Artykuły

Andrzeja Wajdy "Teatr Nieustający"

Prawdziwy teatralny maraton, którego premierę poprzedziła plotka i legenda, "Opowieść teatralna na jedną noc albo trzy wieczory", zatytułowana "Z biegiem lat, z biegiem dni..." zaspokoi chyba głód sukcesu, jaki od dłuższego czasu dawał o sobie znać w Starym Teatrze. W obecnym sezonie ani "Życiorys" Kieślowskiego, ani "Iwona" Lupy nie spełniły pokładanych nadziei, choć wystarczały w zupełności by potwierdzić prymat Starego Teatru na krakowskim podwórku. Dopiero teraz można mówić o wydarzeniu teatralnym w skali ogólnopolskiej.

Widowisko "Z biegiem lat z biegiem dni..." nawiązuje do najświetniejszych czasów Starego Teatru, kiedy to Konrad Swinarski w wielkiej literaturze, u Szekspira i romantyków, szukał biografii wielkich jednostek uwikłanych w tragiczne sprzeczności i ograniczenia. Andrzej Wajda jako inscenizator i reżyser oraz Anna Polony jako reżyser spróbowali pokazać na podstawie scenariusza Joanny Olczak-Ronikier, jak pośledniejsza literatura może odzwierciedlać biografię całej społeczności. Zasługą twórców spektaklu i znakomitego zespołu Starego Teatru jest wydobycie i ukazanie podczas męczącego maratonu, swoistego rytmu powtarzalności życia, które odradza się stale na nowo poprzez bunt i rewolucję, by po pewnym czasie skostnieć, ideały odstąpić Bogu, Historii, czy tzw. prawom obiektywnym, zwalniającym od odpowiedzialności na co dzień, a wszystkie problemy skryć za parawanem wszechmocnego frazesu.

Spektakl obnaża zasadę wzajemnego ograniczania się sztuki i życia, jednostki i społeczeństwa, dalekosiężnej idei i doraźnego przystosowania się... Wajda i Polony potraktowali fragmenty utworów literackich z przełomu XIX i XX wieku jako świadectwo ciągłości pewnych dylematów naszej narodowej kultury, odzwierciedlanych, niekoniecznie świadomie przez literaturę i teatr. Dlatego dopełnieniem Zapolskiej, Bałuckiego czy Kaweckiego może być bez zgrzytu przywołanie Wyspiańskiego i jego "przeklętych problemów".

Zapewne wersja sobotniego, nocnego maratonu teatralnego ma tę przewagę nad widowiskiem nadzielonym na trzy kolejne wieczory, że pozwala wszystkie te problemy ukazać w większym zagęszczeniu, pozwala też w większym stopniu zawładnąć widownią. Chociaż nocne widowisko osiąga granice fizycznej wytrzymałości aktorów i widzów. Po części pierwszej, zatytułowanej "Eviva l'arte!" zakończonej znakomitym pastiszem erotyczno-satanicznego odczytu Przybyszewskiego (Jerzy Święch) i niemniej znakomitą ripostą "kobiety wolnej" - Emilii Chomińskiej (Elżbieta Karkoszka), odnosiło się wrażenia że przedstawienie rozsypie się we fragmentarycznościach, cytatach i aluzjach. Jedyny dynamizm wnosiły bowiem siły wewnętrzne pokawałkowanych struktur dramatycznych kiedy salon mieszczański stawał się kawiarnią, artystycznym poddaszem i na odwrót, zgodnie z koncepcją scenograficzną Krystyny Zachwatowicz i Kazimierza Wiśniaka. Ale później z upływem kolejnych godzin, stawało się jasne, że teatr świadomie wykorzystuje ową fragmentaryczność, rozwój wątków opierając na powtarzalności tych samych postaci. Bohaterowie utworów Kisielewskiego, Zapolskiej, Struga, Dąbrowskiej, Kadena-Bandrowskiego i innych nie tylko podawali sobie ręce w ciągu jednego wieczoru, ale nałożyli się na siebie wzajemnie w dziwnej sadze dwóch spokrewnionych rodów: Chomińskich i Dulskich. W części trzeciej, granej pod tytułem: "Co dalekie było blisko", nie było już wątpliwości, że odczytywanie biografii krakowskiego społeczeństwa z przełomu wieków służy pokazaniu tutaj, w Krakowie - skąd pochodzimy i jacy jesteśmy. Spektakl jest więc nie tylko układem cytatów z literatury dramatycznej lub udramatyzowanej, umieszczanych w kontekście historyczno-socjologicznym, ale także, a może przede wszystkim, układem odniesień do współczesności.

W tym historycznym świecie rządzonym na równi prawami dystansującej epiki i prawami teatru "aktualizującego", jego własną przestrzeń własny czas, własne normy zachowania opisywane są z pozycji zewnętrznej, z dystansem większym w przypadku "Domu otwartego" Bałuckiego, mniejszym w przypadku "Karykatur" Kisielewskiego. W wyniku szerokiego stosowania owych chwytów dystansujących spektakl rozwija się początkowo jako "szermierka stereotypów" we wzajemnych rozpoznaniach dwóch światów: scen i widowni. Przedstawienie jest wówczas po prostu układem haseł rozpoznawczych: Anna Polony jako Dulska! Jerzy Stuhr jako Fikalski! Jan Nowicki jako huzar w maleńkim epizodzie (chyba specjalnie dla publiczności premierowej). Juliusz Grabowski z przyprawioną brodą to Bałucki, Tadeusz Malak to Boy-Żeleński... A nad tym wszystkim - wieża kościoła Mariackiego i dźwięki hejnału, nadal żywa topografia Starego Krakowa, choć z pewnymi modyfikacjami czasów dzisiejszych, gdy przeprowadzka na Dębniki nie jest już hańbą. Twórcy przedstawienia świadomie wykorzystali te elementy spotkania towarzyskiego krakowian - wszak działalność bufetu w czasie krótkich przerw stanowiła nieodłączony składnik inscenizacji (wbrew jednak zapowiedziom nie było możliwości swobodnego kursowania między bufetem, a salą).

Przedstawienie jest opowieścią behawiorystyczną zgodnie z modelem wykorzystanej dramaturgii, sprzyja więc ostremu kontrastowaniu wyrazistych postaci. W znakomitym, wyrównanym zespole wybija się na plan pierwszy kilka wybitnych kreacji: przede wszystkim Anna Polony jako Aniela Dulska od energicznego dziewczęcia z części 1 po zgorzkniałą, starą kobietę z części III oraz Jerzy Trela jako dojrzały rewolucjonista Marcin. A także Izabela Olszewska ukazująca wielostronnie postać Janiny Chomińskiej oraz Teresa Budzisz-Krzyżanowska w roli "szalonej" Julii Chomińskiej-Rolewskiej. W stronę większej charakterystyczności zmierzają Jerzy Bińczycki (Felicjan Dulski), Bolesław Nowak (Władysław Chomiński), Leszek Piskorz (Zbyszko Dulski), Mieczysław Grabka (Antoni Belski), by ograniczyć się do postaci będących na scenie.

Bohaterem całego widowiska jest nie styl, duch jakiejś epoki, ale Czas wyznaczający analogię "między dawnymi i nowymi laty". Każdą część kończy "żywy obraz" wywoływany światłem z zaciemnionej na chwilę sceny: rody Chomińskich i Dulskich w towarzystwie innych postaci pozują do pamiątkowej fotografii. Czas mieszczańskiej sagi ulega na moment zatrzymaniu, po jednej i drugiej stronie rampy nieruchomieją pokolenia. Publiczność daje się przekonać, że pomiędzy fin de siecl'em sprzed 100 lat, a fin de siecle'em, w który właśnie wkraczamy - nie ma tak wielkich różnic w strukturze człowieka, choć struktury społeczne uległy daleko idącym przeobrażeniom.

P. S. W poprzedniej recenzji z "Ciężkich czasów" z Teatru Ludowego chochlik drukarski pozbawił sensu jedno ze sformułowań, zamieniając "parabazy" na "parafrazy".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji