oczekiwaniu na koniec świata (który, skądinąd, następuje - lecz czy nie jest on tylko fantazmatem Olgi?), albo podjęcie próby ułożenia życia na nowo, bez eskapistycznej ucieczki w świat złudy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji