Artykuły

Jaja popegeerowskie

Do Portugalii

można

pojechać

zewsząd.

Ale jak się

mieszka

w zapadłej

dziurze,

można

najwyżej

pomarzyć

Dlaczego u nas zawsze jest albo-albo? Albo ro­bimy sobie jaja z wsiowych głupków - i wte­dy o nic nie chodzi poza ubawem a la Da­niec - albo roztkliwiamy się nad beznadzieją ży­cia znad kielicha branego na krechę. Nawet lumi­narzom sceny rzadko wychodzi przekłucie smutku śmiechem, melancholii - zabawą. Dlate­go warto zwrócić uwagę na Iwonę Kempę.

Portugalia leży daleko. Niewyobrażalnie daleko dla bezrobotnych mieszkańców popegeerowskiej mieściny, obojętne: polskiej, słowackiej czy buł­garskiej. Zoltan {#au#3234} Egressy{/#} opowiada akurat o wę­gierskiej. Jak wszędzie w takich dziurach ludzie kręcą się wokół baru, plotą głupstwa, zabijają czas. I spoglądają wilkiem na każdego obcego. Na przykład uciekiniera ze "stołecznego" świata, który rojeniami o wyprawie na drugi koniec kon­tynentu czaruje tubylców i wlewa (jak zawsze próżną) nadzieję w serduszko ślicznej tubylki.

W zeszłym sezonie {#re#19777}"Portugalię"{/#} zrealizował w Teatrze Telewizji Zbigniew Brzoza. Zrobił no­stalgiczne przedstawienie w jesiennych plene­rach. Z przystojnym Andrzejem Chyrą zamaszy­ście ciskającym w krzaki teczkę - swoją "miej­ską" tożsamość, Zbigniewem Zapasiewiczem lu­strującym swój światek mądrym okiem starego barmana, ze zranioną, zatrzaśniętą Kingą Preis. Spektakl zasłużenie się podobał. Tyle że podczas premierowej projekcji w Instytucie Węgierskim goście z ojczyzny Egressyego pytali z niepokojem, dlaczego nikt się nie śmieje.

Śmieszni i żałośni

Iwona Kempa nigdy nie dawała się wziąć na czułostki. Na swoich bohaterów patrzyła trzeźwo, dobrze dostrzegając ich pozy i pretensje. W jej wczesnych "Karykaturach" Kisielewskiego młodopolscy peleryniarze wychodzili na czystych pozerów. W "Końcówce" Becketta bezradnemu Hammowi dodała kabotyństwo i kazała wygłu­piać się przed sobą samym. Umiała chłodno spojrzeć na groteskowe towarzystwo z ,Woyze­cka" Buchnera; nie zrobiła z postaci kukiełek, ale ich moralną degradację ukazała bez znieczulenia. W jej "Portugalii" widownia chichocze bez przerwy. Chamski eksmilicjant wciąż straszący podrobioną legitymacją (Piotr Kaźmierczak), cał­kowicie zeświecczony ksiądz w mamusinych sza­likach (Michał Kaleta), kombinator z duszą ma­rzyciela (Leszek Lichota) - to postacie wprost z odwiecznych anegdot prowincjonalnych, opo­wiedzianych tu niemal slapstickowo. W trąbę pi­jana żona kombinatora (Katarzyna Węglicka) wy­wraca się po scenie jak Buster Keaton. Czaruś ze stolicy (Jakub Papuga) to tylko tchórz, flirciarz­-gawędziarz rejterujący gdy przychodzi co do czego. Wszyscy są bardzo śmieszni - i bardzo żałośni. Można im współczuć, nie ma powodu usprawiedliwiać.

Trzeźwy życiowy teatrzyk

W finale wytęskniona Portugalia oddala się jeszcze bardziej. Wszyscy bawią się koślawymi krokami pijaczki, której mąż sprawił pantofelki na kilometrowym koturnie. Przez burleskową bieganinę przebija tylko poszarzała twarz zako­chanej w Czarusiu córki karczmarza (Katarzy­na Bujakiewicz); poniżający romans z przyby­szem nieodwołalnie określił jej ponury los. I śmiech rwie się widzom na ustach.

Kempa umie wyważyć proporcje. Nie osądza - ostrą szpilką przebija samoupiększenia, od których nikt nie jest wolny, na widowni tak­że. Namawia do trzeźwego patrzenia na życio­wy teatrzyk, w jakim zdarza się nam wszystkim grać komiczno-żałosne role. Na dzisiejszej sce­nie, gdzie najchętniej sięga się po uczucia skraj­ne - kocham albo nienawidzę - oglądanie spraw we właściwym wymiarze jest frajdą nie do przecenienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji