Artykuły

Pospolitość niepospolita?

GDYBY KTOŚ CHCIAŁ KONIECZNIE ZAWIERZYĆ PRZESĄDOM, CZY SWOISTYM FLUIDOM MITOTWÓRCZYM, JAKIE GROMADZĄ SIĘ WOKÓŁ, LUB PRZENIKNĘŁY DO NIEPOZBAWIONEGO DRESZCZYKU SENSACJI, SPEKTAKLU ANDRZEJA WAJDY WEDŁUG SCENARIUSZA JOANNY OLCZAK-RONIKIER "Z BIEGIEM LAT, Z BIEGIEM DNI..." W STARYM TEATRZE - NIECH POSŁUCHA NAJPIERW OPOWIEŚCI, JAK SIĘ TO DLA MNIE ZACZĘŁO...

A zaczęło się od spóźnionego o 8 dni zaproszenia na premierę prasową. Nie uczestniczyłem przeto w nocnym aż po sam świt trwającym widowisku, którego czas (ponoć i bohater całego przedstawienia) równy był prawie czasowi pracy, zgodnemu z normą zajęć większości placówek produkcyjnych i administracyjnych. Od czasów starogreckich, jak podają uczeni w piśmie, tak długich potyczek dramatycznych aktorów z widzami nie było. Wajda licząc się z różnym stopniem wytrzymałości odbiorcy, podzielił więc całość na trzy odcinki (dla mniej odpornych), aby podczas kolejnych trzech wieczorów zbierali wrażenia o serialu. Natomiast dla ufnych we własną tężyznę fizyczną oraz psychiczną, spreparował - po doświadczeniach prapremierowych - spektakl od popołudnia do północy. Skrócony o blisko godzinę. Ale i tak siedem godzin, z dwiema przerwami tylko, odsiedzieć trzeba, by poznać sagę rodzinno-krakowską od początku do końca. Piszę "trzeba" ponieważ jedynie w ciągłości ta teatralna opowieść epicka pozwala zorientować się co do jej ideowego charakteru budowy dramaturgicznej, stylu gry i właściwej oceny postaci granicznych na tle ich pełnego lub niepełnego rozwoju.

Cóż to za opowieść? Nietypowa i dla Wajdy, i dla teatru. Wajda odchodzi tu od dramaturgii jednego autora, a także od konstrukcji scenicznej jednego utworu. Nie bierze również na swój warsztat reżyserski (dzielony zresztą z ANNĄ POLONY) dzieła wyraźnie znaczącego pod względem literackim, jak choćby "Biesy" Dostojewskiego, "Noc listopadowa" i "Wesele" Wyspiańskiego, zaś ostatnio "Emigranci" Mrożka czy "Nastasja Filipowna" wg Dostojewskiego "Idioty". Mimo, że pewne pomysły inscenizacyjne ocierają się zarówno o sposób interpretacji "Idioty" jak i "Wesela" (filmowego!). Dla teatru zaś nietypowy jest sam "serial". Wieloodcinkowe widowiska wylansowała telewizja i ona też narzuciła określoną rytmikę oraz tok udramatyzowanego opowiadania, bardziej przypominającego technikę filmową, aniżeli sceniczna.

Z TYCH, skrótowo przedstawionych motywów, powstał przedziwny scenariusz, który już to z uwagi na pomysł, czy - w konsekwencji - przez wzgląd na jego realizację teatralną, może budzić tzw. mieszane uczucia i oceny. Niewątpliwie ma posmak niezwykłości, co każe się liczyć z powodzeniem takiego kształtu (i treści) widowiska, jak czytelniczego bestsellera, pomijając jego rangę artystyczną, ale nie odmawiając mu pewnych ambicji. Muszą jednak - spektakl i jego twórcy - być przygotowani na wcale nie bagatelne zarzuty spłaszczeń i zafałszowań materii dramaturgicznej, pochodzącej z kilku co najmniej źródeł autorskich. Często naciąganej i fastrygowanej z oporami do zaplanowanej jako całość, trochę przecież wymyślonej sagi krakowskich rodzin na przestrzeni 40 lat, zakończonych wybuchem I wojny światowej.

Pomysłowi takiego przedstawienia-giganta, którego bohaterami nadrzędnymi byłby Kraków i czas przemian społecznych, obyczajowych a wreszcie i politycznych, w jakimś sensie uogólnionych z losami narodu (podzielonego zaborami) - nie można odmówić atrakcyjności. Nie wspominając o ambicjach artystycznych. I to już jest sukces, że z pomysłu wylęgła się wizja teatralna. Sęk w tym, że oparcie dla owej wizji okazało się mniej wartościowe literacko, od niej samej. Bo czymże miał wesprzeć swój pomysł Wajda i zaproszona do współpracy (współtworzenia scenariusza) JOANNA OLCZAK-RONIKIER?... Najbardziej krakowski, a zarazem najambitniejszy dramaturg: Wyspiański - pomijając już jego ogranie na scenach naszego miasta - na autora podstawowego sagi rodzinnej w ogóle się nie nadawał. Mógł być bliższym i dalszym tłem (poprzez swe utwory) założonego przez Wajdę obrazu, w którym - po powstaniu styczniowym - można by prześledzić losy narodu. Mieszczaniejącego, szukającego twych małych stabilizacji "galicyjskich", buntującego się poprzez cyganerię artystyczną, a jednocześnie kupczącego dosłownie i w przenośni moralnością na użytek prywatny, by w tych samych (lub prawie takich) łamańcach egzystencji dojść do zapomnianego romantyzmu czynu zbrojnego. I obudzenia pierwszych działań socjalistycznych oraz jeszcze silniejszych na nie - reakcji. Z kołtuńskimi włącznie.

NIE MAJĄC równych Wyspiańskiemu autorów, sięgnęli twórcy "Z BIEGIEM LAT, Z BIEGIEM DNI..." po sztuki mniejszego lotu (z wyjątkiem nadal drapieżnej komedii Zapolskiej "Moralność pani Dulskiej"). Utwory składające się na serial musiały być zasobne w nurty satyry, farsy, melodramatu nasiąkłych rodzajowością obyczajową, a takie powinny zawierać elementy filozofii sztuki i polityki. W ten sposób "saga rodzinna" zwróciła się w stronę Bałuckiego ("Dom otwarty"), J. A. Kisielewskiego ("W sieci", "Karykatury", "Ostatnie spotkanie"), Kaweckiego ("Dramat Kaliny") wspomnianą już "Dulską" wraz ze "Śmiercią Felicjana Dulskiego" Zapolskiej - uzupełnianymi drobną twórczością Przybyszewskiego, Struga, Kadena-Bandrowskiego, Dąbrowskiej i Boya-Żeleńskiego, względnie ich pastiszami i podróbkami pióra scenarzystki. Ta mieszanina, o dziwo, zrosła się w ramach ogólnego pomysłu - ale właśnie usilne starania o jaką taką logikę w ten sposób scalonej opowieści scenicznej, doprowadziły do karkołomnych "cudaczności" scenariusza. Pomijając już fakt, że "Moralność pani Dulskiej" napisana pierwotnie w scenerii lwowskiej, tylko na użytek ówczesnej premiery w Krakowie "podparta" realiami kopca Kościuszki (zamiast Wysokiego Zamku itp.) - utożsamiana bywa z dulszczyzną pod Wawelem na zasadzie mitu, choć kołtuneria nie mała i nie zna granic, to zabieg autorów widowiska wobec Przybyszewskiego staje się po prostu zafałszowaniem jego sylwetki pisarsko-filozoficznej. Parodia fallicznego przemówienia jest śmieszna, tyle - że nieprawdziwa. Dopisane w scenariuszu osoby i kwestie Przybyszewskiego, Bałuckiego, Boya - acz upstrzone cytatami, są sztuczne i odbijają wyraźnie od najsłabszych epizodów rzeczywistej dramaturgii, wykorzystanej w spektaklu.

Wróćmy jednak do sprawy zasadniczej, czyli do tego, w jaki sposób poszczególne cząstki różnych utworów różnego autorstwa związały się ze sobą - uprawdopodobniając tok akcji fabularnej. Kanwą rodzinną scenariusza jest "Dom otwarty" Bałuckiego. Tu spotykamy wszystkie nici osobowe, zszywające Chomińskich z Żelskimi ("W sieci" Kisielewskiego) i z Dulskimi Zapolskiej. Janina Chomińska (IZABELA OLSZEWSKA) jest siostrą przyszłej Anieli Dulskiej (ANNA POLONY), która w salonie szwagrów gra duet fortepianowy z Felicjanem (JERZY BIŃCZYCKI). Dzieci Chomińskich z Bałuckiego wcielą się później w postacie z Kisielewskiego ("W sieci", "Karykatury") np. Szalona Julka (TERESA BUDZISZ-KRZYŻANOWSKA), Misia (MONIKA NIEMCZYK) lub Wicia (EWA CIEPIELA), która odegra rolę... Juliasiewiczowej ("DULSKĄ"). Osoby "bohemy" kawiarnianej wstąpią do mieszczańskich salonów, wymieszawszy Kisielewskiego z Bałuckim oraz innymi autorami. Ów bardzo dowolny melanż personalny pozwoli wprawdzie utworzyć więzy familijno-towarzyskie ponad zlepkiem dramatów, fars i komedii, a nawet uwierzytelni pewien ciąg losów pokoleniowych - lecz jednocześnie zaciąży nad konstrukcją całego widowiska. Nie usprawiedliwi dłużyzn tasiemcowych "W sieci" czy "Moralności pani Dulskiej". Obu zbyt obszernych teatrów w teatrze, granych wbrew logice linii przewodniej przedstawienia - skłaniającej do operowania skrótem. Na skutek tego w finale pani Dulska jest staruszką, a jej syn Zbyszko wciąż młodzieńcem, zaś stary Chomiński wygląda na jego starszego kuzyna. Takich dziwności jest więcej.

Z drugiej strony przyznaję, że większe partie obu wymienionych sztuk służą popisom aktorstwa m.in. I. Olszewskiej, A. Polony, T. Budzisz-Krzyżanowskiej, E. Karkoszki, J. Bińczyckiego, M. Grąbki. Nie tylko służą, ale artystycznie je dokumentują niemal wybornie. Bo też aktorstwo spektaklu ma tu świetne akcenty indywidualne i zespołowe!

Najsłabiej, o czym wspomniałem, prezentują się postacie dopisane w scenariuszu. Ta kawiarniana (i nie tylko) elita pisarska prezentuje płaskie wymiary cytatowe, zaś sylwetki działaczy politycznych oraz strzeleckich (w tym Komendanta-Marcina granego przez JERZEGO TRELE) wypadają nazbyt deklaratywnie.

W sumie scenariusz ma poważne minusy dramaturgiczne. A jednak śledzi się perypetie jego bohaterów, wbrew zmęczeniu i krytycyzmowi - do końca z napiętą, mimo wszystko, uwagą. Nawet zdając sobie sprawę z tego, że wymiary wydarzenia, z jakim się spotykamy w teatrze - nie są wymiarami najwyższego rzędu artystycznego. Choć fascynują - jak to u Wajdy - zaskoczeniem, iż można z czegoś niezbyt wielkiego uczynić przynajmniej coś niepospolitego. I dla znawców teatru, i dla snobów...

Opowieść o kabotynach salonu krakowskiego (acz nie tylko!) i o kabotynach sztuki, o pospolitości, która raz skrzeczy, raz wznosi ludzi małych, zasklepionych w głupocie, hipokryzji, chciwości i ubóstwie ducha do lotów, ponad siebie - jest może szydercza oraz oskarżająca, ale także pokrzepiająca wiarą, że nie każdy Dulski, Chomiński czy ich pogrobowcy muszą pozostać strasznymi mieszczuchami. Czas bowiem, jak młyn, przemiela wszystkich wraz z etykietkami. Liczą się już potem tylko charaktery poddane edukacji społecznej. Z zaznaczeniem, że będzie to mądra edukacja.

WŚRÓD ogromnego zespołu aktorskiego, w którym znaleźli się także gościnnie występujący amatorzy z Teatru Kolejarza (Gzymsiki-szopkarze), największe możliwości błyśnięcia "rasowymi" rolami (bo takie jednak wniosły fragmenty dramatyczne) mieli: IZABELA OLSZEWSKA I ANNA POLONY. Dwie przyszłe - na scenie - matrony rodów, stąd wywiedli twórcy sagi zarówno negatywnych jak i pozytywnych bohaterów przedstawienia. I obie artystki błysnęły zróżnicowaną charakterystycznością. Jedna - kury domowej, druga - tępej despotki. Bardzo interesująco, choć nie bez wahań wskutek przeciągniętego tekstu, wypadła Szalona Julka TERESY BUDZISZ-KRZYŻANOWSKIEJ. Swoje popisowe partie epizodyczne miały: dewocyjna Emilka ELŻBIETY KARKOSZKI, przebiegła Wicia EWY CIEPIELI, tupeciarka Misia MONIKI NIEMCZYK, czy Zosia-harda z "Karykatur" EWY KOLASIŃSKIEJ. Mężczyźni zaś, jak J. BIŃCZYCKI (Dulski), J. STUHR (Fikalski), R. STANKIEWICZ (Wuj), M. GRĄBKA (Helski), L. PISKORZ (Zbyszko). W. WÓJCIK (Bronik), Z. JÓZEFCZAK (Boreński), zademonstrowali już to w skrótach, już to w nazbyt rozbudowanych fragmentach, próbki dobrego warsztatu aktorskiego.

Znakomicie podkreślają klimat i urodę epoki kostiumy oraz dekoracje KRYSTYNY ZACHWATOWICZ I KAZIMIERZA WIŚNIAKA. A także zgrabnie dobrana muzyka STANISŁAWA RADWANA.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji